Mimo realizacji prezydenckiej obietnicy wyborczej polegającej na obniżeniu wieku emerytalnego, rząd Beaty Szydło robi co może, by nas zniechęcić do tak wczesnego kończenia kariery zawodowej. Zaskakujący w swej prostocie pomysł ma wicepremier Morawiecki. Każdy, kto mimo osiągnięcia wieku emerytalnego popracuje jeszcze dwa lata, otrzyma niejako w nagrodę 10 tys. zł.
To oczywiście jeszcze tylko projekt i jego najważniejszy fragment. Ta swoista premia za dłuższą pracę w całej koncepcji jest tylko jednym z elementów układanki, która ma zachęcić naszych rodaków do późniejszego rezygnowania z pracy. Jednak jak donosi „Dziennik Gazeta Prawna”, prace nad nim w ścisłym otoczeniu Morawieckiego już ruszyły.
Jak zostało wyliczone to zadośćuczynienie za to, że potencjalny emeryt jednak pozostanie w pracy? Jest to połowa wszystkich danin do budżetu, jakie osiągnie osoba pracująca 2 lata za średnią pensję, z tytułu: podatku dochodowego, składek na ubezpieczenie zdrowotne, chorobowe i rentowe, ale z wyłączeniem składki emerytalnej. Jak wyliczył „DGP” w zaokrągleniu będzie to właśnie wspomniane 10 tys. zł.
Co więcej, jeżeli ktoś chciałby pracować jeszcze dłużej, to ta premia by rosła. Odpowiednio więc, za trzy lata powyżej wieku emerytalnego można byłoby dostać 15 tys. zł, cztery - 20 tys. zł i tak dalej. Pomysłodawcy tego projektu przewidują, że na takie rozwiązanie mogłoby się skusić nawet 10-15 proc. potencjalnych emerytów.
Wprawdzie to niedużo, ale pozwoliłoby to choć w niewielkim stopniu zmniejszyć budżetowe obciążenie związane z reformą wieku emerytalnego. Zgodnie z szacunkami przywrócenie od października tego roku wieku emerytalnego do 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn, kosztować będzie już w pierwszym roku 10 mld zł.
W ocenie ekspertów, z którymi rozmawiał „DGP” pomysł z zadośćuczynieniem za dłuższą pracę, może pozwolić zaoszczędzić nawet do 2 mld zł. Po pierwsze zmniejszy on liczbę wypłacanych emerytur, po drugie do państwowej kasy będą nadal wpływały podatki i składki od tych, którzy w pracy pozostaną.