Żałuje, że zdecydowała się na upadłość konsumencką. Procedury ciągną się od wielu miesięcy, a wizja nowego życia wolnego od długów wciąż się oddala. Przepisy są niedokładne i uderzają w najsłabszą stronę – dłużnika. To był błąd - przyznaje pani Dagmara.
Przepisy o upadłości konsumenckiej obowiązują od kilku lat. Gdy wchodziły w życie, przedstawiane były jako najlepszy sposób na wyjście z długów przez osoby, które znajdują się w dramatycznej sytuacji i niezależnie od tego, ile by nie pracowały, nie będą w stanie spłacić swoich zobowiązań.
W rzeczywistości procedury ciągną się latami, a dłużnicy żyją w zawieszeniu nie wiedząc, czy i kiedy zostanie ona ogłoszona, a oni wprawdzie stracą resztki majątku, ale nie będą już zadłużeni.
"Dziennik. Gazeta Prawna" dotarł do opowieści dwóch kobiet, które walczą o ogłoszenie upadłości. Jedną z nich jest pani Dagmara. Jej uporządkowane życie runęło, gdy w wypadku zginął mąż. Została z małym dzieckiem i dwoma mieszkaniami na kredyt we frankach. Nie była w stanie spłacać wszystkich zobowiązań.
Prawnik podpowiedział, że to najlepsze rozwiązanie
- Po tym, jak nie zapłaciłam trzech rat, bank momentalnie wypowiedział mi kredyty. Przewalutował je, naliczył kary i odsetki. Dziś myślę, że po prostu nie dał mi szansy stanąć na nogi – opowiada.
Zaprzyjaźniony prawnik przekonał ją, że spełnia warunki, by starać się o ogłoszenie upadłości. Złożyła wniosek i miała nadzieję na szybkie oddłużenie. Tak się nie stało. Procedura trwa od trzech lat.
Do akcji wkroczył syndyk. Jego zadaniem jest sporządzenie listy wierzytelności i ustalenie, komu trzeba zapłacić, jak najszybsza likwidacja majątku upadłego poprzez sprzedaż lub wynajęcie (gdy w skład majątku wchodzi mieszkanie) oraz sporządzenie planu spłaty wierzycieli. Na tym kończy się postępowanie, ale jeśli po likwidacji masy kwota wierzytelności nadal pozostaje wysoka, sad ustala plan spłat. Przez maksymalnie 36 miesięcy upadły płaci wierzycielom określoną kwotę. Po tym czasie staje się wolny.
Czytaj też: * *"Brałam kredyty na łapówki dla lekarza. Ratowałam męża". Historia upadłości konsumenckiej
Choć działania syndyka powinny zakończyć się w ciągu 6 miesięcy, w przypadku Dagmary proces ten trwa już trzeci rok, a to nadal nie jest koniec.
W ostatnich miesiącach kobieta próbowała wpłynąć na syndyka pisząc wnioski oraz skargi na bezczynność instytucji prowadzących postępowanie. W rozmowie z dziennikarzami "DGP" przyznała, że niewiele to dało, bo wnioski trafiały w próżnię.
Sprawy nabrały przyśpieszenia, gdy złożyła skargę do przewodniczącego wydziału, w którym prowadzone jest postępowanie. Zagrodziła, że poskarży się Ministerstwu Sprawiedliwości i prokuraturze. Przewodniczący był zdziwiony tak przedłużającą się procedurą, bo w jego opinii nie było przesłanek, aby musiało ono trwać tak długo.
Kobieta przypuszcza, że to dlatego, że posiada duży majątek i mieszka w Warszawie – a stołeczni syndycy są zawaleni pracą.
- Nie mam się już do kogo odwołać. Mam za to czwarty rok nadzorcę, który zabrał wszystko, co miałam i nie chce zwrócić mi wolności – mówi z rezygnacją.
"Niezwłocznie" może trwać latami
Przepisy nie przewidują, ile czasu ma trwać likwidacja majątku upadłego. Ustawa o obowiązkach syndyka mówi tylko, że swoje obowiązki ma wykonać "niezwłocznie".
Ofiar takich nadużyć jest więcej – lektura blogów czy forów internetowych dostarcza dziesiątek tragicznych historii ludzi, którzy utknęli w pewnej matni: syndyk zajął im większość dochodów, a postępowanie utknęło w martwym punkcie.
Ministerstwo Sprawiedliwości przygotowało kolejną nowelizację prawa upadłościowego, które ma przyśpieszyć cała procedurę. Jednym z założeń jest stworzenie ram, w których decyzja o ogłoszeniu upadłości, oddłużeniu czy planie spłaty wierzycieli w przypadku osoby bez majątku mogła zapaść na jednym posiedzeniu.
Dagmara uważa, że zmiana pojedynczych przepisów niewiele da, bo wadliwy system.
Ma do siebie żal, że zdecydowała się na upadłość konsumencką.
- Gdybym po śmierci męża miała te świadomość prawną, którą mam teraz, na pewno inaczej poradziłabym sobie z moimi problemami. Zawierzyłam instytucji, która miała w obliczu rodzinnej tragedii pomóc mi stanąć na nogi, oddłużyć się i zacząć z dzieckiem nowe życie. Tej wiary już we mnie nie ma. Jest za to gorzka wiedza, że państwo nie chroni słabych – mówi.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez * *dziejesie.wp.pl