Trwający od tygodnia ogólnonarodowy strajk generalny całkowicie sparaliżował życie w Wenezueli. Prezydent Hugo Chavez wbrew
żądaniom protestującej opozycji nie zamierza jednak ustąpić.
Strajk generalny w Wenezueli zaczyna być dotkliwy już nie tylko dla władz kraju, przeciwko którym jest wymierzony, ale i dla jego mieszkańców. Półki sklepowe opustoszały; po części dlatego, że towary zostały wykupione, ale także z powodu chowania produktów w
magazynach przez właścicieli sklepów, którzy obawiają się grabieży w razie ewentualnych zamieszek. Przed stacjami benzynowymi stoją kilkusetmetrowe kolejki samochodów, których posiadacze liczą na napełnienie baków wyczerpującym się już paliwem.
Organizatorzy strajku domagają się przeprowadzenia nie później niż w lutym przyszłego roku referendum w sprawie dalszego sprawowania rządów przez Hugo Chaveza. Strajkujący domagają się ustąpienia prezydenta, którego nazywają dyktatorem prowadzącym państwo do ruiny. Chavez w swoim cotygodniowym programie radiowo-telewizyjnym "Halo Prezydent" zapowiedział, że nie ugnie się pod żądaniami - jak się wyraził - sabotażystów i nie wykluczył wprowadzenia w kraju stanu wyjątkowego.