Zakupione przez MON rakiety Piorun mają poważne wady. Podczas testów okazało się, że w pociskach dochodziło do wybuchów w komorze silnika startowego. Zamówione przez wojsko pociski musiały zostać zniszczone.
Pioruny miały zastąpić używane dotąd w armii przenośne zestawy Grom. Miały być lepsze od amerykańskiego Stingera, ale objęte zakazem importu. Nasi inżynierowie opracowywali je przez 6 lat. Mimo terminów, do wojska jednak nie trafiły. Dlaczego? Bowiem zgodnie z informacjami z audytu - do którego dotarła "Rzeczpospolita" - są niebezpieczne zarówno dla obsługujących je żołnierzy, jak i załogi zatrudnionej przy ich produkcji.
Mesko, producent Piorunów, już musi zapłacić MON ponad 20 mln zł kary za opóźnienia. Od października nie może dostarczyć armii pierwszej partii 150 nowych rakiet przeciwlotniczych – pisze Rzeczpospolita. Umowa została podpisana w grudniu 2016 roku. A zakłady zbrojeniowe zobowiązały się do dostarczenia 420 mechanizmów startowych i 1300 pocisków.
Podczas testów na poligonie, cudem nie doszło do tragedii. Silniki startowe eksplodowały szczęśliwie nie doprowadzając do wybuchu głowic. Przeprowadzony w Mesko audyt wykrył problem - niespełniające norm grubości ścianek komory. Rakiety przechodziły jednak testy jakościowe a – jak pisze "Rzeczpospolita" – ze względu na presję, na niedoróbki przymykano oko.
Czytaj również: Europejski Fundusz Obrony i Rozwoju Przemysłu Obronnego wesprze zbrojeniówkę. Pieniądze z Unii mogą trafić do Polski
Wraz ze zmianą prezesa Mesko, audyt został wstrzymany, a raport niedokończony. PGZ do której należy firma odpowiada ”Rz”, że nie wstrzymywało raportu. 19 czerwca miał on trafić wraz ze stanowiskiem zarządu Mesko na biurko przewodniczącego rady nadzorczej Grupy. Teraz według PGZ jest analizowany, również przez uprawnione służby państwowe. Według ustaleń dziennika sprawą zajmuje się CBA.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl