Tzw. Konstytucja dla biznesu, którą w piątek zaprezentował wicepremier Morawiecki, miała ułatwiać życie przedsiębiorcom. Ale już wiadomo, że nie wszędzie tak będzie. Od 1 czerwca 2017 r. wydatki na firmowe samochody przedsiębiorcy będą mogli odliczać tylko w połowie. No chyba, że będą dokładnie zapisywać każdą podróż - gdzie i w jakim celu pojechali.
Nowe zapisy znalazły się w projekcie ustawy o uproszczeniach podatkowych dla przedsiębiorców. Jedno z tych uproszczeń nie spodoba się jednak właścicielom firm.
Jak zwraca uwagę "Rzeczpospolita”, każda mała firma zapłaci za to średnio 2 tys. zł rocznie.
Obecnie wszystkie wydatki związane z zakupem i użytkowaniem samochodu firmowego przedsiębiorcy mogą wrzucać w koszty w 100 proc., nawet jeśli okazjonalnie korzystają z auta w celach prywatnych. To nie tylko faktura za samochód czy raty leasingowe, ale również koszty paliwa, serwisu, przeglądów, części zamiennych czy ubezpieczenia.
Ale sytuacja ma się zmienić od 1 czerwca 2017 roku. Wówczas będzie można w koszty wrzucać jedynie 50 proc. tych wydatków.
100 proc. nadal będą mogli odliczać jedynie ci, którzy będą wykorzystywać firmowe samochody wyłącznie do celów służbowych. Żeby to udowodnić, trzeba będzie prowadzić szczegółową ewidencję pojazdów, w której zapisana będzie każda podróż – gdzie i w jakim celu się odbyła.
To cios, który najmocniej uderzy w przedsiębiorców prowadzących jednoosobowe działalności gospodarcze. To oni najczęściej do majątku firmy włączają auta, z których korzystają tez prywatnie.
„Rzeczpospolita” szacuje, że budżet państwa zyska na tej zmianie prawie miliard złotych i to licząc wyłącznie firmy rozliczające PIT według stawki liniowej – jest ich około 500 tys.
Przeciętna mała firma za tę dobra zmianę zapłaci ok 2 tys. zł rocznie.