Kluczowe dla bezpieczeństwa i interesów państwa spółki miały zyskać ochronę przed zakusami wrogich krajów i firm. Miały, bo okazuje się, że ustawa, którą w lipcu podpisał prezydent Komorowski, jest bublem prawnym i żadnej ochrony nie zapewnia. Szturm Rosjan na Grupę Azoty potwierdza, że nie są to problemy wyssane z palca, a jakby tego było mało - przed nami wyjątkowo trudny okres. - Bałagan polityczny sprzyja próbom wrogiego przejęcia, bo odwraca uwagę od ruchów na akcjach - mówi money.pl prezes Fundacji Republikańskiej Marcin Chludziński. - W okresie wyborczym i przy ewentualnej zmianie władzy rząd może mieć problem z szybkim reagowaniem na takie próby - ostrzega ekspert.
Wszystko zaczęło się w połowie ubiegłego roku. Spółka zależna od rosyjskiego Acronu - Norica Holding - uzyskała wtedy ponad 20 proc. udziałów w polskim chemicznym gigancie i głośno zaczęto mówić o ryzyku wrogiego przejmowania najwartościowszych polskich firm.
A nie był to pierwszy raz - poprzednią próbę Acron podjął w 2012 r. Wtedy rząd uciekł do przodu i skonsolidował tarnowskie Azoty z zakładami w Puławach i niebezpieczeństwo zostało zażegnane.
Tak zmieniały się notowania Grupy Azoty przez ostatnie pół roku:
Ustawa o kontroli niektórych inwestycji jest efektem tamtych wydarzeń. Włodzimierz Karpiński, który stał do niedawna na czele resortu skarbu, zapowiedział, że powstaną przepisy chroniące strategiczne spółki przed wrogimi zakusami. Ustawa została ostatecznie uchwalona pod koniec lipca, a na początku sierpnia podpisał ją prezydent. - Nasze championy narodowe, w tym nasze Azoty mogą bezpieczniej się rozwijać, budując siłę polskiej gospodarki. Dotrzymałem słowa - komentował wtedy Karpiński. Niestety, to nie takie proste.
Kogo (nie) chroni ustawa
Zgodnie z ustawą, tarczę ochronną mają zyskać najważniejsze polskie firmy z sektorów gazowego, elektroenergetycznego, chemicznego, petrochemicznego i telekomunikacji. Ktoś, kto będzie chciał przejąć udziały w tych przedsiębiorstwach, ma obowiązek poinformować o tym ministra skarbu. Ten z kolei będzie mógł zablokować taką transakcję jeśli uzna, że godzi ona w interesy państwa. Tu konkrety się kończą. Rządowe rozporządzenie z listą podlegających ochronie państwa spółek nie istnieje. Kiedy powstanie?
- Po szerokiej analizie Rady Ministrów - mówi money.pl rzecznik resortu skarbu Emil Górecki. - Taka analiza wykaże, czy istnieje realne zagrożenie bezpieczeństwa i interesów państwa i czy któraś ze spółek jest narażona na ryzyko wrogiego przejęcia. Jeśli rząd uzna, że takie niebezpieczeństwo istnieje, to przygotuje taką listę - tłumaczy.
- Szokuje mnie takie rozwiązanie - komentuje w rozmowie z money.pl prezes Fundacji Republikańskiej Marcin Chludziński. - Czytając tę ustawę spodziewałem się, że rząd szybko wyda rozporządzenie, w którym będzie lista spółek, podlegających takiej specjalnej ochronie i będziemy już mieli spokój. Okazuje się, że jest inaczej. Dopiero gdy ktoś zauważy jakieś niepokojące ruchy dotyczące którejś ze spółek, to ekspresowo będzie wydawane rozporządzenie, że ta spółka podlega ochronie. Niestety nie wierzę, że ten rząd - tak samo zresztą jak każdy inny - będzie w stanie tak szybko reagować - ocenia.
Liczy się refleks
Zdaniem Chludzińskiego tempo tej reakcji dodatkowo mogą zmniejszyć nadchodzące wybory i ewentualna zmiana ekipy rządzącej. - Bałagan polityczny sprzyja próbom wrogiego przejęcia, ponieważ odwraca uwagę od ruchów na akcjach. W okresie wyborczym i przy ewentualnej zmianie władzy rząd może mieć problem z szybkim reagowaniem na takie próby - zauważa.
Jak ocenia, jedynym narzędziem obrony strategicznych spółek, jakie w tej chwili rząd ma do dyspozycji, jest bieżące monitorowanie sytuacji. - Właściwie ta ustawa przed niczym nas nie broni. Tak długo, jak nie ma rozporządzeń, jest to martwe prawo - mówi.
MSP uspokaja, że państwo nie jest całkowicie bezbronne. - Spółki i sektory gospodarki, które uznajemy za szczególnie ważne dla zachowania bezpieczeństwa państwa, są objęte szczególną ochroną wszystkich organów państwa. Gdyby coś niebezpiecznego wokół nich się działo, będziemy o tym wiedzieli - zapewnia rzecznik resortu.
KGHM bez gardy
Dwa tygodnie temu pojawiły się pierwsze informacje, że istnieje ryzyko wrogiego przejęcia KGHM. Prezes koncernu Herbert Wirth udzielił tygodnikowi „Wprost” wywiadu, w którym nie wykluczył takiego ryzyka, zwracając uwagę, że kurs akcji spółki jest niedoszacowany, a wycena firmy jest o 30-40 proc. niższa niż porównywalnych spółek zagranicznych. W podobnym tonie wypowiadał się dla money.pl wiceprezes zarządu KGHM do spraw korporacyjnych Marcin Chmielewski. - Osiągamy minima cenowe na naszych akcjach. Od dłuższego czasu nasza wartość rynkowa jest znacznie poniżej naszej wartości księgowej. Czas dekoniunktury jest rzeczywiście okresem, kiedy inni szukają możliwości przejęcia. Jesteśmy relatywnie tani i mimo udziału Skarbu Państwa na poziomie 31,7 proc. takie ryzyko potencjalnie istnieje - przyznał. Zastrzegł przy tym, że nie widać na razie jakiejś znacznej i niepokojącej gry na akcjach koncernu.
KGHM od kilku lat ma strategię, co robić w przypadku próby wrogiego przejęcia. To dobrze, ponieważ nie jest do końca jasne, czy miedziowy gigant podlega pod ustawę o kontroli niektórych inwestycji, czy nie. Górnictwa i hutnictwa nie umieszczono w wykazie branż podlegających ochronie. MSP uspokaja jednak, że w ustawie jest wymieniony przemysł energetyczny, a w takim KGHM również działa. Idąc jednak tym tropem można uznać, że koncern jest firmą kolejową, ponieważ w grupie kapitałowej ma spółkę zarządzającą torami, albo uzdrowiskową, bo jest też właścicielem kilku uzdrowisk.