Dziesiątki pożarów wysypisk - ostatni, o którym pisaliśmy w WP, właśnie dogasa w Kuślinie pod Nowym Tomyślem - to może być dopiero początek naszych problemów z rosnąca górą śmieci. Wadliwie skonstruowane prawo, brak jego egzekwowania i zwykła ludzka chciwość wzmacniana jest przez brak wsparcia państwa dla firm, które mają pomysł na śmieci.
Jak już pisaliśmy w money.pl, zgodnie z naszym prawem, by importować śmieci do Polski albo przyjmować te u nas wytworzone trzeba naprawdę niewiele. Wystarczy kawałek odwodnionego terenu, niewiążąca opinia sanepidu i zgoda władz samorządowych. Z miejsca można zacząć zarabiać ok. 200 zł na każdej tonie przyjętych śmieci.
Zarobek byłby dużo mniejszy, gdyby trzeba było je przerabiać, ale przecież można je spalić.
Dlatego ściągamy do kraju, jak pisaliśmy w money.pl, śmieci, których nie chcą już Chińczycy. Nawet Australijczykom opłaca się wysyłać je do nas. Oczywiście, nawet najbardziej ślepa i bezwzględna chciwość nie powinna pozwolić na zasypywanie śmieciami dużego kraju w samym sercu Europy.
Nowoczesne państwo powinno umieć się bronić przed takim zalewem, ale nasze nie ma się tu czym pochwalić. W zeszłym roku Chińczycy zamknęli swój rynek dla odpadów, które są trudne do przetworzenia. Bogaty zachód Europy zaczął więc szukać nowego odbiorcy i w tej roli niestety nazbyt często występuje Polska.
Cementownie już nie chcą opon
Trudnym do przetworzenia odpadem jest folia prasowana na składowiskach w duże kostki, plastik z opakowań po jogurtach, maśle, margarynach i butelkach po płynach do prania i płukania tkanin i oczywiście opony.
Ten rodzaj odpadów, przerobiony na paliwo alternatywne, można spalać jedynie w cementowniach ze względu na bardzo wysoką temperaturę spalania tam wykorzystywaną. Jednak te ostatnio już nie kupują go tak chętnie. Dlatego już teraz mamy nadwyżkę w postaci 1,5 mln ton takich śmieci, a kolejne tony przyjeżdżają do Polski.
Dlatego właśnie ostatnio najczęściej płonęły plastik i opony. - W naszym kraju administracyjnie zakazuje się ich składowania. Zatem trzeba je albo przerabiać, albo spalać i odzyskiwać z nich tylko energię. Problem jednak w tym, że cementownie, które były dotąd głównymi odbiorcami opon do spalania, już nie płacą tak dobrze, jak kiedyś - mówi Bogdan Sztaba.
Jeszcze przed kilkoma laty cementownie płaciły za tonę paliwa alternatywnego, w skład którego wchodzi m.in. trudny do recyklingu plastik i przemielone opony,140 zł. Teraz jest to 20 zł, bo na rynku pojawiły się bardzo duże ilości tego paliwa i cena automatycznie spadła.
Dodatkowo - jak przekonuje współzałożyciel Syntoil - KE zaczęła określać, jak wielki może być udział takiego paliwa w produkcji energii przez poszczególne zakłady i generalnie tendencja jest taka, żeby zakazywać odzyskiwania energii ze spalonych opon. Mamy zatem górę tych odpadów, z którą nie mamy co zrobić. Na dodatek nikt dokładnie nie wie, jak jest wielka; szacuje się, że co roku rośnie o kolejne 300 tys. ton
Palą śmieci, bo nie potrafią inaczej na tym zarobić
- Problem w Polsce z odpadami, który w ostatnim czasie bardzo się nasilił w efekcie czego doszło do 70 pożarów na składowiskach, wynika głównie z tego, że przedsiębiorcy albo pseudo przedsiębiorcy zajmujący się recyklingiem, chcą na tym zarobić, ale nie potrafią, albo nie mają technologii, która na to pozwala - tłumaczy Sztaba.
Są jednak tacy, którzy wiedzą, jak. Proces tzw. pyrolizy jest znany od dawna, jednak Polacy z wrocławskiej spółki postanowili ten proces nie tylko udoskonalić, ale też zmienić jego podstawowe założenia, żeby było to bezpieczne dla środowiska i finansowo opłacalne dla użytkowników.
Jak opowiada nam Sztaba, instalacje (tzw. reaktory) do przeprowadzania tego procesu są dostępne na całym świecie, również w Polsce. Są to gigantyczne cylindry, do których wrzuca się tony opon i w wysokiej temperaturze dochodzi do reakcji. Pozwala ona wytrącić z tego surowca oleje, gazy i proszek składający się w osiemdziesięciu kilku procent z czystego węgla.
Rzecz jednak w tym, że takie tradycyjne reaktory działają w sposób przerywany i podczas otwierania przy załadunku emitują wiele trujących gazów i pyłów. Nasz działa w sposób ciągły i jest to wielki przełom w tej technologii - wskazuje Sztaba.
- Naszym produktem są mobilne, kontenerowe systemy reaktorów wykorzystujące właśnie ciągłą pyrolizę. Dzięki mnogości produktów, które w wyniku przetwarzania opon można uzyskać i sprzedać na rynku wtórnym, przedsiębiorstwa mogą generować zyski. Nikomu wtedy nie przyjdzie do głowy, żeby palić opony, bo to tak, jakby palili własne pieniądze - mówi Bogdan Sztaba.
Dzięki tym urządzeniom stare opony można rozdzielić na 3 cenne surowce, które dość łatwo można zagospodarować. Po pierwsze, gaz, który służy do napędzania agregatów prądotwórczych do przeprowadzania całego procesu pyrolizy. Zatem wynalazek ten pod względem energetycznym jest samowystarczalny.
Najczystszy odzyskany węgiel
Po drugie, oleje, które dzięki temu, że są świetnym komponentem do produkcji gumy lub olei opałowych, łatwo sprzedać z zyskiem. Po trzecie, czarny proszek czyli karbonizat dodawany do produkcji gumy jako wypełniacz.
- To również już teraz sprzedajemy z dużym zyskiem do mieszanek gumowych, z których powstają dywaniki samochodowe i wężyki do instalacji, np. stosowanych w przemyśle motoryzacyjnym. Mogą też z tego powstawać taśmociągi lub bieżniki samochodowe do opon aut ciężarowych. Rynek zbytu jest praktycznie nieograniczony - zachwala wynalazek Sztaba.
Pomysłowi wrocławianie poszli jeszcze dalej. Klasyczna sadza węglowa, która jest wykorzystywana do późniejszej produkcji np. filtrów do wody musi być czysta w około 99,5 proc. Na światowym rynku są tylko dwie firmy, które to potrafią.
- Rzecz jednak w tym, że z naszej instalacji udało się uzyskać czystość na poziomie 99,68 proc. To z kolei daje szansę na jeszcze większe zyski, bo za kilogram zwykłego karbonizatu można dostać 3 zł, ale przy wysokiej czystości cena może osiągnąć nawet 20 euro (ponad 85 zł) za kilogram - mówi Bogdan Sztaba.
Te zachęcające wyniki nie spowodowały jednak, że wnioski o dotacje zakończyły się sukcesem. Szkoda, bo polskie rozwiązanie mogłoby stać się światowym hitem. Tym bardziej, że recykling opon to problem globalny. - Tylko w USA rocznie produkuje się 490 mln opon rocznie, z czego jedynie minimalną część udaje się przetworzyć - dodaje nasz rozmówca.
Innowacyjne wzory na ręcznikach
Współzałożyciel Syntoil przekonuje, że firma da sobie radę nawet bez specjalnych ulg czy preferencji, ale byłoby jej łatwiej, gdyby państwo pomogło na samym początku drogi z nowa technologią. Niestety, o to nie jest łatwo.
- Rok temu startowaliśmy w programie Innowacyjna Gospodarka w PARP. Dotacji jednak nie dostaliśmy, a przegraliśmy m.in. z poprawą wzornictwa ręczników. Nie poddajemy się i próbujemy uzyskać wsparcie na sam rozwój technologii w kolejnych programach tego typu – zapewnia Sztaba.
Pojedyncza instalacja Syntoil przerabia 6 tys. ton opon rocznie. Koszt - 3,3 mln euro – według zapewnień firmy zwraca się w 3 lata. Zatem obok obiecującego biznesu, jest szansa na wsparcie środowiska naturalnego, które przygniatamy starymi oponami i podduszamy dymem z pożarów śmieci.
Jest coś jeszcze. Te mobilne spalarnie mogą też w naszym systemie energetycznym występować w roli rozproszonych źródeł energii. Gazu jest na tyle dużo, że zostaje spora nadwyżka mocy po zasileniu agregatów prądotwórczych w procesie pyrolizy.
Takie instalacje mogłyby ją sprzedawać do sieci, ale znów brakuje zachęt do tego. Bo przecież nie powinno się tego typu rozwiązań proekologicznych traktować jak klasycznych wytwórców energii. W naszym prawie nie ma jednak innych stawek i preferencji dla tych, którzy produkują energię z odpadów.
Oponiarze mają płacić, ale...
Wrocławska spółka zapewnia, że ze wsparciem inwestora jest w stanie szybciej się rozwijać i zabezpieczyć w ciągu kilku lat 8 proc. światowych potrzeb na produkowane przez nich surowce. W ciągu dwóch lat obiecują też rozwiązać problem zalegających w Polsce opon.
Problem, który będzie narastał, jeżeli nie pojawią się szybko jakieś rozwiązania. Mamy pełne prawo tak sądzić, bo niestety prawo w zakresie handlu używanymi oponami jest dziurawe. Importerzy po prostu nie wywiązują się z opłat produktowych, zwanych również recyklingowymi, za używane opony.
- Zwykła opona waży około 10 kg, opłata jest na poziomie 4,20 za kg, czyli kosztowałoby to importera 42 zł. Problem w tym, że takie używane opony można kupić nawet i po 50 zł, co jest oczywistym dowodem na uchylanie się od tych opłat – przekonuje Sztaba.
Rzeczywiście, każdy przedsiębiorca zobowiązany jest do zapewnienia form odzysku i recyklingu odpadów powstałych z produktów sprowadzonych na polski rynek. Wysokość odzysku i recyklingu ujęta jest w procentach i wynosi: odzysk 75 proc., recykling 15 proc.
Jeżeli importer nie osiągnięcia tych poziomów, a trudno oczekiwać, żeby osiedlowy wulkanizator zajmował się recyklingiem, musi odprowadzić do państwowej kasy opłatę produktową. Za kilogram nowej opony jest to 2,20zł; używanej - 4,20 zł.
Pytaliśmy resort ochrony środowiska, jakie były wpływy w ostatnich latach z tytułu takiego importu, ale do czasu opublikowania tego artykułu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez * *dziejesie.wp.pl