Dream Market, Berlusconi Market, Wall Street Market i Tochka Free Market. To popularne czarne rynki w internecie. Nie każdy ma do nich dostęp. Są bowiem ulokowane w darknecie, czyli tej części internetu do której nie da się dostać przez standardową wyszukiwarkę. Eksperci z portalu comparitech.com przyjrzeli się tym rynkom.
Po ciemnej stronie internetu
Panuje przekonanie, że darknet to treści powiązanie z nielegalnymi działaniami. To nieprawda. Portal helpnetsecurity.com obliczył, że około połowa rzeczy, które można znaleźć po tamtej stronie internetu, jest legalna. Za to ta druga, "gorsza" połowa dotyczy najpoważniejszych przestępstw, jak handel bronią, narkotykami, ludźmi czy dokumentami.
- Przeczytałem kiedyś, że Internet, jaki znamy, to tylko wierzchołek góry lodowej. Byłem ciekaw, co kryje się w darknecie. Gdybym miał opisać to jednym słowem, to jest to bagno – opowiada money.pl pan Paweł, programista, który odwiedzał darknet i którego zapytaliśmy, jak funkcjonuje czarny rynek w sieci.
Nasz rozmówca tłumaczył, że po raz pierwszy zalogował się do darknetu półtora roku temu. Jak przyznaje, nie jest tak trudne, jak niektórym się wydaje. Trzeba ściągnąć TOR (The Onion Router), czyli oprogramowanie które pozwala zachować anonimowość. A następnie wyszukać tzw. entry pointy. Są to adresy do konkretnych stron.
- Przy entry pointach znajdują się opisy, czego dane strony dotyczą. Patrząc na samą listę tych stron, można się wystraszyć. Ogłaszali się tam np. ludzie z Tajlandii, którzy "oferowali" młode dziewczyny na noc. Podobne propozycje były też z Polski. Możliwe, że były to ofiary porwań. Przypominało to takie "allegro" dla przestępców – tłumaczył nasz rozmówca.
Pan Paweł potwierdził nam, że "sklepy" z paszportami istnieją naprawdę. Jest całe mnóstwo ofert z dowodami, paszportami czy prawami jazdy. Można kupić zarówno skany dokumentów, jak i oryginały. Ceny przyprawiają o zawrót głowy.
Skan paszportu od 30 dolarów
Strona wygląda jak zwykły sklep internetowy. Mamy ogłoszenie, informacje o sprzedającym, cenę produktu. Różnica polega na tym, że tu produktem jest dokument.
Ceny zaczynają się od ok. 30 dolarów. Tyle trzeba zapłacić za skan paszportu. Dowód na to, że oferta jest prawdziwa i uwiarygodnienie wystawcy, sprawiają, że cena produktu rośnie o 60 dolarów. Fizyczna podróbka takiego dokumentu jest o wiele droższa. Trzeba na nią wydać ok. 1,5 tys. dolarów. I wreszcie fizyczny paszport prawdziwej osoby to 13,5 tys. dolarów. Dla uwiarygodnienia transakcji sprzedający często dorzuca swoje zdjęcie z wystawianym przedmiotem w dłoni.
Analitycy z comparitech.com doliczyli się co najmniej 48 unikatowych list ze skanami paszportów. Najbardziej chodliwe są dokumenty z Australii. Użytkownicy płacą za nie najwięcej. Popularne są też paszporty obywateli Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Ale jak się okazuje, osoby odwiedzające darknet nie szczędzą również pieniędzy na polskie dowody tożsamości. Za skan polskiego paszportu płaci się ok. 30 dolarów. Za to prawdziwy dowód to nawet 12 tys. dolarów.
Ceny podawane są w dolarach, ale transakcje odbywają się w kryptowalutach. Głównie bitcoinami lub monero. Środki są wtedy deponowane na giełdach kryptowalut, a tych instytucje nie sprawdzają. Kupujący to na ogół członkowie grup przestępczych. Na pozyskane w ten sposób dokumenty np. otwierają konta bankowe i wypłacają pieniądze.
Nie dać się wykorzystać
W jaki sposób nasze dokumenty trafiają na rynki w darknecie? Często sami jesteśmy sobie winni. Zdarza się, że będąc na wakacjach, pozwalamy pracownikom hotelu zeskanować nasz paszport. Później nie interesuje nas, co stało się ze skanem. W tej sytuacji zawsze lepiej jest mieć przy sobie własnoręcznie wydrukowany czarno-biały skan, który dla przestępców jest nieprzydatny.
- Nasz dokument może być potrzebny do ewidencji naszego pobytu. Przeważnie pracownikom wystarczy xero. Jeśli jednak skanują nasz dokument, to pamiętajmy, że nie jest to legalne i możemy się na to nie zgodzić – wyjaśnia money.pl medioznawca Paweł Wieczorek z Uniwersytetu SWPS.
Dodaje, że przy wypełnianiu niektórych formularzy jesteśmy proszeni o szczegółowe dane, których wcale nie musimy podawać. - Informacje o nas są cennym zasobem. Byłoby źle, gdyby wpadły w niepowołane ręce – podkreśla ekspert.
Kolejny karygodny błąd to fotografowanie dokumentów i umieszczanie zdjęć w mediach społecznościowych. Natomiast, gdy wymieniamy dokument to najlepiej zniszczyć stary egzemplarz. Najgorsze co możemy zrobić to wyrzucić go do śmieci. Do tego dochodzą też sytuacje losowe, jak zagubienie czy kradzież.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl