W następnym tygodniu niemiecki parlament będzie głosować ws. otwarcia rynku pracy dla Ukraińców. Dla polskich firm to zła wiadomość. - Już dziś co dziesiąty kandydat nie chce pracować w Polsce. Prawdziwe problemy nadejdą wiosną – mówi ekspert dla money.pl
19 grudnia niemiecki parlament ma głosować nad przepisami, które otworzą rynek pracy dla pracowników spoza Unii Europejskiej. Nowe zasady miałyby wejść życie na początku przyszłego roku.Zgodnie z nimi, imigranci będą mogli przez pół roku legalnie szukać zajęcia, a potem legalnie pracować.
Niemiecka Izba Handlowa szacuje, że w gospodarce jest 1,5 mln wakatów. Na przyjazd Ukraińców szykują się urzędy, które – dla ułatwienia adaptacji przyjezdnym – poprosiły o pomoc Instytut Goethego. To wszystko może niepokoić polskie firmy.
Szacuje się, że w Polsce pracuje i płaci podatki ok. 440 tys. obywateli Ukrainy. Osoby z tego kraju zatrudnia co dziesiąta firma. Według Work Service po zmianie przepisów za Odrę mogłoby wyjechać nawet 60 proc. Ukraińców. Wówczas liczba wakatów w gospodarce przekroczyłaby pół miliona.
Zdaniem ekspertów, firmy nie będą w stanie realizować zamówień i spadnie produkcja. Co gorsza, polskim przedsiębiorstwom już teraz brakuje rąk do pracy. Co piąta zapowiadała, że chciałaby w przyszłości rekrutować pracowników z Ukrainy (badanie Kantar Millward Brown na zlecenie Personnel Service).
- Pracownicy będą wyjeżdżać stopniowo. Najpierw pojedyncze osoby, które sprawdzą, jak się żyje w Niemczech, a następnie ściągną kolejne osoby. Dziś już obserwujemy, że co dziesiąty kandydat nie chce przyjeżdżać do Polski, bo czeka na otwarcie rynku niemieckiego. Prawdziwe nadejdą wiosną - mówił money.pl Paweł Kułaga, Przewodniczący Komitetu ds. Migracji Zarobkowej Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej.
Tymczasem statystyki pokazują, że Polska nie jest ziemią obiecaną dla zagranicznych pracowników. Eurostat podał, że w drugim kwartale tego roku na polskie PKB pracowało 0,56 proc. cudzoziemców. W tym samym czasie w niemieckiej gospodarce zatrudnionych było 13 proc. obcokrajowców. Polskę wyprzedziły nawet Czechy. Tam ok. 2,6 proc. pracowników pochodzi zza granicy. W tym zestawieniu Polska zajmuje siódme miejsce od końca. Co takiego robią Czesi, a co nie udaje się Polakom?
- W Czechach pensje dla obcokrajowców są o kilkanaście procent wyższe niż w Polsce. Ponadto, Czesi dwukrotnie zwiększyli liczbę wiz. W przyszłym roku ma być wydanych ok. 40 tys. takich dokumentów. Do tego czeskie władze trochę przymykają oko na szarą strefę, która w tym kraju jest dość duża – wyjaśnił ekspert.
Polscy przedsiębiorcy narzekają na utrudnione procedury związane z zatrudnianiem cudzoziemców.Obecnie uproszczone przepisy pozwalają na ich bezwizowy wjazd do Polski. Jednak mogą tu wtedy przebywać maksymalnie pół roku. Z kolei zezwolenie na pracę powinno być wydane w ciągu 30 dni. Zdarza się, że trwa to nawet sześć miesięcy.
- Polscy przedsiębiorcy mogliby zatrzymać pracowników z Ukrainy lepszymi pensjami i stabilniejszym zatrudnieniem. Niestety, sami mają związane ręce. W Polsce jest możliwość pracy przez trzy miesiące z paszportem biometrycznym, jest visa robocza na pół roku albo zezwolenie na pracę od roku do trzech lat. Przejście między tymi formami wymusza przerwę w pracy, a to jest problemem dla firmy, która zainwestowała w pracownika. Miała to uregulować wspólna ustawa resortu pracy i MSWiA, ale dokument w końcu nie powstał – komentuje Paweł Kułaga.
Średnio czterech na dziesięciu pracowników ze Wschodu pracuje w przemyśle. Ale problemu ze znalezieniem pracy nie ma też w usługach czy w branży budowlanej. Co ciekawe, to nie jest tak, że Ukraińcy pracują za mniejsze pieniądze niż Polacy. Często wynagrodzenia są takie same. Średnio trzech na czterech pracujących w Polsce obywateli Ukrainy deklaruje, że zarabia ponad 2,5 tys. zł netto.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl