O nowym scenariuszu dla polskiej zbrojeniówki pisaliśmy przed tygodniem jako pierwsi.Czwartkowe doniesienia tylko potwierdziły nasze informacje i rzeczywiście, tak jak zapowiadaliśmy, bliski człowiek Mateusza Morawieckiego zastąpił zaufanego Mariusza Błaszczaka na stanowisku prezesa Polskiej Grupy Zbrojeniowej.
"Witold Słowik będzie pełnił obowiązki prezesa Polskiej Grupy Zbrojeniowej" - poinformowało Ministerstwo Obrony Narodowej chwilę po komunikaciePGZ poświęconej rezygnacji dotychczasowego prezesa Jakuba Skiby.
Dynamika tych wydarzeń może robić naprawdę duże wrażenie, bo przecież Skiba w fotelu prezesa po raz pierwszy zasiadł w lutym tego roku. Po styczniowej rekonstrukcji rządu Błaszczak objął stery w MON, które sprawuje nadzór nad Polską Grupą Zbrojeniową.
Już krótko po tej zmianie mówiło się, że w PGZ ma dojść do "wyczyszczenia" kadr powołanych za czasów, gdy MON kierował Antoni Macierewicz. Tak też się stało na początku lutego, kiedy nowa rada nadzorcza odwołała ówczesnego szefa PGZ Błażeja Wojnicza.
Brak stabilności
Karuzela z nazwiskami kręci się rzeczywiście szybko. W ocenie naszego rozmówcy już sam ten fakt nie jest dobry dla tego szczególnego biznesu, jakim jest zbrojeniówka.
- To już trzecia zmiana prezesa w ciągu jednej tylko kadencji parlamentarnej. Taki brak stabilności nigdy nie jest stanem pożądanym przez jakikolwiek przemysł. Prezesem został urzędnik, który na pewno ma doświadczenie polityczne i w zakresie zarządzania. Jest jednak człowiekiem, który - jak się wydaje - nie ma specjalistycznej wiedzy w zakresie uzbrojenia i samego przemysłu zbrojeniowego - mówi money.pl Michał Likowski, ekspert od spraw uzbrojenia i redaktor naczelny branżowego magazynu „Raport”.
Co jednak może być przy tej roszadzie bardziej znaczące, nominacja może oznaczać, że w dalszej kolejności PGZ wyjdzie już formalnie spod kontroli MON.
- Byłoby to pozytywne wydarzenie, bo nie najlepiej się dzieje, kiedy ten, który jest właścicielem, robi u siebie zakupy. To jednak jeszcze nie jest przesądzone. Jednak ze względu na to, że premier Morawiecki zdecydowanie stawia na rozwój naszego przemysłu, może być pozytywną zmianą - wyjaśnia Likowski.
Zatem odpowiedź na pytanie, czy to dobra zmiana dla zbrojeniówki, jak widać nie jest oczywista. Dużo łatwiej opisać obecny stan PGZ.
Nurkujący eksport
To, jak przez ostatnie lata nasza zbrojeniówka podupada, znakomicie widać w raporcie SIPRI (Sztokholmski Instytut Badań nad Pokojem), który podlicza największych na świecie eksporterów uzbrojenia.
Suma zagranicznej sprzedaży naszej broni za lata 2013-2017 pozwoliła nam zająć 29. miejsce. Tymczasem w latach 2007-2012 plasowaliśmy się na 25. pozycji, a w pięciolatce między 2002-2007 polska zbrojeniówka była nawet na 16. miejscu.
- Nasz eksport jest naprawdę niewielki. Tego też jednak nie da się poprawić z dnia na dzień. Ponadto, by tego dokonać, trzeba wyjątkowych umiejętności i wiedzy. Nie tylko na temat funkcjonowania polskiego sektora, ale też całej branży na świecie - mówi Likowski.
Oczywiście można nadal deklarować, jak za czasów ministra Macierewicza, że już za chwil parę nasz przemysł zbrojeniowy będzie chlubą i wizytówką. Dobrze by się jednak stało, żeby za tymi deklaracjami podążały również dane.
Tymczasem, jak już pisaliśmy w money.pl, przed dwoma laty naszym hitem eksportowym był żaglowiec dla Wietnamu. W tym samym czasie ówczesny minister Morawiecki mówił: - Zależy nam, by przemysł obronny był podziwiany tak samo jak polscy żołnierze.
Ważny wybór otoczenia
Bartosz Kownacki, wiceminister w MON, w jednym z wywiadów przekonywał, że zbrojeniówka ze wsparciem Skarbu Państwa powinna jak najszybciej zmienić mentalność i zacząć z sukcesami walczyć o zagraniczne kontrakty.
Rzecz jednak w tym, że najlepiej niski poziom sprzedaży broni wykazywał fakt, że znacząco wartość eksportu podniosła wtedy cena owego żaglowca szkolnego dla wietnamskich kadetów.
Niezmiennie od lat rzeczywisty eksport broni (bez tzw. eksportu wewnętrznego m.in. PZL Mielec i PZL Świdnik) oscyluje na poziomie około 100 mln euro rocznie. To niewiele w porównaniu z wynikami z 2006 r. - ponad 400 mln dol. i nic w zestawieniu z czasami PRL, kiedy eksport przekraczał nawet miliard dolarów.
Co zatem ma zrobić Witold Słowik, by zbrojeniówka złapała trochę wiatru w eksportowe żagle? - Istnieje oczywiście szansa, że nowy prezes otoczy się ludźmi znającymi ten specyficzny sektor, jest jednak też ryzyko, że tak się nie stanie. To mogłoby się źle skończyć, bowiem obecna sytuacja PGZ jest bardzo skomplikowana - mówi Michał Likowski.
Jak przekonuje ekspert, grupa notuje straty, a sytuacja części zakładów, jak chociażby ZM Mesko czy niektórych przedsiębiorstw sektora stoczniowego, jest bardzo trudna. Rzeczywiście, jak pisaliśmy w money.pl, nasz narodowy czempion na podstawowej działalności w ubiegłym roku zarobił 200 mln zł.
To niewspółmiernie więcej niż rok wcześniej. Jednak w ogólnym rozrachunku Grupa jest na sporym minusie (104 mln zł). Do tego rośnie zatrudnienie w centrali spółki. Przybyło tam 50 proc. pracowników. Na etaty PGZ musiała przeznaczyć 1,08 mld zł. To nie koniec kłopotów.
Przeterminowane programy
- Na sytuację PGZ duży wpływ na wzrost importu uzbrojenia do Polski, głównie ze Stanów Zjednoczonych. W związku z tym pula pieniędzy dla polskich zakładów staje się coraz bardziej ograniczona. Co gorsza, wiele programów, na których realizację liczą, jest opóźniona, co utrudnia zachowanie płynności finansowej - mówi Likowski.
Te ”przeterminowane” programy dotyczą okrętów podwodnych, które miały budować nasze stocznie, i pojazdów terenowych, które mają zastąpić wysłużone Honkery. Inne, mniejsze wiążą się z programem budowy nowego wozu bojowego czy nowoczesnej amunicji artyleryjskie.
- Nie pomaga w tym niska liczba zamówień eksportowych, które mogłyby skompensować zamówienia ze strony MON. Dlatego pierwszym zadaniem nowego prezesa powinno być ustabilizowanie tej sytuacji, co nie będzie proste. Kolejne wyzwanie związane jest z offsetem w programie Wisła, niestety brak już możliwości udziału przemysłu w programie Homar - dodaje Likowski.
Szczególnie ten ostatni program jest wyjątkowo bolesną dla zbrojeniówki nauczką. Od 2015 r. prowadzone było postępowanie, w ramach którego system ten miał zostać zbudowany przez Polską Grupę Zbrojeniową. Elementy uzbrojenia mieli dostarczyć bardziej doświadczeni producenci.
Homar jako nauczka
W tej grze był amerykański systemu HIMARS od firmy Lockheed Martin i izraelski Lynx produkowany przez IMI Systems. Marzenia prysły jednak w drugiej połowie lipca, kiedy resort obrony zdecydował o zakończeniu tego procesu.
Ostatecznie okazało się, że kupimy całe gotowe już zestawy HIMARS, bez żadnego udziału naszych przedsiębiorstw przy ich wytwarzaniu i bez przeniesienia kompetencji technologicznych do naszego przemysłu.
W MON uznano po prostu, że PGZ, a szczególnie zakłady Mesko i Huta Stalowa Wola, nie gwarantują szybkiego spolonizowania produktu i rozpoczęcia produkcji seryjnej. Dlaczego tak się stało mimo planów z 2015 r.
Grupę osłabiły późniejsze zmiany władz w PGZ i całym sektorze zbrojeniowym związane z przejęciem MON przez ministra Antoniego Macierewicza, pokazały, że nowe kierownictwo zbrojeniówki nie było przygotowane, by dźwignąć tak skomplikowany program.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez * *dziejesie.wp.pl