Gdyby Polska została realnie zaatakowana, już po godzinie nie byłoby śladu po rakietach systemu Patriot, który rząd kupił za 16 mld zł. Nasze możliwości obrony są naprawdę znikome, a MON, choć chce kupić kolejne rakiety, tak naprawdę gra tylko o kilka dodatkowych godzin.
W poniedziałek resort rozpoczął negocjacje w sprawie zakupu dodatkowych rakiet. Jednak wydaje się jasne, że by realnie poprawić nasze bezpieczeństwo nie wystarczą Patrioty, politycy muszą mieć odwagę wydania kolejnych dziesiątek miliardów.
Trzeba zbudować kompletny system i politykę zagraniczną prowadzić tak, by nie zawaliły się sojusze wypracowywane przez lata. To zdecydowanie trudniejsze niż pozowanie do zdjęć z Patriotami w tle.
Jak pisaliśmy w WP, w sobotę w nocy zbombardowane zostały trzy miejsca związane z produkcją i przechowywaniem broni chemicznej w Syrii. Do ataku, który trwał około godziny, wykorzystano ponad 100 rakiet. Zbombardowano ośrodek badań naukowych w okolicy Damaszku, magazyny w pobliżu Homs oraz ośrodek dowodzenia.
Atak przeprowadziły połączone siły Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Francji. Co by się stało, gdyby nasz kraj został zaatakowany w taki sposób? Czy rzeczywiście Patrioty, które dotrą do Polski do końca 2022 r., a osiągną wstępną gotowość operacyjną na przełomie 2023 - 24 r., pozwoliłyby nam skutecznie się obronić?
Pierwsza wątpliwość dotyczy już samej liczby rakiet. W ramach umowy kupujemy ich 208. Z zasady w kierunku jednej wrogiej wystrzeliwuje się dwie. Zatem po ataku ponad 100 rakiet zostalibyśmy z pustym magazynkiem.
Jesteśmy na starcie, nie na mecie
- Należy oddzielić deklaracje polityków, składane praktycznie w okresie przedwyborczym, od rzeczywistości, a prawda jest taka, że stworzenie sprawnego systemu wielowarstwowej obrony powietrznej, to zadanie na dwie dekady - nie pozostawia złudzeń w rozmowie z money.pl Michał Likowski, ekspert ds. uzbrojenia i szef specjalistycznego magazynu "Raport WTO".
Jak podkreśla, to jest pierwszy etap. On ma dać minimalne zdolności obronne jednego wybranego obiektu. Tym bardziej że, jak już pisaliśmy w money.pl, Patrioty w tej liczbie i konfiguracji nawet nie wystarczą do obrony Warszawy. Zapewniają jedynie zdolność do obrony jednego lub maksymalnie dwóch celów punktowych. Takich jak np. amerykańska baza w Radzikowie lub Warszawa, ale tylko z jednego kierunku np. północnego-wschodu.
Nie powinno się zatem spoczywać na laurach. - Nie dość, że to dopiero początek Wisły, to jeszcze zbudowanie wielowarstwowego systemu obrony powietrznej, wymaga kolejnych zakupów. Przede wszystkim systemów bliskiego zasięgu (Narew) oraz integracji z IBCS systemów bardzo bliskiego zasięgu, które są już w wojsku polskim - dodaje Likowski.
Chodzi tu o naramienne wyrzutnie Grom/Piorun, samobieżne odmiany Poprad, a także zestawy artyleryjskiej i artyleryjsko rakietowe z armatami kalibrów 23-35 mm. Systemy sowieckie, które mamy obecnie, niestety mają bardzo ograniczone zdolności do przechwytywania pocisków manewrujących i na nie po prostu nie ma co liczyć.
Warto jednak wiedzieć, że prace nad tworzeniem systemu "Narew" zostały zamrożone, by dać pierwszeństwo programowi Wisła z systemem dowodzenia IBCS, który może zostać wykorzystany również Narwi.
Tak drogie, że aż żal strzelać
Z przestrogą dla polityków występuje również Mariusz Cielma, redaktor naczelny magazynu "Nowa Technika Wojskowa". - Najgorszym rozwiązaniem będzie uznanie, że dokonaliśmy zakupem pierwszej fazy programu "Wisła" przełomu. To ważny pierwszy krok, ale zakup najbardziej zaawansowane pocisków w liczbie 208 sztuk, to wierzchołek naszych zdolności i dotyczy głównie pocisków balistycznych. Szkoda nimi strzelać do Tomahawków - ocenia ekspert.
W jego ocenie umiejętność obrony przed takimi atakami zyskuje na znaczeniu, bo powiększa się liczba państw, które gromadzą spore ilości pocisków manewrujących. Ma je Iran, Turcja i Rosjanie, którzy zgromadzili spory arsenał tego typu broni.
- Opracowali technologie, które sprawiają, że coraz mniejsze jednostki są w stanie przenosić takie rakiety. Widać to na Bałtyku, gdzie uzbrojone w nie są nawet małe korwety. Rosjanie mają ich sporą liczbę - mówi Cielma.
Teoretycznie, a nawet praktycznie rzecz biorąc, można byłoby takie cele niszczyć kupionymi wraz z patriotami rakietami PAC-3 MSE. Dlaczego zatem eksperci mówią, że szkoda ich do tego? Wszystko za sprawą swoistej ekonomiki wojny.
Na kolejnej stronie dowiesz się, dlaczego zakup najnowocześniejszych rakiet może nie odstraszać wrogów
- Użycie pocisków, które kupujemy w ramach podpisanej już umowy, przeciwko pociskom manewrującym byłoby stratą pieniędzy. PAC-3 MSE dedykowane są przede wszystkim do zwalczania o wiele droższych pocisków balistycznych, jak np. rosyjskie Iskandery - mówi Likowski.
Ich wartość również kształtuje się w okolicach kilku milionów dol. za sztukę, czyli bardzo podobnie jak PAC-3 MSE (5-6 mln dol. sztuka). Natomiast koszt pocisku manewrującego, jak podkreśla ekspert, oscyluje wokół miliona dolarów.
Dla tego typu zagrożeń przewiduje się zatem wykorzystanie pocisków tańszych o mniejszym zasięgu, których koszt jest porównywalny bądź mniejszy. - W Polsce zadanie tego typu należałyby przede wszystkie do zestawów programu Narew - dodaje szef specjalistycznego magazynu "Raport WTO". Tyle, że Narew na razie zamrożono.
Dlaczego to takie niebezpieczne? Przecież z wypowiedzi polityków można byłoby wnioskować, że zakupem patriotów za grube miliardy kupiliśmy bezpieczeństwo. Przecież w poniedziałek nasza delegacja MON rozpoczyna w Stanach kolejne negocjacje drugiej fazy "Wisły". Zatem do dwóch baterii z pierwszej fazy dołączyć może sześć kolejnych i to nowocześniejszych.
100 pocisków w godzinę to jeszcze nic
- To nie jest tak, że kupując najnowocześniejsze rakiety PAC-3 MSE pokazaliśmy potencjalnym wrogom, że jesteśmy nietykalni. Oni cały czas analizują nasze słabe punkty. Dlatego najpierw mogą uderzyć tańszymi pociskami manewrującymi, żebyśmy się wystrzelali z naszych drogich i bardzo zaawansowanych, a potem przystąpić mogą do ataku właściwego - mówi Cielma.
Sytuację może zmienić dostawa związana z druga fazą programu Wisła. Wtedy nasze wojsko ma dostać pociski przechwytujące SkyCeptor. Strzelanie nimi już nie jest tak kosztowne (około mln dol. za sztukę) i ma być ich dużo więcej, może nawet ponad 1000.
Dlaczego by jednak SkyCeptorów nie dokupić do systemu Patriot wcześniej przed druga fazą. Przecież negocjacje pierwszej zajęły 3 lata, a analizy 10 lat. Ponadto zestawy z pierwszej fazy zaczną bronić naszego nieba dopiero w roku 2023. Pojawienie się tych z drugiej, dzielić będą kolejne lata oczekiwania.
- Nie ma możliwości dokupienia tańszych Skyceptorów do pierwszej fazy "Wisły". Umowa jest już podpisana i mogą one pojawić się dopiero w drugiej fazie programu. Przewiduje się, że może ich być nawet kilkukrotnie więcej niż pocisków PAC-3 MSE - wyjaśnia Likowski.
Może więc zatem dopiero wtedy będziemy mogli mówić o bezpiecznym niebie nad Polską? Niestety nie jest to takie proste. Jak podkreśla naczelny "Raportu", z reguły wystrzeliwuje się dwie rakiety przeciwko jednej wroga. Jednak wiele tu zależy oczywiście od tego, jak wiele się tych pocisków ma.
Rzecz jednak w tym, że weekendowy atak na cele w Syrii, to nie jest jeszcze prezentacja pełnych możliwości prowadzenia nowoczesnej wojny. Mówiąc wprost, przy obecnym poziomie technologii i arsenałach najlepszych armii świata, rakietami można dosłownie zasypać niebo.
Maskowanie i cele pozorne
Atak w Syrii był krótki ale intensywny, bo pociski z reguły wystrzeliwuje się szybko, tak by ich ilość w powietrzu w jednym czasie była maksymalnie duża. Utrudnia to obronę i opóźnia reakcję przeciwnika.
- Przy takim ataku trudno byłoby się nam obronić z zestawami pierwszej fazy programu Wisła. Tym bardziej, że użyto kilkunastu platform lotniczych i morskich. Łatwo można sobie jednak wyobrazić atak z wykorzystaniem w jednym czasie kilkuset platform lądowych, morskich i lotniczych –mówi Michał Likowski.
Dlatego, jego zdaniem, należy inwestować nie tylko w systemy obrony powietrznej wielu warstw, ale również zmaksymalizować zdolności rozproszenia własnych sił, maskowania i oszukiwania wroga fałszywymi celami. - Tutaj niestety również mamy wiele braków. Szczególnie jeżeli chodzi o nowoczesne maskowanie i tworzenie celów pozornych - przekonuje ekspert.
Drugi z naszych rozmówców zwraca uwagę na coś jeszcze. Przy olbrzymim wojskowym potencjale naszych ewentualnych przeciwników niezwykle ważna jest polityka zagraniczna i dobre relacje z sojusznikami. Na dobrą sprawę, nie mamy bowiem takich możliwości budżetowych, by uzbroić się jak światowe potęgi.
- Nie można myśleć i mówić, choć często to się słyszy, że będziemy mogli sami poradzić sobie z obroną. To życzeniowe myślenie - mówi Mariusz Cielma.