ICO (skrót od Initial Coin Offering) to nowatorski sposób na zbieranie pieniędzy. Najczęściej na przeprowadzenie ICO decydują się młode, innowacyjne firmy. Sprzedają swoje udziały i w ten sposób pozyskują kapitał. Sam pomysł jest zatem tradycyjny, nowatorstwo polega na tym, że ich udziałami są kryptowaluty. Firmy emitują swoje coiny (inaczej zwane też tokenami) Inwestorzy, którzy je kupią, mogę je potem sprzedać na giełdzie albo odsprzedać emitentowi. Można zatem powiedzieć, że ICO to coś pomiędzy ofertą publiczną a crowdfundingiem.
Inwestorzy, którzy liczyli na szybkie i wysokie zyski z ICO, niestety się przeliczyli. Firma Ernst&Young sprawdziła, jak radzą sobie te projekty. Wnioski nie napawają optymizmem. Przed tego typu inwestycjami już w zeszłym roku ostrzegała Komisja Nadzoru Finansowego.
Przedsiębiorcy wybierają przeprowadzenie ICO, bo jest to łatwiejszy sposób na zdobycie kapitału od emisji obligacji czy akcji. Odpadają obowiązki informacyjne, audyty, procedury. Do tego informację o emisji ICO (inaczej coinów lub tokenów) można zamieścić nawet na zwykłym forum dyskusyjnym. To spora zaleta. W idealnym świecie takie coiny powinny dać przedsiębiorcy zastrzyk gotówki, a inwestorowi zysk. Niestety raport na temat tych inwestycji przypomniał, że coś takiego jak "idealny świat" nie istnieje.
Większość ICO na minusie
Z najnowszego raportu wynika, że firmy, które w zeszłym roku wypuściły swojego coina, dziś ledwo zipią. Okazuje się, że po pierwszym półroczu 2018 ok. 86 proc. projektów przyniosło inwestorom straty. Oferty są wyceniane poniżej 66 proc. od swojej pierwotnej wartości. Z kolei co trzecia oferta ICO okazała się niewypałem. Zaledwie co dziesiąty founder (13 proc.) stworzył produkt dzięki zebranym pieniądzom.
- Pomimo ogromnego zainteresowania ICO w zeszłym roku, wydaje się, że inwestorom zabrakło zrozumienia dla ryzyka, jakie wynika z tego typu inwestycji. Jest ogromny rozdźwięk pomiędzy oczekiwaniami tych, którzy inwestują w ICO, a autorami projektów, którzy liczą na osiągnięcie rentowności – mówił Paul Brody z Ernst&Young.
Mówiąc inaczej inwestorzy, którzy interesują się ofertami ICO, bardzo często działają spontanicznie. Kupują coiny, bo jest na nie moda, nie chcą, by ich coś ominęło. Do tego nie przeprowadzają dokładnej analizy (due diligence), o którą pokusiłby się profesjonalny inwestor.
Zrozumienie dla ryzyka
W komunikacie wydanym w zeszłym roku KNF podkreśliła, że inwestycje w ramach ICO są wysoce ryzykowne. - Potencjalni nabywcy powinni zdawać sobie sprawę z możliwości utraty całości zainwestowanego kapitału oraz możliwego braku ochrony prawnej - czytamy w dokumencie Komisji. KNF zwróciła przy tym uwagę na trudności związane z kontrolą tego typu transakcji, wynikające m.in. z tego, że pozyskiwanie środków odbywa się przez internet i przy wykorzystaniu mediów społecznościowych. - Kampanie, których celem jest promocja sprzedaży tokenów (coinów), prowadzone są w internecie i praktycznie każdy, kto ma do niego dostęp może stać się ich nabywcą - wskazuje KNF. Wśród zagrożeń Komisja wymieniła m.in. ryzyko utraty części lub nawet całości kapitału, brak możliwości "wyjścia" z inwestycji, oszustwa, wysoką zmienność wartości, brak wystarczającej informacji i dokumentacji transakcji.
- Popularność ICO w ostatnich dwóch latach pokazuje wyraźnie, że to nie jest bezpieczna inwestycja. ICO sprawiło, że inwestorzy z dużym kapitałem inwestują w projekt na samym początku i w momencie debiutu szybko sprzedają, aby zarobić swoje 15-20 proc. Drobni i mali inwestorzy wchodzą w projekty często na samym końcu, przez co w debiucie są już dużo stratni – powiedział money.pl Mateusz Iwanowski z portalu Kryptowaluty.Expert.
- Zdarza się, że nowe projekty są bardzo często kopiami starych projektów. Ludzie nie analizują ich, a inwestują w nie, ponieważ chcą szybko zarobić – dodał Iwanowski.
Sporym zaskoczeniem może być to, że wiele firm po przeprowadzeniu ICO porzuciło własne coiny i zaczęło się rozliczać w innych kryptowalutach. Co by oznaczało, że przedsiębiorcy nie wierzyli w wartość własnych środków.
Nie brakuje głośnych polskich projektów, które zbierały pieniądze poprzez emisję własnych coinów. Jedną z najbardziej spektakularnych była oferta firmy Golem. Ten superkomputer, który "pożycza" moc obliczeniową, uzbierał ponad 8 mld dolarów i to w zaledwie 30 minut.
Z kolei na miano czarnej owcy zasługuje HashCard. Ten producent kart płatniczych zasilanych kryptowalutami zebrał z rynku 17 mln zł i zniknął. Jak pisaliśmy na money.pl, majowy debiut ICO został odwołany.href="https://www.money.pl/gielda/wiadomosci/artykul/ico-martwe-kryptowaluty-inwestowanie-initial,22,0,2410774.html">Ze strony przedsięwzięcia zniknęły informacje o osobach zaangażowanych w projekt.
W Stanach Zjednoczonych w pierwszym półroczu tego roku firmy zebrały w ramach ICO już 15 mld dolarów. Połowę tych środków rozdysponowały między sobą m.in. EOS_2018, Telegram, Petro, TaTaTu, Dragon czy Huobi token.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl