Ministerstwo Rozwoju tnie prognozy gospodarcze i daje sygnał, że założenia budżetowe na ten rok były zbyt optymistyczne. To już drugi cios, który otrzymał minister finansów Paweł Szałamacha w ciągu zaledwie kilku dni. Jego resort o nowelizacji budżetu nie chce nawet słyszeć i będzie mobilizować samorządy oraz agencje rządowe do szybszego wydawania unijnych pieniędzy, by rozpędzić kulejące inwestycje. Jak wynika z informacji money.pl, na najbliższym posiedzeniu rządu najważniejszą kwestią będą nieformalne rozmowy właśnie o budżecie.
Pierwszy cios Paweł Szałamacha, szef resortu finansów, otrzymał od Głównego Urząd Statystycznego w ubiegłym tygodniu. W tak zwanym szybkim odczycie wzrostu PKB za drugi kwartał GUS poinformował, że gospodarka rośnie o 3,3 proc. To dobry wynik, choć daleki od założeń ministerstwa. By zrealizować budżetowe zapisy gospodarka musiałaby w kolejnych kwartałach przyśpieszyć o więcej niż 4 proc. A w to ekonomiści wątpią.
Drugi cios przyszedł z niespodziewanego kierunku. We wtorek analitycy Ministerstwa Rozwoju obcięli prognozę polskiego wzrostu gospodarczego z 3,8 proc. do 3,5 proc. I tym samym dali sygnał, że założenia budżetowe będzie trudno zrealizować. Mniejszy wzrost gospodarczy to oczywiście niższe wpływy do budżetu.
I choć ubytek nie jest duży, to Beata Szydło chce się bliżej przyjrzeć sprawie. Jak wynika z informacji money.pl, na najbliższym posiedzeniu rządu najważniejszą kwestią będą właśnie nieformalne rozmowy o budżecie.
O jak dużych pieniądzach mówimy? Z punktu widzenia finansów publicznych i tegorocznych wydatków - nie są to powalające kwoty. Ubytek 0,3 proc. PKB to dla polskiej gospodarki strata około 5,5 mld zł. Trzeba jednak pamiętać, że tylko część tych pieniędzy mogła trafić do budżetu w postaci opłaconych podatków. Według danych Eurostat, udział podatków w polskim PKB to nie więcej niż 33 proc. W efekcie mówimy o utracie do 1,8 mld zł wpływów. Takie pieniądze nie pozwalają nawet na opłacenie 1/10 programu "Rodzina 500+" i można je uzyskać "na papierze", czyli po prostu przenosząc pieniądze z jednej części budżetu do drugiej, podczas tworzenia ustawy na nowy rok.
W przypadku jednak napiętego budżetu - każdy miliard jest na wagę złota. I zapewne dlatego rząd wysłucha wyjaśnień ministra Szałamachy i jego pomysłu na zwiększenie wpływów.
Resort finansów szuka rozwiązań
Ministerstwo Finansów nie przewiduje na razie żadnych nerwowych ruchów. W komunikacie po danych Głównego Urzędu Statystycznego resort Pawła Szałamachy diagnozował źródła spowolnienia, ale nie przedstawił żadnej możliwości obniżenia prognozy. Oświadczył że wszystkiemu winne są mniejsze inwestycje i poprzednia ekipa rządowa, która nie przygotowała płynnego przejścia z jednej perspektywy unijnej do drugiej. Resort zwrócił natomiast uwagę, że samorządy i agencje rządowe muszą przyśpieszyć wydawanie unijnych pieniędzy.
"Wciąż nie mamy szczegółowych informacji o strukturze wzrostu gospodarczego w drugim kwartale. Najprawdopodobniej, podobnie jak to miało miejsce w pierwszym kwartale, relatywnie słaba była dynamika inwestycji, co należy wiązać z zakończeniem wydatkowania środków unijnych z poprzedniej perspektywy i stopniowym wydatkowaniu środków z kolejnej. MF oczekuje, że samorządy i pozostałe resorty gospodarcze oraz podległe im agencje przyspieszą wykorzystywanie funduszy w kolejnych kwartałach" - tłumaczy resort finansów.
Analitycy ministra zakładają, że efekt "Rodzina 500+" jeszcze nie do końca jest widoczny w danych. "Oczekujemy, że wpływ programu 500+ na konsumpcję ujawni się z większą siłą w drugiej połowie roku. Liczymy, że w związku z tym przyspieszenie dynamiki PKB w kolejnych kwartałach będzie bardziej wyraźne" - dodaje resort i przypomina, że w tej chwili trwają prace nad projektem ustawy budżetowej na przyszły rok. To w zasadzie potwierdzenie, że kwestia 2016 roku już jest zamknięta.
Co ciekawe, już dzień po niespodziewanej wiadomości o obniżce prognoz, resort rozwoju - ustami wiceministra Jerzego Kwiecińskiego - podniósł swoje szacunki. - Wzrost PKB w całym 2016 roku osiągnie 3,6 proc. Widać już pewne oznaki ożywienia w wykorzystaniu funduszy unijnych i to będzie miało wpływ na tempo wzrostu - tłumaczył w środę wiceminister na spotkaniu z dziennikarzami.
Kwieciński pytany o obniżenie prognozy na ten rok przez jego resort ocenił, że choć ministerstwo szacuje wzrost na cały rok na 3,5 proc., to on jest przekonany, że będzie nieco wyższy. Dokładnie o 0,1 punktu procentowego. - Według mojej oceny, w tym roku wykorzystanie funduszy unijnych przełoży się na tempo wzrostu o 0,5 punktu procentowego. W przyszłym roku będzie to już 1 pkt proc., a nawet więcej - dodał minister.
Niechęć Ministerstwa Finansów do reagowania na małe odchyły od założeń tłumaczy prof. Witold Modzelewski z Uniwersytetu Warszawskiego, prezes Instytutu Studiów Podatkowych.
- Ten problem jest bardzo mocno przewartościowany. Proszę zwrócić uwagę, że mówimy o pieniądzach tylko w sferze statystycznej. Taka różnica w gruncie rzeczy dla budżetu jest niezauważalna, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w dużej mierze mamy do czynienia w Polsce z wirtualnym PKB. Mamy wysoką dynamikę wywozu towarów z Polski do innych krajów członkowskich i po latach się okazuje, że były to tylko wirtualne transakcje, by wyłudzić VAT. O jakim tworzeniu PKB my mówimy? I o jakich wpływach do budżetu mówimy za na przykład stal, która jeździła w kółko po sto razy? Może się okazać, że właśnie to 0,3 proc. to była taka działalność - tłumaczy prof. Modzelewski w rozmowie z money.pl.
Zdaniem prof. Modzelewskiego resort finansów nie powinien na razie przejmować się prognozami wzrostu, a zająć uszczelnianiem podatków. - Przecież działania na takich fikcyjnych towarach prowadzą nie tylko do mniejszych wpływów, ale wyciągają pieniądze z budżetu. To jest realny problem o większej wartości - dodaje.
Budżet piszczy, ale nie pęknie?
Zdaniem analityków, rozstrzał pomiędzy prognozą a rzeczywistym wzrostem gospodarczym nie będzie w tym roku zabójczy dla budżetu. Wszystko właśnie dzięki programowi "Rodzina 500+", który napędza konsumpcję. - Budżet ucierpi tylko nieznacznie, na pewno nie w takim stopniu jakby to wynikało z różnic pomiędzy planami a rzeczywistością. Wzrost konsumpcji - i to naprawdę duży wzrost - zrekompensuje błędne, wstępne założenia dotyczące PKB - mówi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
Konsumpcja to niejedyny ratunek dla resortu. W tym roku budżet wspomogą jeszcze dwa inne wpływy - licytacja częstotliwości LTE i zysk Narodowego Banku Polskiego. Łącznie może to być 17 mld zł. - To tworzy bufor bezpieczeństwa, gdy okaże się, że PKB nie rośnie tak szybko, jak się spodziewał minister finansów - podkreśla Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP.
O takie dodatkowe i znaczne wpływy do budżetu będzie trudno w 2017 roku. I to właśnie o ten rok najbardziej martwią się ekonomiści. Już teraz niektóre szacunki mówią, że na realizację zadań państwa może brakować nawet ponad 10 mld zł.
Inne zdanie ma prof. Witold Modzelewski. - Bądźmy ostrożniejsi w kategorycznych wnioskach, do których są skłonni ludzie zajmujący się makroekonomicznymi relacjami i zależnościami pomiędzy tempem wzrostu gospodarczego a dochodami budżetu. To nie jest tak proste. W dużej części to bardziej sfera pomiarów niż sfera realna gospodarki, którą trudniej zauważyć. Wydaje nam się, że poprawnie oceniamy wpływ 500+ na gospodarkę. W końcu wiemy, ile i komu daliśmy pieniędzy, ale długofalowe skutki tego programu są trudne do oszacowania. Nasze metody pomiaru nie są wrażliwe na tego typu zjawiska - tłumaczy prof. Modzelewski.