Jest jednak problem.
Z raportu przedstawionego przez Główny Urząd Statystyczny wynika, że średnia pensja wyniosła w 2017 r. w Polsce 4271,51 zł brutto. Z tej kwoty na konto przeciętnego Kowalskiego wpływało 3042 zł. To dane dotyczące całej gospodarki, nie tylko przedsiębiorstw zatrudniających przynajmniej 9 osób, które tradycyjnie płacą lepiej.
W ocenie dr Małgorzaty Starczewskiej- Krzysztoszek, głównej ekonomistki Konfederacji Lewiatan, wzrost pensji w porównaniu z potencjałem naszej gospodarki „naprawdę duży”. Co więcej, 5,5 proc. wzrostu w skali roku nie będzie końcem podwyżek. Rok 2018 może przynieść kolejną, która sięgnie nawet ok. 10 proc. To efekt "płytkiego rynku pracy" przez co pracodawcy zaczną "podkupywać" sobie pracowników.
I choć pensje będą rosły, to razem z nimi może nabrzmiewać poważny problem dla gospodarki. Brak rąk do pracy i zwiększenie nakładów na wynagrodzenia może doprowadzić do kolejnych problemów z inwestycjami. - Żaden przedsiębiorca nie zdecyduje się na inwestycje, jeśli nie ma gwarancji, że znajdzie pracowników - ocenia dr Starczewska-Krzysztoszek.
Ekonomistka ten sam problem poruszyła w swoim komentarzu do danych NBP, który przepytał przedsiębiorców o plany inwestycyjne na rok 2018. Wynika z nich, że niemal 40 proc. firm (o 6,3 proc. więcej niż przed rokiem – red.) postanowiło podjąć inwestycje. Zdaniem dr Krzysztoszek-Starczewskiej nie będzie to poziom, który zaspokoi potrzeby firm i całej gospodarki.
"Wzrosną inwestycje przedsiębiorstw z udziałem skarbu państwa, ale to nie rozwiąże problemu niskiej stopy inwestycji w gospodarce. Inwestycje infrastrukturalne, mimo że nie ma problemu z ich finansowaniem, mogą i zapewne napotkają na barierę braku chętnych do ich realizacji. Tu może pomóc głęboka zmiana prawa zamówień publicznych, uelastyczniająca cały proces. Ale i ona nie wyeliminuje podstawowych barier w niskiej skłonności firm do inwestycji - niepewności i braku pracowników" – stwierdziła w podsumowaniu analizy.