- Pamiętam jak przyjaciele z Polski śmiali się z nas, że wydawaliśmy tyle pieniędzy na rurociągi, których nie potrzebujemy. Teraz czujemy się absolutnie bezpiecznie i nie widzimy powodów do zmartwień. Na Węgrzech czy w Bułgarii ta sytuacja jest zupełnie inna - mówi money.pl Vaclav Bartuska, ambasador w misji specjalnej, odpowiedzialny za bezpieczeństwo energetyczne w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Czech.
Joanna Skrzypiec, money.pl: Według słów byłego czeskiego premiera Mirka Topolanka projekt Nord Stream 2 to zagrożenie dla Unii Europejskiej. Jaka jest pana opinia, czy widzi pan zagrożenia?
Vaclav Bartuska: To dla Unii Europejskiej dodatkowy projekt gazociągowy i jako taki niesie ze sobą wady i korzyści. Największa zaleta - przynajmniej dla niektórych członków Unii Europejskiej - to koniec konieczności tranzytu surowca przez Ukrainę. Ale dla innych to minus. Nastawienie do projektu pozostaje różne w poszczególnych krajach Unii. Słowacja jest najgłośniejszym przeciwnikiem, ale Polska także. Opinie w Czechach są bardziej subtelne. Pod względem gospodarczym byłoby to dla nas korzystne, przez nasz kraj płynęłoby więcej gazu, ale solidaryzujemy się z podejściem Słowacji, to nasz sąsiad i przyjaciel. Jednocześnie rozumiemy, że kwestia tranzytu przez Ukrainę po 2019 roku pozostaje przede wszystkim w rękach Ukraińców. Jeśli oni nie przekonają największych dostawców oraz odbiorców do tego, że warci są zaufania, wypadną z gry. I już, kropka. Moim zdaniem to Ukraina powinna najpierw udowodnić, że jest wiarygodnym krajem tranzytowym.
W tej chwili mamy trzy gazociągi z Rosji do Europy: Transgaz, przebiegający przez Ukrainę, gazociąg jamalski biegnący przez Polskę oraz Nord Stream. Budowa kolejnych nitek Nord Streamu oznaczałaby, jak wiadomo, koniec tranzytu przez Ukrainę. Wtedy z Rosji do Europy prowadziłyby tylko dwa główne gazociągi, zamiast obecnych trzech. A mniej linii przesyłowych - oznacza mniejsze bezpieczeństwo od tego, jakie zapewnia obecny system. Ale powtórzę: tu nie chodzi o kolejne gazociągi, co raczej o zaufanie między państwami bądź jego brak.
To jeśli mówimy o zaufaniu, powiedzmy też o solidarności. Jest szansa, że w ramach zagrożeń związanych z tym projektem kraje centralnej i wschodniej Europy zajmą wspólne stanowisko? Berlin przekonuje, że Nord Stream 2 zwiększy europejskie bezpieczeństwo energetyczne, ale podnoszą się głosy, że dba jedynie o własny interes.
Nie sądzę, by powinno się o tym rozmawiać jak o sprawie czysto politycznej. Każdy projekt na europejskim terytorium musi spełniać założenia trzeciego pakietu energetycznego. Obecnie trwa postępowanie Komisji Europejskiej przeciw Gazpromowi w zakresie nadużywania przez niego dominującej pozycji na unijnym rynku energetycznym, musimy poczekać na jego efekty. Musimy zatem korzystać z przepisów i procedur jakie obecnie mamy do dyspozycji.
Jak pan ocenia obecną energetyczną politykę Unii Europejskiej?
To zależy od poszczególnych krajów czy chcą robić to, co do nich należy. Dla nas ta polityka działa doskonale, ponieważ jesteśmy częścią zachodniego rynku energetycznego. Ponieważ my odrobiliśmy lekcję i w latach 90. zbudowaliśmy ropociągi i gazociągi. Mogliśmy sprowadzać norweski gaz już w 1997 roku. Pamiętam jak przyjaciele z Polski śmiali się z nas, że wydawaliśmy tyle pieniędzy na rurociągi, których nie potrzebujemy. Teraz czujemy się absolutnie bezpiecznie i nie widzimy powodów do zmartwień. Na Węgrzech czy w Bułgarii ta sytuacja jest zupełnie inna.
A my pana zdaniem jesteśmy bezpieczni?
Polska jest całkiem bezpieczna, podobnie jak Słowacja. Chodzi raczej o Węgry i Bułgarię, Serbię, Mołdawię. Pozostałym zawsze pozostaje jakieś rozwiązanie - inne formy dostaw gazu, zastąpienie gazu odmiennym paliwem, takim jak węgiel w przypadku Polski. Sądzę, ze stress-testy wykonane przez Komisję Europejską w 2014 wypadły dosyć dobrze dla nowych krajów członkowskich.