Od wczoraj w rejonie przyszłego obszaru stabilizacyjnego Polaków w Iraku robi się coraz bardziej niespokojnie. Amerykanie musieli rozproszyć 10-tysięczną manifestację szyitów w mieście Nadżaf.
"Jeśli w ciągu trzech dni Amerykanie nie wyjdą z naszego świętego miasta, rozpoczniemy powszechne powstanie" - mówią szyici, sadryści - zwolennicy mułły Moqtady al-Sadra. Wedle nich w sobotę amerykańscy żołnierze otoczyli dom, młodego, bo zaledwie 30 letniego przywódcy, być może też chcieli go aresztować.
Al-Sadr, który urodził się w slamsach Bagdadu - dzielnicy Saddam City ostatnio przemianowanej na Sadr City, w ciągu ostatnich tygodni zdobył ogromną, wielomilionową popularność. Zapewniły mu ją najbardziej radykalne hasła głoszone przez mułłę. Wielokrotnie wypowiadał się on przeciwko amerykańskiej obecności w Iraku i potępiał powołanie Rady Zarządzającej.
Sadr przez wiele miesięcy był ignorowany przez Amerykanów. Najpierw nie zaproszono go na konferencję, która odbyła się w grudniu zeszłego roku w Londynie, ostatnio jego radykalne skrzydło organizacji Dawa nie zostało zaproszone do tymczasowego rządu. Sadr zareagował rozpoczęciem naboru do swojej własnej milicji. Teraz dał Amerykanom termin do środy, aby opuścili Nadżaf. Dawa - organizacja al-Sadra kontroluje nie tylko to święte miasto, ale też Karbalę i kilka innych miejscowości znajdujących się w rejonie przyszłej polskiej odpowiedzialności.