Zgodnie z zapowiedziami parlament Szkocji podjął w środę decyzję, czy zacząć kolejny bój o oderwanie kraju od szykującego się do Brexitu Zjednoczonego Królestwa. We wtorek premier Nicoli Sturgeon przedstawiła projekt uchwały żądającej od Londynu plebiscytu w tej sprawie.
Decyzję o tym, czy w Szkocji odbędzie się drugie referendum niepodległościowe posłowie podejmą w środę około 18:00 czasu polskiego. Jaki będzie jego wynik?
W regionalnym parlamencie Szkocka Partia Narodowa (SNP), z której wywodzi się premier, może liczyć na wsparcie od Zielonych. Wspólnie są w stanie przegłosować projekt, któremu w środę sprzeciwiają się lojaliści - koalicja konserwatystów, lewica i liberałowie.
Byłoby to drugie referendum w sprawie wystąpienia ze Zjednoczonego Królestwa. Przypomnijmy, że w 2014 r. 55 proc. wyborców zagłosowało za pozostaniem w Wielkiej Brytanii, a 45 proc. wybrało niepodległość.
Według najnowszych sondaży poparcie dla niepodległości waha się na poziomie 50 proc. Jak przypomina w rozmowie z WP money Maciej Wiczyński, członek Szkockiej Partii Narodowej (SNP), tym, co wówczas przekonało 55 proc. Szkotów do pozostania w Wielkiej Brytanii, były zapewnienia o większej swobodzie w ramach federacji, oraz argumenty potwierdzające korzyści pozostania w UE. - Dziś sytuacja wygląda odmiennie - podkreśla.
Secesjoniści argumentują, że proeuropejska Szkocja, gdzie 2/3 głosujących było przeciwnych Brexitowi, jest właśnie na siłę wyprowadzana z Unii Europejskiej. Dodatkowo, w wyniku decyzji Theresy May o opuszczeniu Wspólnego Rynku - wyjście to przyjmuje formę "twardego Brexitu".
- Szkocja poszła na dalekie ustępstwa wobec Londynu i kompromis. Dostęp do wspólnego rynku jednak był dla kraju bardzo ważny. Ostatnie działania rządu i premier May były aroganckie i nie uwzględniały wielu ustaleń między rządem centralnym a Szkocją, zarówno tych ostatnich, jak i wynegocjowanych z premierem Davidem Cameronem trzy lata temu. Stajemy w obliczu twardego Brexitu i niedopełnienia porozumień między Londynem a Edynburgiem - mówi WP money Maciej Wiczyński.
Dla Szkotów wystąpienie Królestwa z UE to poważny problem. Sieć połączeń rolnictwa i rybołówstwa Edynburga jest gęsto spleciona z Brukselą i Londynem, a parlament szkocki sukcesywnie wciela unijne dyrektywy do szkockiego systemu prawnego. Kraj czerpie korzyści ze swobodnego przepływu towarów i ludzi, a emigracja jest dla regionu ożywcza.
- Szkocja jest w Unii od 40 lat. Nie wyobrażam sobie, aby teraz w praktyce została odcięta od Wspólnoty wbrew woli. Szkocja spełnia wszelkie warunki ekonomiczne i polityczne, aby być członkiem UE nawet po secesji Londynu – zaznacza członek SNP.
Opozycyjne partie w szkockim parlamencie widzą w kolejnym referendum zagrożenie dla spójności szkockiego społeczeństwa i kolejnych podziałów. Pierwszego dnia debaty w parlamencie padły wręcz oskarżenia pod adresem premier o "polityczną obsesję".
- Szkocja zasługuje na to, aby zdecydować o swojej przyszłości w uczciwy, wolny i demokratyczny sposób. Chodzi o możliwość podjęcia świadomej decyzji. To nie powinna być decyzja jednego polityka – przekonywała premier Nicola Sturgeon.
Referendum mogłoby się odbyć jesienią 2018 r. lub wiosną 2019 r. Projekt ustawy w tej sprawie ma trafić do szkockiego parlamentu w przyszłym tygodniu i opierać się będzie na zapisach ustawy o ustroju Szkocji (Scotland Act).
Jednak z Londynu płynie jedno przesłanie - rząd centralny nie zgadza się na przeprowadzenie plebiscytu w proponowanym przez Nicolę Sturgeon terminie. Theresa May nie wykluczyła jednak, że do głosowania kiedyś dojdzie.
Szkocja wróci do Unii?
- Chyba nie ma innego sposobu na obecność Szkocji w strukturach UE, jak opuszczenie Zjednoczonego Królestwa po Brexicie i ponowne zgłoszenie akcesu do Wspólnoty – zastanawiał się na łamach WP money prof. Leszek Jesień, ekspert Collegium Civitas i Uniwersytetu Warszawskiego. – To jednak spekulacje, bo wciąż nie wiadomo, na jakich zasadach będzie funkcjonować Wielka Brytania i Unia po Brexicie.
Po czerwcowym referendum, w którym Wielka Brytania zagłosowała za opuszczeniem Wspólnoty, premier Szkocji rozpoczęła pertraktacje z Brukselą na temat możliwość automatycznego otwarcia się UE na Szkotów i przyjęcie ich jako 28. członka Wspólnoty w miejsce Wielkiej Brytanii.
Jednak przyjęcie Szkocji do UE może okazać się kłopotliwe politycznie dla Unii. Mogłoby bowiem oznaczać otwarcie kolejnej puszki Pandory w postaci wzmożenia aktywności ruchów separacyjnych w innych regionach. Takie zapędy ma: Irlandia Północna, Gibraltar, Katalonia i Baskonia w Hiszpanii, Liga północna we Włoszech oraz Flandria w Belgii.
Cena niepodległości
Jak przyznaje prof. Jesień Brexit to pewne zagrożenie dla ekonomii Szkocji, podobnie jak niepodległość. - Wszystko to jednak bilans zysków i strat, którego muszą dokonać sami Szkoci. Czy możliwa będzie niepodległość, akces do UE, czy pewne funkcjonalne partnerstwo ze Wspólnotą, czas pokaże - zaznacza.
Szacuje się, że wystąpienie Szkocji z Królestwa może kosztować ich od 10 do 14 proc. PKB. Zdaniem polityków SNP, siła Wielkiej Brytanii pochodzi właśnie ze Szkocji i to dlatego Londyn tak bardzo obawia separacji Edynburga. Poza tym suwerenna Szkocja, jak przypomina Wiczyński, generuje podobne wpływy budżetowe do UE co siedmiokrotnie większa Polska.
Gospodarka szkocka jest gospodarką nowoczesną - w 70 proc polega na usługach. Bogata jest również dzięki rybołówstwu i rolnictwu. Dodatkowo, szkockie rezerwy ropy stanowią nawet 90 proc. pozostałych zasobów Wielkiej Brytanii i odpowiadają za około 15 proc. wpływów do budżetu Wielkiej Brytanii.
- Nie mam wątpliwości, że Szkocja, jako niepodległy kraj, poradziłaby sobie na arenie międzynarodowej – zaznacza prof. Jesień. – Czy jednak kraj ten faktycznie wybije się na niezależność, to wciąż spekulacje wysokiego rzędu – studzi entuzjazm ekspert.