Propozycje zmian przedstawione na konwencji Platformy Obywatelskiej wywołały wiele kontrowersji. Część ekspertów zareagowała bardzo ostro na przedwyborcze obietnice rządzących. - To zwykłe brednie - nie przebiera w słowach prof. Witold Modzelewski z Uniwersytetu Warszawskiego. - To, co mówiła pani premier, było wręcz absurdalne - wtóruje mu prof. Ryszard Bugaj z PAN. Co tak zdenerwowało ekspertów?
Premier Ewa Kopacz zapowiedziała na konwencji wprowadzenie 10-proc. stawki podatkowej, zniesienie składek na ZUS i NFZ oraz wprowadzenie jednolitego kontraktu zatrudnienia. PO chce też wprowadzić minimalną stawkę godzinową, wynoszącą nie mniej niż 12 złotych i bon refundacyjny dla osób, których nie stać na leki. Zapowiada też zniesienie obowiązku finansowania przez pracodawców etatów dla działaczy związkowych.
- Ktoś, kto podpowiada takie obietnice władzom, nie rozumie zagadnień podatkowych i mówi o czymś, o czym nie ma pojęcia - twierdzi prof. Witold Modzelewski, założyciel Instytutu Studiów Podatkowych i były wicemister finansów.
W bardzo podobnym tonie wypowiada się prof. Ryszard Bugaj z Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN. - Proponuje się reformę, wręcz rewolucję całego systemu podatkowego na miesiąc przed wyborami. To niepoważne - mówi money.pl.
Jak tłumaczy, w każdym szanującym się kraju o takich zmianach najpierw się rozmawia, dyskutuje, a dopiero potem mówi dokładnie o zmianach. - Tutaj tego zabrakło. Na dodatek te propozycje nie są w żaden sposób policzone. Słyszymy o likwidacji składek na ZUS. Można sobie więc pomyśleć, że dostaniemy o 45 proc. wyższą pensję. Tymczasem to jest tylko zmiana nazwy. Te pieniądze zapłacimy, tylko już w postaci podatku - zauważa ekonomista.
Aleksander Łaszek z Forum Obywatelskiego Rozwoju sam pomysł zastąpienia składek na ZUS i NFZ oraz PIT-u jedną płatnością ocenia pozytywnie. Zastrzega jednak, że diabeł tkwi w szczegółach, a tych w dostatecznym stopniu nie znamy. - One pokażą, ile wynosi rzeczywiste opodatkowanie pracy, przecież ludzie widzą PIT i kawałek ZUS-u, bo prawie nikt nie widzi ZUS-u po stronie pracodawcy. Przy płacy minimalnej 1750 zł brutto zainteresowani kojarzą, że jest to niecałe 1300 na rękę, ale nie wiedzą, że pracodawcę kosztuje to ok. 2100 zł - wylicza. I dodaje: - Przy wyższych placach proporcje są podobne. Po wprowadzeniu takiego systemu bardzo trudno byłoby robić manewr typu: podnosimy ZUS po stronie pracodawcy, udając, że nie ma to wpływu na pracowników.
- Skoro rząd chce zlikwidować personalizację składki, czyli podatku ZUS, tak samo powinien zlikwidować bardzo nieefektywny podatek PIT, który jest bardzo kosztowny w poborze i jest bardzo czasochłonny zarówno po stronie obywateli, jak i aparatu państwowego - mówi Andrzej Sadowski z Centrum Adama Smitha. - Wyliczenie dochodu do opodatkowania na głowę w rodzinie to w stosunku do obecnego systemu krok w dobrym kierunku, ale lepiej zlikwidować PIT, zamiast tworzyć jego kolejne mutacje.
Witold Modzelewski zwraca uwagę, że wyliczenia kosztów likwidacji składek ZUS i NFZ dla budżetu są całkowicie nieprawidłowe. - Dochody do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych z tytułu składek to około 130 miliardów złotych rocznie, do tego dochodzi około 67 miliardów do Narodowego Funduszu Zdrowia - wylicza. - W sumie daje nam to więc 200 miliardów dziury, która powstanie w momencie zlikwidowania tych obciążeń.
Żeby zobrazować absurd tej reformy, Modzelewski przytacza, że obecnie wpływy z budżetu do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych wynoszą 42 miliardy złotych. - Chcąc zrównoważyć skutki tej reformy, w budżecie trzeba by było znaleźć dodatkowo pięć razy tyle - komentuje. - Wyliczenia, według których miałoby to kosztować 10 miliardów złotych, są więc absurdalne. Warte są mniej więcej tyle samo, co rzucane w przestrzeń publiczną przez stronę rządzącą liczby, dotyczące kosztów obniżenia wieku emerytalnego i podniesienia kwoty wolnej od podatku, proponowanych przez prezydenta Dudę.
Głodowe emerytury z podatków
Witold Modzelewski w rozmowie z money.pl zwraca uwagę na kwestię przesunięcia składek zdrowotnych z NFZ do budżetu. - Co ciekawe, taki projekt był już zgłaszany wcześniej przez opozycję i został odrzucony głosami partii rządzącej. Dziwi mnie wiec taka zmiana stanowiska - przypomina.
Obniżenie stawki podatku do 10 procent również, zdaniem profesora Uniwersytetu Warszawskiego, nie przyniesie pożądanego skutku. - W Polsce jest około 5 milionów osób, które zarabiają na tyle mało, że różnica pomiędzy 10 a 18 procent jest dla nich śladowa - zauważa.
Podobne wątpliwości ma główny ekonomista i były wiceminister finansów Business Centre Club Stanisław Gomułka. Jego wyliczenia jeszcze bardziej niekorzystne. - Proszę zauważyć, że składki na ubezpieczenia społeczne stanowią w tej chwili około 12 procent PKB, czyli około 230 miliardów złotych - szacuje. - Trudno będzie pokryć to tylko wzrostem z tytułu PIT - zauważa w rozmowie z money.pl.
**Na kolejnej stronie przeczytasz o tym, kogo obejmie 39,5-proc. podatek, **o enigmatycznych hasłach **oraz przedwyborczej panice PO**
Były wiceminister finansów zauważa w obecnie obowiązującym systemie do tej pory wszystko było jasne - podatnik płacił konkretną część swojego wynagrodzenia do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, teraz pojawia się jeszcze pośrednik w postaci ministra finansów. - Sprawa jest zbyt zawikłana i stwarza ryzyko, bo skąd minister finansów ma wiedzieć, w jakiej wysokości powinien opłacić składkę za pracownika. Ostateczny dochód ujawnia się przecież dopiero w zeznaniu podatkowym kilka miesięcy po zakończeniu roku. Rozumiem więc po części obawy tych, którzy twierdzą, że emerytury będą w większym stopniu zależeć od "widzimisię" polityków.
Profesor Gomułka zauważa, że nowy system zakłada, że najbiedniejsi, którzy do tej pory nie płacili podatku, zapłacą stawkę 10-proc. Gorsze wiadomości dotyczą bogatszych. - Dla pracowników o wynagrodzeniach wyższych niż 250 proc. średniej pensji może się okazać, że do budżetu oddadzą więcej, bo obejmie ich stawka 39,5 proc. - prognozuje prof. Gomułka, choć zastrzega, że na konkretne wyliczenia trzeba będzie poczekać, aż pojawi się konkretny projekt ustawy.
- Rozmawiamy o literaturze - kwituje w rozmowie Andrzej Sadowski z Centrum Adama Smitha - więc nie traktowałbym tego w kategoriach analizy merytorycznej, bo do tego trzeba by spójnego programu, a to jest tak naprawdę zbiór enigmatycznych haseł - zwraca uwagę ekspert.
Łaszek z FOR zauważa, że nie ma na przykład informacji, jak część trafiająca do ZUS ma być księgowana na indywidualnych kontach emerytalnych.
W podobnym tonie wypowiada się Piotr Bielski, ekonomista BZ WBK. - Nie wszystkie szczegóły tych propozycji są znane, dlatego trudno oceniać je kompleksowo - mówi money.pl. - Wydaje mi się, że propozycja PO jest ciekawa, dlatego że może uprościć system rozliczeń i ułatwić życie przeciętnemu podatnikowi. Jeżeli dla najniżej zarabiających, koszt stawki PIT będzie wynosił 10 proc., to będzie zachęcało do wyjścia z szarej strefy - uważa Bielski.
Jego zdaniem zmiany mogłoby także oznaczać konieczność redukcji przyrostu zatrudnienia w administracji. - Nie trzeba byłoby kilku poborców danin w przypadku osobnych składek na ZUS i NFZ, a to oznaczałoby oszczędności po stronie administracji rządowej. Jednak propozycje te wymagają doprecyzowania. Nie jest tak, że to propozycja, którą potępiłbym – jest ona ciekawa. Zmiany te oznaczałyby rewolucję w systemie podatkowym - dodaje ekspert BZ WBK.
Stanisław Gomułka dodaje, że reforma zapowiedziana przez PO musiałaby być przeprowadzana stopniowo. - Na początek powinny zostać wprowadzone jednolite kontrakty, które pozwoliłyby zwiększyć wpływy z podatku, później rządzący powinni ocenić, ile udało się zyskać na zmniejszeniu szarej strefy a dopiero na koniec zmienić cały system składkowo-podatkowy - twierdzi, choć zauważa, że całkowita likwidacja umów cywilnoprawnych to nie najlepszy pomysł. - Niektórzy, na przykład emeryci, potrzebowali jej choćby po to, żeby sobie "dorobić", co było dla nich korzystniejsze niż zawieranie umowy o pracę.
Podobnego zdania jest Andrzej Sadowski. - Nie można zapominać, że jest obecnie wiele rodzajów pracy, które nie mieszczą się w takim zestandaryzowanym formacie, który rząd chce narzucić wszystkim - mówi ekspert centrum Adma Smitha. - To nie odpowiada złożoności współczesnej gospodarki. Wyobraźmy sobie start-upy, które funkcjonują w oparciu o taki kontrakt, gdzie to jest inny rodzaj aktywności, która wymaga wręcz skrajnie elastycznego podejścia do wykonywanej pracy. Ale co do zasady, równe opodatkowanie pracy, niezależnie od jej charakteru, jest słuszne - przekonuje.
Przedwyborcza panika
- To, co teraz proponuje Platforma Obywatelska, to zaledwie likwidacja takich wręcz ordynarnych absurdów, które sama zresztą wprowadziła w życie - uważa Andrzej Sadowski. Witold Modzelewski jest zdania, że propozycje rządzących są tylko próbą wywołania szoku wśród opinii publicznej. - Z merytoryką nie mają wiele wspólnego - twierdzi były wiceminister finansów. - Moim zdaniem może to być gwóźdź do trumny dla tych, którzy ubierają się w togi ekspertów, a w rzeczywistości nie mają pojęcia, o czym mówią - przekonuje.
- PO powinna pogodzić się z tym, że przegra wybory. Próbuje mamić ludzi swoją socjalną twarzą, ale przecież nikt się na to nie nabierze - stwierdza Ryszard Bugaj. - Nie łudźmy się, to przedwyborcza panika - konkluduje.