Dariusz Duma to filozof czytający Homera w oryginale, uczeń ks. Tischnera, któremu wróżono karierę naukową, ten jednak wybrał biznes jako konsultant od zarządzania organizacjami, przywództwa i sprzedaży. Chyba nie żałuje, a przynajmniej nie wygląda, jakby żałował.
Jakub Domeracki to specjalista od bankowości inwestycyjnej, funduszy i technologii. Wychowany w stajni Tomasza Czechowicza, a więc w MCI. Potem pociągnął go za sobą Jarosław Augustyniak, twórca Idea Banku. Domeracki to człowiek, któremu nigdy nie zamykają się usta. Dziś już nie jest w niczyim teamie, to on rozdaje karty.
Jest jeszcze ona - Małgorzata Mazur. Specjalistka od liczb, księgowa, właścicielka sporej firmy księgowej. To ona jest siłą spokoju w tym trio. Jej dodatkową przewagą nad kolegami jest to, że ma syna, dzięki temu umie rozmawiać z młodymi, a tacy właśnie są w przeważającej większości ich klienci.
Każdy z nich ma już za sobą spore doświadczenie. - Value Finance to moja druga spółka, Małgosi trzecia, a Darka trzydziesta trzecia - mówi Domeracki, kiedy się spotykamy. Widzi, że to zapisuję i interweniuje: „nie, proszę tego nie pisać, żartowałem tylko, aż tyle tego nie było, nie aż 33, to taka hiperbola”. Wiem, że żartował. Dariusz Duma też wie i wie, że ja wiem. Nie będzie nieporozumienia.
Każdy z nich jest z innej bajki, ale wszystkich lata temu połączyła bankowość i praca w grupie kapitałowej jednego z polskich milionerów. Którego? Nie chcą o tym mówić, to przeszłość, a liczy się tylko to, co przed nimi.
Ich drogi z grupą bankową się rozeszły. Nie naraz. Nie na hurra. Ale wzajemne więzy zostały i to nie tylko te zawodowe, bo widać, że doskonale czują się swoim towarzystwie i rozumieją niemal bez słów.
CFO as a service dla technologicznych geeków
Postanowili to wykorzystać. To i dużo więcej: doświadczenie w pracy w finansach, znajomość branży technologicznej i umiejętność dostrzegania rynkowych nisz. Tak zaledwie dziewięć miesięcy temu powstało Value Finance – firma oferująca usługi zewnętrznego dyrektora finansowego dla firm, które są jeszcze za małe, aby zatrudnić własnego dyrektora na stałe, a za duże, żeby samodzielnie radzić sobie z finansami. Dla firm technologicznych, które są potęgą w Polsce, choć większość z nas nie zdaje sobie z tego sprawy, bo działają po cichu, często dla zagranicznych klientów, często jako amerykańskie spółki. To ich nisza.
Value Finance jest takim Uberem czy Airbnb zarządzania finansami w firmie. Ale nie mówcie o nich „startup”. – Startup to ładne określenie dla bezrobotnych, dla firm, które nie zarabiają. My zarabiamy od pierwszego miesiąca – mówi prezes Value Finance Jakub Domeracki.
- Mieliśmy możliwość nadzorowania ponad 80 spółek i szybko zrozumieliśmy, że w Polsce jest duży niedobór wiedzy w obszarze zarządzania finansami, a w szczególności taką grupą, która jest totalnie nie rozumiana przez księgowych są spółki technologiczne. Z tego właśnie powstała idea zbudowania zewnętrznego dyrektora finansowego dla softwarehouse'ów – mówi Jakub Domeracki.
- Bo z jednej strony te projekty nie mają jeszcze pieniędzy na to, żeby mieć dyrektora finansowego na cały etat, a z drugiej ten rynek rośnie znacznie za szybko jak na możliwości zwykłego zarządzającego, nie mówiąc już o tym, że ci zarządzający mają po 27-30 lat, nie mają żadnego doświadczenia w zarządzaniu gotówką w firmie, więc to jest dodatkowy problem – mówi prezes Value Finance.
– My chcemy dać im coś, co jest w połowie drogi pomiędzy niczym, a dyrektorem finansowym, który jest stałą, drogą pozycją w kosztach firmy. Oni w swoim świecie nazywają to CFO as a service – wyjaśnia Domeracki. – Nie powiedziałbym, że to więcej niż nic. To więcej niż bierna księgowa – dodaje Duma.
Więcej niż kryptopracownik urzędu skarbowego, czyli co?
- Księgowa to tylko kryptopracownik urzędu skarbowego rozliczający przeszłość, której nie da się już naprawić. Dodatkowo interakcja z księgową wywołuje u programistów bardziej przerażenie niż spokój. Tymczasem my dajemy im poczucie bezpieczeństwa, pomagamy im zapanować nad przyszłością, pomagamy zapanować nad tym, co będzie jutro, zrozumieć, w jaki sposób ich firma działa od strony finansowej nie zabijając przy okazji u technologicznych geeków dziecięcego uroku tworzenia i nie odbierając im magiczności, którą moim zdaniem mają. A pamiętajmy, że dla większości z nich finanse są czymś absolutnie nieromantycznym – wyjaśnia Dariusz Duma.
- CFO as a service to jest coś, co oni rozumieją, to jest ich język. To jest sposób myślenia o finansach w duchu współdzielonej gospodarki, korzystania z usług wtedy, kiedy się ich potrzebuje, zamiast „kupowania” człowieka na stałe, na własność, zatrudniając go na etacie – mówi prezes Value Finance. - Jest Uber, jest Airbnb i my jesteśmy kontynuacją tej myśli, stoimy na tej samej półce – dodaje Domeracki.
Korzyści z dyrektora finansowego w modelu „as a service”? - Plusem jest to, że za zarządzanie finansami nie przepłacasz, bo jak nie potrzebujesz to nie płacisz, można po prostu łatwiej dopasować koszty posiadania do tego, ile się w danym momencie potrzebuje. Drugim plusem jest elastyczność – tłumaczy Dariusz Duma.
Value Finance to nie księgowość, to zarządzanie organizacją z finansowej perspektywy. - Standardowa historia, z jaką mamy do czynienia jest taka, że technologiczny geniusz prowadzący własną firmę myślał, że jest dobrze, a tu się okazuje nagle, że nie ma pieniędzy na dwa dni przed terminem wypłaty pensji pracownikom. To się zdarza nagminnie – mówi Dariusz Duma.
- Drugi problem w firmach technologicznych to ściąganie należności. Jak ktoś nie płaci naszemu klientowi, to on się nie upomina o opóźnione faktury, bo zadzwonić do klienta i dopominać się o pieniądze to jest takie nieinformatyczne. No i w efekcie czekają na należne im pieniądze, w międzyczasie tracąc płynność – dodaje Domeracki.
Trzecia rzecz, która wydaje się absurdalna, a jednak zdarza się często w środowisku technologicznych maniaków, to problem wysokości stawek i sposób rozliczeń. – Załóżmy, że firma X zamawia jakieś oprogramowanie od firmy Y. Firma Y wykonuje etap prac, odbiorca sprawdza, czy działa i przy okazji wpada na pomysł: to doróbmy tu jeszcze jakąś funkcjonalność. Efekt jest taki, że ten etap się wydłuża, zamawiający uznaje, że jeszcze nie został zakończony, więc nie płaci, a wykonawca w dodatku zwykle nie wpada na to, że przecież skoro zakres prac się rozszerzył, to i cena powinna się zwiększyć - wyjaśnia Duma.
– Nie mówiąc już o tym, że informatycy prowadzący biznes nie wpadają na to, że powinni zarabiać nie tylko od godziny programowania, czyli pisania kodu, ale również np. za to, że ktoś z firmy idzie do klienta i godzinami rozmawia z nim, czego mu potrzeba. Przecież to też jest praca – dodaje Duma.
A sprzedaż i marketing? – Że to też powinno być wliczone w cenę usługi? O nie! Dla naszych klientów to jest jakaś kosmiczna rzecz spoza ich świata – dorzuca Domeracki.
I właśnie takimi problemami firm zajmuje się Value Finance. - Dla większości tych spółek technologicznych umiejętność wytłumaczenia finansów po ludzku przenosi ich do innej galaktyki. Bo to największy problem tej branży jest taki, że kiedy jest fala, wszyscy z nią płyną, a kiedy jest kryzys, wszyscy z niej spadają, bo nikt nie przekuł programistycznej fali radości w prawdziwy biznes. I to właśnie robimy my, zaczynając od części finansowej – mówi Domeracki.
Jak to działa?
Klient Value Finance widzi tylko jednego człowieka, który jest mu dedykowany. Ale nie, nie jest to jego prywatny wynajęty dyrektor finansowy – za nim w cieniu stoi sztab ludzi, księgowych, doradców, analityków danych i sami partnerzy, którzy pracują nad danym projektem w zależności od tego, jakie klient w danym momencie ma potrzeby. Co ważne, usługa Value Finance to nie jednorazowe rozwiązanie jakiegoś finansowego problemu, to stała relacja i obsługa firmy.
Klient kupuje usługi Value Finance w pakietach. Jeśli ma niewielkie potrzeby, decyduje się powiedzmy na pakiet za 5 tys. zł, w ramach którego ma ileś godzin pracy zewnętrznego CFO, raporty, analizy, konsultacje. Dzięki temu koszty dla klienta są przewidywalne.
- Jeśli w pewnym momencie klient wraca np. z USA w głową pełną pomysłów i mówi swojej ekipie: „hej! Jedziemy do Stanów szukać inwestora”, wtedy rozszerza pakiet usług i my pomagamy mu w przeprowadzeniu tego procesu. A kiedy po kilku miesiącach sprawa zostaje załatwiona, wracamy do mniejszego pakietu, bo firma nie potrzebuje już tak intensywnej pomocy z naszej strony – wyjaśnia Domeracki.
Ta elastyczność jest w branży technologicznej kluczowa. – Problemy, z którymi my tu mamy do czynienia, nie występują w żadnej innej części gospodarki, bo nasz klient potrafi któregoś dnia rano wstać i w ciągu trzech miesięcy napisać genialny kod, a po czterech mieć już kilkumilionowy kontrakt na niego. To się dzieje błyskawicznie, więc nasz klient co sześć miesięcy jest de facto zupełnie inną firmą w innej sytuacji ekonomicznej – podkreśla Jakub Domeracki.
I dodaje: dziś mamy kilka firm z takim potencjałem, że za chwilę mogą wystrzelić i pozyskać inwestorów w USA klasy Facebooka, a my zrobimy wszystko, żeby im w tym pomóc. Z taką sceną informatyczną właśnie pracujemy i taka scena w Polsce jest, choć może wielu nie zdaje sobie z tego sprawy.
„Obracają milionami, a żyją od pierwszego do pierwszego”
Kim są potencjalni klienci Value Finance? - Na ogół obracają milionami na kontach, a żyją od pierwszego do pierwszego. Cały czas żyją w napięciu, bo nie umieją zacząć panować nad przyszłością – mówi Dariusz Duma.
– Problem jest często nie tylko w tym, że firma nie rośnie, ale że jej twórcy i managerowie nie rosną i to jest problem ogólnoświatowy. Bardzo często genialni przedsiębiorcy padają ofiarą własnego sukcesu. Kiedy firma przekracza granicę przysłowiowego garażu, gdzie się wszystko zaczęło, okazuje się, że jej założyciele nie potrafią kreować dodatkowych managerów, liderów, na ogół nie potrafią w mądry sposób budować sprzedaży i dramatycznie nie potrafią zarządzać finansami – mówi Dariusz Duma.
- Oni najczęściej nie mają świadomości, że mogliby mieć takie wsparcie, działają na bieżąco, a o takim rozwiązaniu jak my zaczynają myśleć dopiero, kiedy pojawia się jakiś kłopot, najczęściej z płynnością – mówi Małgorzata Mazur, wiceprezes Value Finance.
Ale CFO as a service nie dla każdego jest najlepszym rozwiązaniem. - Jesteśmy w stanie obsługiwać klienta od 4 do 40 mln zł rocznego przychodu. Powyżej tej kwoty opłaca się firmie zatrudnić już własnego dyrektora finansowego, a wcześniej firma jest jeszcze na tyle mała, że poradzi sobie z finansami sama – mówi Domeracki.
Światełko w krainie, przed którą ostrzega nawet Król Lew
Czy polskie softwarehouse'y to rzeczywiście nisza? Na tyle duży rynek, by opierać na nim swój biznes? I czy zatem Polska naprawdę ma szansę stać się technologiczną potęgą?
- Polski rząd w niezrozumiały sposób lobbował polskiego hydraulika, co było totalną pomyłką, natomiast polski programista to jest prawdziwy skarb tej ziemi, szczególnie na Śląsku – mówi Jakub Domeracki.
- Środowisko górnicze bardzo szybko się przeflancowało na programowanie kodu. Oni zawsze byli bardzo blisko matematyki i kiedy czasy się zmieniły, szybko przeskoczyli na inną gałąź. Mają do tego zaplecze, świetne uczelnie techniczne, robią konkursy programowania w starych kopalniach. W Katowicach, Gliwicach czy Bytomiu na każdym rogu jest softwarehouse i to na światowym poziomie – podkreśla prezes Domeracki, udowadniając, że potencjalnych klientów jest mnóstwo.
Ale jednocześnie mamy powody, żeby hamować optymizm – my Polska.
– Wie pani, że Stefan Batory przeprowadza się do Stanów? – pyta mnie Dariusz Duma, który wraz z Batorym kilka lat temu rozwijał softwarehouse EO Networks notowany dziś na NewConnect. Batory to jeden z najbardziej znanych polskich startupowców, współtwórca iTaxi, softwarehouse'u EO Networks, ale przede wszystkim aplikacji Booksy podbijającej świat. To człowiek, który – jak pisaliśmy już w wp.pl – przegrał w życiu tylko raz, pokonały go sznurówki.
- Z patriotycznego punktu widzenia to trochę smutne. Kto tu zostanie, jeżeli każdy, kto wystawia głowę, od razu musi uciekać za ocean? Za chwilę będziemy mieć w Polsce ciemną mroczną krainę, o której Król Lew mówił, że tam nie wolno wchodzić – żartuje Duma.
Na osłodę trzeba dodać, że Batory ostatecznie wcale nie ucieka. – Wszystkim powtarzam, że wyjechałem zrealizować konkretny projekt, to nie ucieczka – mówi sam Stefan Batory. – Chcę w Dolinie Krzemowej zdobyć kapitał, nie tylko finansowy, ale intelektualny, know how, a za kilka lat wrócić do Polski, żeby wspierać nowe projekty – dodaje.
Takim promyczkiem nadziei, który może rozświetlić tę krainę na wschód od Odry są też polskie softwarehousy. Ale i ten promyczek nieco blednie, kiedy dostrzeżemy, że nawet ci, którzy nie planują uciekać z Polski, często sprzedają swoje usługi jako zagraniczne firmy, najczęściej amerykańskie. Wystarczy, że się tam zarejestrują.
– Nikt nie zapłaci firmie z Gliwic 100 dol. za godzinę pracy, a firmie z Delaware czy San Francisco bez problemu. Nie da się z takimi artykułami w „Financial Times” o Polsce sprzedawać z wysokimi stawkami. Po prostu się nie da – podkreśla Jakub Domeracki.
To jednak nie znaczy, że i Value Finance chce podbijać Dolinę Krzemową albo przynajmniej przykleić sobie metkę „made in USA”. - W perspektywie dwóch lat chcemy być największym podmiotem w Polsce, w perspektywie pięciu obsługiwać 60 proc. polskich softwarehousów i wyjść na rynek europejski – mówi o przyszłości Domeracki.
– Kiedy jakiś inwestor, żebyście mogli dalej rosnąć? – pytam. Każdy startup musi zmierzyć się z takim pytaniem. Ale oni patrzą nam mnie zdziwieni. – Po co, przecież zarabiamy od samego początku, nie potrzebujemy pieniędzy – odpowiada w końcu Domeracki.
No tak, przecież mówili, że nie są startupem.
– Najzdrowiej jest, jeśli biznes szuka klientów, a nie inwestorów – podkreśla Dariusz Duma. Niby oczywiste, a tak wielu o tej zasadzie zapomina.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez * *dziejesie.wp.pl