Nie wierzyłem, aż przekonałem się na własne uszy. To było jakieś dziesięć lat temu na wycieczkowej łajbie pływającej po Odrze w pobliżu Frankfurtu. Tego bliższego, do niedawna enerdowskiego. Nie myśl, Szanowny Czytelniku, że robię z Ciebie idiotę, zaznaczając, iż ten Frankfurt leży nad Odrą, w odróżnieniu od zachodnioniemieckiego, którego wieżowce odbijają się w wodach Menu. Podkreślenie jest adresowane do tegorocznych maturzystów. Takoż uwaga, że w poprzednim zdaniu nie chodzi o menu z programu komputerowego ani o kartę piw serwowanych w pubie, lecz o nazwę rzeki. Uczyli o niej w dawnej szkole, która zeszła z naszego otwierającego się świata wraz z reformą systemu, a gwoździem do jej trumny jest trwająca właśnie matura.
Przed dziesięciu laty relaksowałem się na stateczku w gronie polskich dziennikarzy, kilku Niemców oraz dwóch Amerykanów. Ci ostatni wyglądali na świeżo pasowanych absolwentów jakiejś uczelni zza oceanu, a po godzinie wspólnego rejsu okazało się, że nie tylko wyglądali, lecz faktycznie nimi byli. Szydło wyszło z worka, gdy popijający w milczeniu piwo jankesi zdecydowali się w końcu odezwać. Na wstępie powiedzieli, że ładna jest ta Rosja, która rozpościera się na lewym brzegu Odry i tylko białych niedźwiedzi brakuje na łąkach koło Słubic.
W ten sposób doświadczalnie zweryfikowałem znaną mi dotąd jedynie ze słyszenia opinię, iż przeciętny Amerykanin po uniwersytecie jest głupszy od przeciętnego polskiego maturzysty. Prawidłowość ta powoli przestaje obowiązywać. Tegoroczni absolwenci szkół średnich, zdający po raz pierwszy matury według nowych zasad, niemal zgodnie twierdzą, że nad Wisłą i Odrą rozpoczęła się masowa produkcja półgłówków.
Opinie maturzystów, wyrażane choćby na setkach internetowych list dyskusyjnych, muszą przerażać, skoro oni sami przyznają, że czują się na tej maturze jak niedouczone debilątka, którym zadaje się pytania w rodzaju, czy aby na pewno Ziemia jest okrągła? Okrzyknięte przez sztab belferskich specjalistów rewolucją oświatową tzw. prezentacje sprowadziły się w praktyce do wykucia na blachę wybranego zagadnienia, po czym wysoka komisja zadawała fundamentalne, pierwsze i ostatnie, pytanie: dlaczego zająłeś się tym tematem?
Poziom egzaminu maturalnego wygląda tak, jakby przygotowali go absolwenci szkoły specjalnej troski. Kto nie wierzy, niech zajrzy na stronę www.cke.edu.pl, gdzie znajduje się arkusz egzaminacyjny z języka polskiego. Trzeba się mocno starać, nawet będąc Amerykaniniem, żeby ten test na skojarzenia, a nie sprawdzający wiedzę, oblać.
Egzaminy maturalne osiągnęły półmetek. Miały być przełomem w systemie edukacji i ułatwieniem startu na studia. Na razie okazują się kolosalnym obciążeniem dla budżetu. Dotychczasowe matury kosztowały państwo kilkaset tysięcy złotych, tegoroczna pochłonie 60 mln, a mimo to zdarzają się już przypadki, że nauczyciele dziękują za dodatkowy zarobek. Są zmęczeni i nie mają ochoty spędzić na sprawdzaniu prac kolejnego weekendu w odosobnieniu. Autorzy tego narodowego kabaretu zadbali bowiem o należytą formę dla miałkich treści. Maturzystom, jak wiadomo, zabroniono wnosić do sali nawet pluszowe misie, a dla egzaminatorów przygotowano niemal twierdze.
Tymczasem rektorzy wykonują gest Kozakiewicza i nie zamierzają w większości wyższych uczelni znieść egzaminów wstępnych, słusznie przewidując, że opieranie się na wynikach matur może oznaczać zakwalifikowanie tłumu przypadkowych studentów. Za kilka lat w ramach równania do reszty świata rektorzy będą jednak musieli spuścić z tonu. Wówczas na wodach Dunaju będziemy spotykać Polaków podziwiających piękny krajobraz francuski, a kasjerki na dworcach zaczną sprzedawać bilety do Paryża leżącego w Hiszpanii.