W najgorszej sytuacji są uczniowie likwidowanych gimnazjów. Niektórzy z nich już trzeci raz mogą zmienić nauczycieli oraz wychowawców – pisze "Gazeta Wyborcza".
Jak to się stało? Przed reformą edukacji Związek Nauczycielstwa Polskiego ostrzegał, że nie będzie pracy dla tysięcy nauczycieli z wygaszanych gimnazjów. Przed paroma dniami minister edukacji narodowej Anna Zalewska chwaliła się, że wbrew obawom liczba miejsc pracy w edukacji nie maleje, a rośnie.
Czytaj też: Zawód nauczycieli w głębokim kryzysie
- Te rzeczy się nie wykluczają. Inni nauczyciele tracą pracę, a inni są poszukiwani – twierdzi Sławomir Broniarz, szef ZNP.
Faktem jest, że kadry w szkołach brakuje. W samej Warszawie na dziś jest aż 1600 ofert pracy dla nauczycieli. Brakuje zwłaszcza nauczycieli przedmiotów ścisłych, tj. matematyków, fizyków i chemików. – Robimy co możemy, by ich przyciągnąć, ale mamy ograniczone możliwości, bo reforma edukacji uderzyła nas mocno po kieszeni – twierdzi w rozmowie z gazetą Włodzimierz Paszyński, wiceprezydent Warszawy.
Bo też niskie zarobki nie zachęcają młodych do zawodu. W Warszawie początkujący nauczyciel zarabia 2,3 tys. brutto. To ponad dwa razy mniej, niż wynosi mediana zarobków w stolicy.
Nauczycieli i wychowawców szukają praktycznie wszystkie rodzaje szkół: przedszkola, podstawówki, licea, szkoły branżowe i technika. Niektóre radzą sobie pytając nawzajem, czy nie ma wśród nich osób chętnych, aby wziąć dodatkowe godziny.
Zdaniem Przemysława Foligowskiego, dyrektora poznańskiego wydziału oświaty, jest też druga strona medalu. Część nauczycieli przedmiotów ścisłych z likwidowanych gimnazjów nie chce podejmować pracy w podstawówkach. – Chcą jakoś przeczekać ten rok, a w 2019 r. podjąć pracę w liceach, gdzie w związku z kumulacją roczników będą potrzebni nowi nauczyciele. To jednak ryzykowna strategia – twierdzi.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl