Najpierw rząd Donalda Tuska zabrał z Otwartych Funduszy Emerytalnych połowę zgromadzonych pieniędzy, teraz do podobnego kroku przymierza się PiS. Ile weźmie? Początkowo mówiono tylko o jednej czwartej środków, ale niespodziewanie pojawiła się propozycja przejęcia wszystkiego. Niezależnie od tego, który scenariusz się ziści, oznacza to ogromne zmiany dla budżetu, zwykłych ludzi i giełdy.
Przekazanie wszystkich środków z OFE na Fundusz Rezerwy Demograficznej i zapisanie ich na kontach w ZUS - taką propozycję zawiera projekt resortu rodziny dla rządu po przeglądzie systemu emerytalnego, do którego w czwartek dotarła PAP. Jednak w piątkowym komunikacie resorty pracy i finansów zaprzeczają, jakoby miało chodzić o całość środków, a jedynie o 25 proc., których przekazanie rząd zapowiadał już w lipcu. Również wicepremier Mateusz Morawiecki powiedział w piątek, że rząd trzyma się wcześniejszych ustaleń.
Mimo to czwartkowa informacja o propozycji przesunięcia całości środków zaskoczyła drugiego wicepremiera, Jarosława Gowina. - Pierwsze słyszę. Nic mi nie wiadomo, żeby rząd miał tego typu plany – powiedział w piątkowej audycji w Trójce.
Pieniądze na realizację obietnic wyborczych?
Te sprzeczne informacje niepokoją prof. Dariusza Filara, byłego członka Rady Polityki Pieniężnej. - Różne propozycje ośrodków aparatu władzy mogą osłabiać zaufanie ubezpieczonych i rynku. Pamiętajmy jednak, że ta rzekoma propozycja może być tylko sprawdzianem tego, jak zareagują OFE i wyborcy - dodaje ekonomista.
Również i dla prof. Ryszarda Bugaja takie zamieszanie bardzo źle wpływa na zaufanie do całego systemu i proponowanych reform - Choć cieszy mnie demontaż tego systemu, to jestem przekonany, że powinniśmy budować bardziej trwałe instytucje w systemie emerytalnym. Oczywiście wymagane są korekty, ale nie można ich dokonywać w sposób chaotyczny - dodaje.
W uzasadnieniu propozycji, którą w czwartek cytowała PAP, "realizuje ona zarówno potrzeby rynku finansowego: aktywa będą inwestowane nadal na giełdzie, jak i ubezpieczonych, których aktywa zgromadzone w OFE zostaną zapisane na subkontach w ZUS". Bez względu na to, jaki procent z blisko 150 mld zgromadzonych na OFE będzie przekazany do FRD, warto zapytać o konsekwencje takiego kroku.
- Zupełnie nie rozumiem, w jakim stopniu ma to zabezpieczyć interesy przyszłych emerytów. Oczywistym jest jednak, że środki z FRD mogą posłużyć do zasypywania dziur w budżecie. Poprzednia koalicja już korzystała z tego rozwiązania - przypomina prof. Filar.
Ekonomista dodaje, że i tym razem motywy przesunięcia tych środków mogą być podobne. Co do tego, że chodzi o pieniądze na realizację obietnic wyborczych, wątpliwości nie ma prof. Ryszard Bugaj.
- Głoszone motywy są fałszywe, bo chodzi przecież tylko o to, by dorwać się do kasy. W poprzednim przypadku było to jednak bardziej racjonalne, bo nie dawało się sensownie zredukować wydatków publicznych. Dochodziliśmy do bariery 55 proc. długu publicznego i trzeba było działać - mówi Bugaj.
Obecnie rządzący, szukając pieniędzy w budżecie, oczywiście mogliby nieco odciążyć jego stronę wydatkową. Nic jednak nie zapowiada, by nagle miały się pojawić jakiekolwiek zmiany np. w programie 500+. Wręcz przeciwnie, rząd realizuje kolejne kosztowne obietnice wyborcze. W środę Sejm przegłosował ustawę obniżającą wiek emerytalny. Odwrócenie reformy PO może kosztować rocznie nawet 10 mld zł rocznie.
Propozycja przeniesienia środków z OFE do Funduszu Rezerwy Demograficznej może być z tym związana? Przed trzema laty koalicja PO-PSL przeniosła ponad 150 mld zł do ZUS. Dzięki temu obniżono zadłużenie państwa. - Problem w tym, że ta część OFE, która jeszcze pozostała, to już nie są obligacje, a akcje. Ich nie można po prostu przenieść do ZUS i umorzyć, jak zrobiła to PO. Trzeba najpierw je spieniężyć - mówi prof. Filar.
Droga do nacjonalizacji gospodarki?
W tym właśnie prof. Filar widzi największe zagrożenie proponowanych zmian. Gwałtowna sprzedaż akcji może w bardzo negatywny sposób wpłynąć na naszą giełdę, na której i bez tego nie dzieje się najlepiej. - To by ją kompletnie zdołowało. Pozostaje mieć nadzieję, że to podbieranie pieniędzy z akcji przekazanych do FRD nie będzie gwałtowne - mówi profesor.
Drugi z naszych rozmówców również obawia się tego, co może wydarzyć się na warszawskim parkiecie. Według Bugaja szczególnie niebezpiecznie może się zrobić przy kolejnych złych sygnałach płynących z polskiej gospodarki, które mogą być wzmocnione przez niższe wpływy do budżetu.
- Jeśli rząd znajdzie się pod silną presją, to zapewne będzie próbował wyprzedawać. Wtedy jednak odzyska z rynku relatywnie niedużo, bo ceny na giełdzie pójdą ostro w dół - mówi Bugaj, który dodaje również, że do pewnego stopnia współczuje rządowi.
- Przy kłopotach za wszelką cenę będą chcieli uniknąć podwyższania podatków i rezygnacji ze swoich programów. Konsekwencje są naprawdę trudne do przewidzenia, a osłabienie giełdy byłoby dramatyczne - dodaje.
Może stać się jednak inaczej. Rząd, przesuwając pieniądze z OFE do ZUS, księgowo poprawi sytuację państwowego ubezpieczyciela i na tym może poprzestać. Pytanie tylko, na ile państwowe zarządzanie akcjami, które mają przecież zabezpieczyć przyszłość emerytów, będzie dla nich opłacalne?
- Mam poważne wątpliwości co do państwowego właściciela akcji. Obecnie w przypadku spółek Skarbu Państwa obecnych na giełdzie widać, jak przestaje się zwracać uwagę na interes mniejszych akcjonariuszy. To jest psucie mechanizmów giełdy i teraz ten efekt będzie jeszcze silniejszy - przekonuje prof. Filar.
W jego ocenie znaczne powiększenie udziału właściciela państwowego w stosunku do udziałowców prywatnych można nawet traktować jako przejaw nacjonalizacji gospodarki. - Jest to po prostu pójście pod prąd kierunku, w którym zmierzamy już 27 lat - dodaje były członek Rady Polityki Pieniężnej.
Tak surowy w ocenie takiej możliwości nie jest Ryszard Bugaj. Co prawda też uważa ją za pewnego rodzaju nacjonalizację, z tym jednak wyjątkiem, że niekoniecznie gwarancje państwowe są dla przyszłych emerytów mniej korzystne niż rynkowe.
- Jeżeli państwo jest gwarantem tych środków, to nawet w przypadku złej sytuacji na rynkach może przesuwać wydatki i chronić emeryta przed stratą oszczędności. Zatem może to być rozwiązanie dla niego bezpieczniejsze - mówi Bugaj.
Jak przypomina, w zachodnich gospodarkach też istnieją filary kapitałowe, którymi zarządza państwo. Pomysł, żeby to państwowa instytucja zarządzała środkami na emerytury, które są na rynku kapitałowym, nie jest nowatorska i nie musi od razu pachnieć socjalizmem. - Jacek Rostowski (minister finansów w rządzie Donalda Tuska - przyp. red.) zresztą też wykazywał, że inwestujący środki w FRD mieli stopę zwrotu nie gorszą niż przeciętne OFE. Zatem i z zyskami może nie być najgorzej - konkluduje Bugaj.