Nadal będzie mógł pójść do sądu, ale wtedy zapłaci znacznie więcej niż wynikałoby to z taryfikatora.
O nowym pomyśle resortu Zbigniewa Ziobry informuje "Rzeczpospolita", która pisze, że ministerstwu bardzo zależy na "wyprowadzeniu z sądów spraw o wykroczenia". Co roku jest ich nawet pół miliona, więc sędziowie zajmują się błahymi sprawami, zamiast skupić się na tych znacznie ważniejszych.
Do tej pory ukarany mandatem miał dwa wyjścia - przyjąć mandat lub pozwolić na skierowanie sprawy do sądu. Często zdarzało się, że decyzja wymiaru sprawiedliwości była bardziej korzystna dla kierowcy i grzywna wynosiła mniej niż wynikająca z taryfikatora kwota mandatu.
Po wejściu w życie zmian w przepisach, nad którymi pracują w resorcie, ukarany nie będzie już miał wyboru. Mandat zostanie wypisany mimo wszystko. Oczywiście kierowcy będzie przysługiwać odwołanie do sądu, a to wymaga już złożenia stosownych dokumentów, co zdecydowaną większość ukaranych może odstraszyć.
Co więcej, nie będzie już prawnej możliwości, by sąd zarządził grzywnę niższą niż mandat. Albo więc całkowicie go anuluje, albo "wlepi" jeszcze większą karę. Odwołanie do sądu raczej nie będzie się więc opłacać, chyba że jest się przekonanym o ewidentnym błędzie funkcjonariuszy.
Nowelizacja dotyczy jednak nie tylko kierowców, ale wszystkich popełniających wykroczenia - zatem również tych pijących alkohol w miejscach publicznych czy zakłócających ciszę nocną.
Nowe prawo nie podoba się ekspertom. - Jeśli sąd będzie przekonany, że policja proponuje zbyt wysoki mandat, musi mieć szansę go obniżyć - mówi "Rzeczpospolitej" prof. Ryszard Stefański z Uczelni Łazarskiego w Warszawie. I dodaje, że nie podoba mu się możliwość ukarania mandatem bez zgody obywatela.
Budżet na tym zyska
Według statystyk przytaczanych przez dziennik, do tej pory mandaty przyjmował zaledwie co drugi popełniający wykroczenie. Po zmianach w prawie odsetek ten znacznie wzrośnie, dzięki czemu więcej pieniędzy będzie płynęło do budżetu państwa.
A mandaty i grzywny to niemała część dochodów budżetowych, choć rzecz jasna nie może się równać z podatkiem VAT czy akcyzą. W ostatnich latach właśnie z tytułu mandatów do wspólnej kasy wędrowało nawet nieco ponad miliard złotych, choć plany były jeszcze bardziej ambitne. Choćby w 2013 roku, gdy budżet zakładał prawie 2 mld zł z mandatów. To oznacza miesiąc programu Rodzina 500+ zupełnie za darmo. A teraz, gdy już nie będzie można tak po prostu nie przyjąć mandatu, o wypełnienie planu będzie łatwiej.
A ile zakłada plan na ten i przyszły rok? Próbowaliśmy się dowiedzieć, jakie wpływy zaplanowano w tym roku, ale najpierw MSWiA odesłało nas do resortu finansów, a ten - do ministerstwa infrastruktury. Ostatecznie sprawa wróciła do resortu finansów, ale do momentu publikacji nie udało nam się uzyskać dokładniej kwoty mandatów i grzywien nałożonych na osoby fizyczne, które w 2016 roku trafią do budżetu.
Mowa jednak tylko o mandatach wystawionych przez policjantów, bo te od strażników miejskich wędrują do budżetów odpowiednich samorządów. Jak pisaliśmy już w money.pl, w 2015 roku straże miejskie i gminne interweniowały 2,5 mln razy i wystawiły 1,3 mln mandatów na łączną kwotę 204 mln zł.
To mniej niż jeszcze kilka lat temu, gdy kwoty te oscylowały wokół 250 mln zł. Ale te czasy już nie wrócą. Nie tylko ze względu na mniejszą ściągalność mandatów w samorządach, ale przede wszystkim z powodu zmian w przepisach, które obowiązują od początku 2016 roku. Straże miejskie i gminne nie mogą już od stycznia korzystać z fotoradarów, które były głównym źródłem dochodów tych służb, przekazywanym bezpośrednio do budżetu miasta lub gminy.
Nic więc dziwnego, że coraz więcej miast zdecydowało się na likwidację straży miejskiej. Taki krok podjęły władze m.in. Stalowej Woli, Żor, Lubina czy Braniewa. Argument jest jeden - niewspółmiernie wysokie koszty utrzymania strażników oraz "wyczerpanie formuły" ich pracy. Ich obowiązki przejęły zakłady komunalne oraz policja.