- Kowalski dobrze będzie robił, kupując to, co polskie. Trzeba tu jednak być ostrożnym. Gdyby kolejnym etapem miałaby być nacjonalistyczna ksenofobia gospodarcza, to byłoby źle - mówi Konrad Marchlewski, wiceprezes Grupy Atlas. A może też lepiej byłoby dla gospodarki byśmy niemiecki produkt kupili w polskim sklepie, niż polski produkt w niemieckim? Postanowiliśmy to sprawdzić.
Dotychczasowym działaniom polityków zachęcających do wspierania zakupami polskich producentów daleko jeszcze do wspomnianej ksenofobii. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że krzewienie patriotyzmu gospodarczego jest istotnym elementem dobrej zmiany. Już nie tylko premier Morawiecki, ale nawet prezes ARiMR Daniel Obajtek apeluje w tej sprawie.
Jego zdaniem polska wieś, która w różnej formie dostaje z budżetu 25 mld zł rocznie, mogłaby się odwdzięczyć inwestycjami w polską gospodarkę. Zgodnie z tą logiką rolnicy mieliby kupować głównie polskie maszyny rolnicze, nawozy i środki ochrony roślin. - Bogacicie się, inwestujecie, nie robicie tego tylko dla siebie i swoich rodzin, robicie to dla Polski - apelował Obajtek.
Tylko czy aby na pewno ważniejszy dla gospodarki jest producent od sprzedającego? Wątpliwości tego rodzaju mogli ostatnio podsycić polscy handlowcy, którzy głośno protestując przeciw podatkowi handlowemu, podkreślali jak cenne dla gospodarki jest wspieranie rodzimych sklepów. Jednak wobec tak postawionego pytania nawet i ich przedstawiciel nie ma większych wątpliwości.
- Sklep to tylko pośrednik i zdecydowanie mniej znaczy dla gospodarki w całym łańcuchu korzyści podatkowych i związanych z miejscami pracy niż zakup rodzimych produktów. Kłopot jednak w tym, że wielu myśli, że Biedronka to polski sklep, a Lewiatan niemiecki - mówi Waldemar Nowakowski, prezes Polskiej Izby Handlu i twórca jednej z największych polskich sieci handlowych Lewiatan.
Skąd mam wiedzieć, co jest polskie?
Kłopoty z identyfikacją producenci już dawno postanowili zacząć wykorzystywać na swoją korzyść. Mechanizm jest prosty: żywność wolimy polską, a elektronikę zagraniczną. Dlatego np. Coca-Cola postawiła na Kroplą Beskidu zamiast wody Bonaqua, a polski producent elektroniki działa pod marką Kruger&Matz.
Badania udowodniły, jak bardzo jest to skuteczne. Okazało się, że np. aż 84 proc. uważa, że „Żywiec Zdrój”, należący do koncernu Danone, jest polską marką. Taki sam odsetek jest też przekonany, że Kruger&Matz nie jest rodzimą firmą.
Mimo tych sztuczek producentów, korzyści wynikające z zakupu polskiego produktu są oczywiste. - Produkcja wytwarza dużo więcej bardziej stabilnych miejsc pracy niż handel. Przemawiają za tym wyborem również wpływy z podatków i inwestowanie tym zakupem w rozwój i moc eksportową tych firm - mówi Rafał Antczak, wiceprezes i główny ekonomista Deloitte (rozmowę przeprowadziliśmy jeszcze zanim Rafał Antczak został prezesem GPW)
.
Jak podkreśla wiceprezes firmy Atlas, w tym całościowym rachunku korzyści nie powinniśmy też zapominać o tym, że kupując polskie produkty dajemy firmie pieniądze na rozwój polskiej myśli technicznej. Dlatego miejsce tej transakcji ma drugorzędne znaczenie. - Za tym zakupem stoi więcej miejsc pracy w badaniach i rozwoju. To buduje dużo cenniejsze kompetencje niż te potrzebne w handlu - mówi Marchlewski.
Sklep najbliżej domu czy polski?
Okazuje się jednak, że znacznie łatwiej jest zweryfikować kupującym, czy produkt jest polskiego pochodzenia, niż sprawdzić, czy sieć jest z polskim kapitałem. - Towary mają oznaczenia, takie jak „polski produkt” czy „jestem z Polski”. Sklepy nie są jednak tak opisane, dlatego 26 proc. Polaków twierdzi, że Biedronka jest polskim sklepem - mówi Mariusz Pyc z Open Research.
Nawet gdyby było inaczej i zakupy u rodzimych handlowców byłyby gospodarczo bardziej korzystne, taki patriotyzm zakupowy byłby trudniejszy do zrealizowania. Jak przekonuje Pyc, dla naszych rodaków nie ma bowiem znaczenia, czy sieć sprzedaży jest polska. - Przy wyborze kupujący kierują się głownie bliskością sklepu oraz atrakcyjnością cenową - dodaje.
Jeśli ktoś chciałby świadomie realizować patriotyzm zakupowy, w praktyce nie powinien zwracać uwagi na to, że polskie zakupy zrobi np. w niemieckim Lidlu. Tam przecież nabiał pochodzi w większości od naszych producentów. Za marką własną tej sieci (Pilos) stoją tacy producenci jak: Bakoma, OSM Łowicz, Mlekovita.
Dobre wyniki sprzedaży Lidla oznaczają też sukcesy tych firm i dzięki temu, że sieć jest obecna na innych rynkach, zwiększa również ich eksport. Jednak taka współpraca z gigantem może być również niebezpieczna - o czym przekonał się polski producent słodyczy Wawel, które można kupić w Biedronce.
Jak pisaliśmy w money.pl, przedłużające się negocjacje dotyczące cen produktów krakowskiej spółki spowodowały dramatyczny spadek wartości akcji na giełdzie. Brak porozumienia z portugalskim gigantem, który może sobie pozwolić na dyktowanie warunków cenowych, mógł zmniejszyć przychody spółki nawet o 25 procent.
Patriotyzm zakupowy nie lubi przesady
- Kowalski niewątpliwie dobrze będzie robił kupując to co polskie, trzeba tu jednak być ostrożnym. Gdyby kolejnym etapem miałaby być nacjonalistyczna ksenofobia gospodarcza, to byłoby źle. Spadłoby tempo wzrostu i innowacyjność, co pokazały czasy PRL - mówi Konrad Marchlewski, wiceprezes Grupy Atlas, jednej z najbardziej rozpoznawalnych polskich marek.
W ocenie Łukasz Kozłowskiego, eksperta pracodawców RP, preferowanie polskich produktów jest ważne, ale nie jest to do końca prorozwojowe podejście - Powinniśmy kupować to, co jest najlepsze. Niech producenci wzajemnie walczą ze sobą o nasze pieniądze i stają się jeszcze bardziej konkurencyjni. Sztywne trzymanie się zasady - kupuje to co polskie - może sprawić, że firmy spoczną na laurach i nie zbudują marki cenionej za granicą.
Opinie eksperta podziela również Konrad Marchlewski, którego firma Atlas swój sukces sprzedażowy w kraju zawdzięcza kampaniom reklamowym podkreślającym polskość tych produktów. - Koniec końców to, na ile umiemy eksportować, stworzy sukces gospodarczy kraju. Przesadne nastawianie się na zakup tylko rodzimych produktów nie zbuduje silnych również i za granicą marek.
Jak się jednak okazuje, nie wszyscy chcemy premiować naszych producentów. Kraj pochodzenia konkretnego produktu ma znaczenia dla 60 proc. naszych rodaków. Taki właśnie odsetek uznaje za zachęcający fakt, że dany towar został wyprodukowany w Polsce przez producenta z polskim kapitałem - wynika z raportu firmy Open Research „Patriotyzm Gospodarczy 2016”. Dla reszty nie ma to jednak absolutnie żadnego znaczenia.