Posłowie PiS, razem z m.in. Związkiem Przedsiębiorców i Pracodawców, przygotowali taką propozycję zmian w systemie podatkowym, przy której jednolity podatek wydaje się drobną korektą. Jak wynika z informacji WP money, chodzi m.in. o jedną stawkę VAT (16,25 proc.), likwidację CIT czy mniejsze opodatkowanie pracy. Ta sprawi, że każdy zatrudniony Polak dostanie kilkunastoprocentową podwyżkę. Projekt znają już wicepremierzy Mateusz Morawiecki i Jarosław Gowin.
W środę na rządzie stanąć ma projekt podatku jednolitego. Jednocześnie w Sejmie krąży już zupełnie inna propozycja zmian w podatkach.
- Nasze rozwiązania zna już wicepremier Gowin. Przekazaliśmy je także Mateuszowi Morawieckiemu – mówi WP money Adam Abramowicz z PiS. Poznaliśmy część tych założeń.
Pod koniec października na posiedzeniu Zespołu na Rzecz Wspierania Przedsiębiorczości i Patriotyzmu Ekonomicznego odbył się okrągły stół podatkowy. Liberalne i wolnościowe organizacje przedsiębiorców uzgodniły na nim swoją propozycję reformy podatków.
Projekt zakłada likwidację wszystkich obecnie obowiązujących podatków i składek obciążających pracę. Zniknąć miałyby więc PIT, ZUS, składka zdrowotna czy ta na Fundusz Pracy. Zamiast tego Zespół postuluje wprowadzenie jednego podatku od funduszu płac na poziomie 25 proc.
Jak miałoby to wyglądać? Każdy pracujący płaciłby tylko ten jeden podatek. Nie byłoby też żadnego zróżnicowania ze względu na wysokość zarobków czy rodzaj umowy. Osoba na etacie czy zleceniu, zarabiająca 2 tys. zł czy 100 tys. zł, płaciłaby 25 proc. od swojej pensji. Co to zmieni?
Dziś jeśli pracownik chce dostać 3 tys. zł na rękę, to firma musi miesięcznie wydawać na niego 5 tys. zł (płaca brutto to wówczas 4150 zł). Po zmianie pracownik za ten sam koszt dla firmy otrzymałby na rękę 3750 zł. Ewentualnie pracodawca nadal by płacił 3 tys. netto, ale wydawałby na pracownika już tylko 4 tys. zł.
Posłowie chcą jednak, by na początku zabronić firmom sztucznego zaniżania pensji. To znaczy, że jeśli firma wydawała dotąd 5 tys. zł na pracownika, to tyle wydawać powinna po zmianach. Dzięki temu więcej zostanie w jego kieszeni. Reforma sprawi, że wszyscy zatrudnieni dostaną z dnia na dzień kilkunastoprocentową podwyżkę.
Co w przypadku świadczeń typu renty czy emerytury? Te byłyby unettowione. Otrzymujący je nie płaciliby podatku, bo byłoby to tylko przelewanie pieniędzy z budżetu państwa do budżetu państwa.
Zmiany dla działalności gospodarczej i jedna stawka VAT
Zmiany dotknęłyby także osoby prowadzące działalność gospodarczą i płacące dziś PIT. Zamiast obecnej stawki liniowej, płaciłyby one podatek identyczny jak zwykłe firmy.
Zespół Parlamentarny postuluje też jednoczesną likwidację dla tych przedsiębiorców składek na ZUS. Zamiast tego wprowadzono by ryczałtowy podatek od usług publicznych w wysokości 25 proc. średniego miesięcznego wynagrodzenia w gospodarce narodowej. Szacuje się, że wyniósłby więc ok. 550-600 zł.
Rewolucji uległby też CIT. Zostałby on zlikwidowany, bo zdaniem autorów projektu, dziś wspiera tylko duże korporacje, które umiejętnie odliczają sobie od niego koszty uzyskania przychodu. W zamian wprowadzono by podatek obrotowy. Dla wszystkich firm - także jednoosobowych działalności gospodarczych - wynosiłby on ok. 1,3-1,5 proc. ich przychodów, a dla banków i instytucji finansowych 0,5 proc. Ci ostatni nie musieliby już płacić podatku bankowego.
Zmiany dotknąć miałyby także podatek VAT. Zespół jest za likwidacją kilku obecnie obowiązujących stawek. Zamiast nich wprowadzono by jedną stawkę w wysokości 16,25 proc. Miałoby to zapobiegać wyłudzeniom w VAT związanych choćby ze stawką 0 proc. Jednocześnie drobni przedsiębiorcy o obrotach 150-200 tys. rocznie VAT-u nie płaciliby wcale.
Autorzy projektu twierdzą, że na początku wszystkie zmiany będą neutralne budżetowo. Wpływy powinny być więc takie jak obecnie, ewentualnie nieznacznie wyższe. Zespół szacuje, że rocznie do budżetu ze wszystkich nowych podatków wpływałoby ok. 305 mld zł.
Analizy tego typu rozwiązań przeprowadzał dr Kamil Zubelewicz. To współpracownik Centrum im. Adama Smitha, wykładowca w Collegium Civitas, a od niedawna członek Rady Polityki Pieniężnej.
- Na pewno uproszczenie podatków wszystkim się przysłuży. Nie mówię tu nawet o stawkach podatkowych, ale o zmianach w samym systemie poboru. Z moich wyliczeń wynika, że drobni przedsiębiorcy, którzy dziś płacą ponad 1100 zł ZUS, często nie płacą potem ani PIT, ani VAT. Ewentualnie VAT odzyskują – mówi w rozmowie z WP money.
Dlatego ekonomista zaproponował, a Zespół przystał na ten pomysł, by część przedsiębiorców nie musiało w ogóle rozliczać się z tego podatku. Ma to uprościć system, a jednocześnie nie spowoduje znacznego uszczuplenia budżetu.
- System może sprawnie funkcjonować przy milionie firm płacących VAT. Do pewnego poziomu bycie płatnikiem VAT nie ma większego sensu. Przy rocznych obrotach do 150-200 tys. zł, tego podatku firmy nie powinny jeszcze rozliczać. Za szeroka baza VAT-owców sprawia, że zbyt wielu przedsiębiorców go odzyskuje – tłumaczy. Jego zdaniem, ustanowienie na tym poziomie limitu w byciu płatnikiem VAT zmniejszy wpływy do budżetu najwyżej o kilkaset milionów złotych.
Całość zmian opiera się na tzw. ustawie Dzierżawskiego, którą już w zeszłym roku zaprezentował ZPP. Obecnie pod projektem podpisuje się także CAS, Forum dla Rozwoju czy Fundacja Republikańska.
Posłowie i organizacja liczą, że mimo neutralności budżetowej zmiany doprowadzą do pobudzenia przedsiębiorczości. Ich zdaniem tylko proste podatki i zasady ich naliczania mogą się do tego przyczynić. Dodatkowo państwo zaoszczędzi, bo do kontroli podatników nie będzie potrzeba tak dużo urzędników.
Projekt oficjalnie ma zostać zaprezentowany na posiedzeniu Zespołu na Rzecz Wspierania Przedsiębiorczości i Patriotyzmu Ekonomicznego 8 grudnia.