Zazwyczaj zaczyna się od maila. Do firmy w Polsce przychodzi wiadomość z propozycją współpracy. Najczęściej pisze rzekomy przedstawiciel dużej sieci handlowej i chce kupić kilka tirów produktu. Daje niezłą cenę, oferuje 30-dniowy termin płatności. Przez miesiąc odbiera towar, czasem nawet kilka transportów, po czym znika.
- Od dłuższego czasu próbowałam umieścić nasze pierniki w drugiej na brytyjskim rynku sieci ASDA. Wysyłałam maile, propozycje współpracy, ale nie było odzewu. Aż wreszcie któregoś dnia zgłosił się do mnie ich przedstawiciel. W mailach wszystko było świetnie udokumentowane: linki do stron, dane, dokumenty itp. - opisuje Elżbieta Zadrożna ze słynnej toruńskiej firmy Kopernik.
Jak tłumaczy, kontrakt z supermarketami ASDA (jest częścią Wal-Martu) dla każdej polskiej firmy jest jak złapanie Pana Boga za nogi. Mailowała więc z rzekomym kupcem i ustalała warunki umowy na dostawę kilku tirów pierników oraz ciastek "uszatek" i "całusków".
- Oczekiwano 30-dniowego okresu zapłaty za towar, ale dla mnie w przypadku takiego handlowego giganta nie było to nic nadzwyczajnego. Transakcja była jednak tak korzystna, że jedna rzecz zaczęła mnie zastanawiać. Nieco inny był mail, niż ten na który wcześniej wysyłałam prośby o kontakt. Rzekomy kupiec miał końcówkę w domenie .com, a nie co.uk. Adres dostawy tirów był jednak zgodny z rzeczywistym magazynem ASDA w Wielkiej Brytanii - opisuje handlowiec Kopernika.
Ostatecznie zdecydowała się na telefon do centrali sieci. Tam wyjaśniono jej, że to świetnie ukartowana próba oszustwa. Nie zawsze jednak udaje się jej zapobiec.
Jak nie mailem, to na targach. Oszuści są wszędzie
- Czasem tego typu przestępstwa są nawet jeszcze lepiej upozorowane. Na targach żywności w Amsterdamie do firmy produkującej wodę podszedł dobrze ubrany, świetnie mówiący po angielsku rzekomy kupiec jednego z dużych brytyjskich detalistów. Zostawił wizytówkę, a potem mailowo załatwił transport. Woda w Wielkiej Brytanii jednak wyparowała, a wraz z nią kilkadziesiąt tysięcy funtów - opisuje Leszek Banaszak z Wydziału Promocji i Handlu polskiej ambasady w Londynie.
Zazwyczaj jednak wszystko, tak jak w przypadku Kopernika, zaczyna się od maila. Do firmy w Polsce przychodzi wiadomość z propozycją współpracy. Najczęściej pisze rzekomy przedstawiciel sieci Tesco, Aldi, Lidl, Sainsbury's czy Marks & Spencer. W świetnie przygotowanej ofercie, chce kupić kilka tirów produktu. Daje niezłą cenę i oferuje 30-dniowy termin płatności. Przez miesiąc odbiera towar, czasem nawet kilka transportów, po czym znika. Tak właśnie działa metoda na Tesco.
W zeszłym roku od polskich firmy próbowano wyłudzić w ten sposób na przykład warzywa. Sieć Iceland, która rzeczywiście specjalizuje się w sprzedaży mrożonek, owoców i warzyw chciała kupić je w Polsce. Zamówiła kilka kontenerów ziemniaków, porów, marchewek i innych tego typu produktów. Transport na Wyspy dotarł, ale pieniądze za towar do sprzedawcy nigdy nie trafiły. Rzekomy kupiec miał po prostu podobny mail do korporacyjnego sieci Iceland. To wystarczyło, by oszukać dużą polską firmę.
Nawet adres zgodny z danymi centrum logistycznego Tesco czy ASDA nie ma znaczenia. Przestępcy najczęściej kilka kilometrów przed celem dzwonią do kierowcy tira, proszą o zmianę miejsca dostawy, wyładowują towar i znikają.
Jak dodaje Leszek Banaszak, przestępcom w ostatnim czasie udało się też nabrać metodą na Tesco producenta agd, który wysłał do Wielkiej Brytanii kuchenki i lodówki. Zazwyczaj firmy tracą od kilkunastu do nawet 100 tys. euro. Mechanizm działa też w drugą stronę. Zdarza się, że oszuści próbują oszukać polskich handlowców.
Red Bull w cenie Tigera. Tylko najpierw zapłać
Radca handlowy opowiada, że zna przykład całkowicie legalnie działającej na Wyspach firmy, która ogłasza się na polskich i europejskich serwisach oferując w dumpingowej cenie Red Bulla. Energetyk może być dostarczony w dowolne miejsce i to w trybie pilnym. Warunek jest jeden - wpłata 10-20 proc. wartości transakcji na konto.
- Ktoś pod tę niewielką firmę się podszywa. Ona najprawdopodobniej nie ma z tym nic wspólnego, ale oszustwo jest tak dobrze udokumentowane, że rzeczywiście wygląda jak niesamowita okazja. Mieliśmy więc już polski sklep, który kupił towar, przelał pieniądze, ale energetyków nigdy nie otrzymał - tłumaczy.
Jak więc rozróżnić, że do firmy zgłasza się oszust, a nie prawdziwy kupiec czy przedstawiciel handlowy? Banaszak po pierwsze radzi dokładnie sprawdzać maile. W szczególności ich domenę. Po drugie przypomina, że Brytyjczycy nie stosują pieczątek. To, co dla Polaka jest normą i absolutnym potwierdzeniem rzetelności, na Wyspach jest niezwykle rzadkie.
- Im więcej pieczątek czy różnego rodzaju znaków firmowych na dokumencie, tym jest on bardziej podejrzany - przestrzega Banaszak.
Elżbieta Zadrożna przypomina o jeszcze jednej rzeczy. Żadna sieć handlowa nie podpisze kontraktu przed dokładnym sprawdzeniem produktu, który chce kupić. Duzi detaliści zanim cokolwiek umieszczą na swoich półkach robią testy, badania fokusowe, sprawdzają jedzenie w swoich laboratoriach. Wszystko to trwa miesiące.
- Nikt nie zamawia na dzień dobry kilku tirów. To też musi wzbudzić wątpliwości - przestrzega przedstawicielka Kopernika.
Metoda na Tesco w Wielkiej Brytanii doczekała się już poważnej nazwy European Distribution Fraud, czyli europejskie oszustwo dystrybucyjne. Problem dotyczy bowiem nie tylko polskich firm, ale wszystkich niezależnie od kraju. Brytyjska policja utworzyła nawet specjalną komórkę i stronę internetową, na której informuje o nowych rodzajach wyłudzeń dokonywanych przez internet. Ze skutecznością wyłapywania przestępców jest gorzej.
- My sprawy nie zgłaszaliśmy na policję. Czekam jeszcze na kolejne maile. Słyszałam jednak, że Brytyjczycy taką drobnicą jak my się nie interesują. Gdyby w grę wchodziła kwestia miliona euro, a nie kilkudziesięciu tysięcy, to wtedy rozmowa byłaby inna - mówi Zadrożna.
Oszustwo na 50 tys. euro? My szukamy od miliona
Policja brytyjska miała nawet jednemu z polskich przedsiębiorców odmówić pomocy, choć ten zlokalizował gdzie jest tir. Towar w nim rzeczywiście nie był wiele wart, ale policjanci odmówili ścigania przestępców. Dla wymiaru sprawiedliwości tego typu oszustwa to problem, bo wbrew pozorom towar bardzo łatwo spieniężyć. Wolą więc wyłapywać nie płotki, a grube ryby. Jeden czy dwa tiry z polskim towarem nic dla nich nie są warte.
A Leszek Banaszak tłumaczy, że brytyjski rynek pełen jest małych sklepików, które chętnie kupią każdy towar po kosztach: - I nie ma znaczenia czy na etykiecie jest logo nieznanego polskiego producenta słodyczy, wody czy jedzenia dla psów. To duży kraj i wszystko szybko ginie w masie.