Donald Tuskza bardzo wziął sobie do serca hasło _ tanie państwo _ lansowane przez jego poprzedników. Potraktował je tak poważnie, że na marcowe spotkanie z prezydentem USA poleci do Waszyngtonu rejsowym samolotem (z przesiadką w Nowym Jorku)
. Opozycja kpi. I słusznie.
Tusk uciekając przed atakami populistów sam ucieka w populizm. Kancelaria premiera szuka oszczędności tam, gdzie to tylko możliwe. Argumentuje, że przelot rejsowym samolotem będzie dwukrotnie tańszy niż rządowym Tu-154M.
I nic, że premier leci na spotkanie z przywódcą największego mocarstwa świata, a samoloty nie zawsze kursują jak pociągi przed wojną. I nic, że rozmowy na szczycie mogą się przeciągnąć. I nic, że delegacja niewielka, bo liczyć będzie maksymalnie około 10 osób. I nic, że oficerowie BOR-u będą mieli więcej pracy.
W sytuacji gdy nie strajkują lub strajkiem nie grożą chyba tylko dziennikarze publicznych mediów liczy się każda złotówka. Nawet, jeżeli jest ona warta ryzyka mniejszej lub większej kompromitacji na arenie międzynarodowej.
Jak podaje _ Dziennik _ godzina lotu Tu-154M kosztuje około 35 tys zł. Bilet w klasie biznesowej na trasie Warszawa - Nowy Jork - Waszyngton 5 - 10 tys. zł.
W tym aspekcie hasło taniego państwa Tusk potraktował zbyt poważnie, narażając się na śmieszność. Zwłaszcza, że do Stanów częściej lata pierwszy lepszy student regularnie uczestniczący w programie Work&Travel niż niejeden szef rządu.
W jednym przypadku Tuskowi trzeba natomiast zwrócić honor, bo jeżeli chodzi o podróże to zachował się dosyć rozsądnie - na ostatni urlop do Włoch (kurort narciarski w Val di Fiemme) premier wraz z rodziną pojechał prywatnym samochodem.
Co w tym wyjątkowego? Ano to, że w 2004 r. urzędujący prezydentAleksander Kwaśniewskilatał na urlop do Juraty rządowym JAK 40.Tak na marginesie to sformułowanie _ tanie państwo _ po raz pierwszy pojawiło się w kampanii wyborczej SLD z 2001r.
Ośrodek na Helu polubił również jego następca. Jak donosiła prasa między 2, a 19 sierpnia 2007 r. prezydencka para latała tam i z powrotem (do W-wy) aż 9 razy. Kosztowało to podatników ponad pół miliona złotych.
Ale to nie koniec. W ciągu pierwszych siedmiu miesięcy 2006 r. prezydencki samolot ponad 50 razy wiózł Lecha Kaczyńskiegona weekendy do Sopotu (koszt około 100 tys euro).
Jest jeszcze jeden niezwykle ważny argument, który wysuwa Kancelaria premiera. Jeżeli wierzyć _ Dziennikowi _ Donald Tusk nie chce w ten sposób dopuścić do kolejnego zwarcia na linii premier - prezydent.
Mogłoby do niego dojść, bo jeden z dwóch rządowych Tu-154M ma w tym czasie być na przeglądzie technicznym w Rosji. W momencie gdy premier witałby się z Bushem, prezydent - dosłownie - byłby uziemiony.
A przecież Lech Kaczyński mógłby chcieć gdzieś polecieć. Na przykład do Juraty?
Autor jest dziennikarzem portalu Money.pl