Od połowy roku, gdy pieniądze z programu "Rodzina 500 +” znajdą się w dużej mierze w kieszeniach Polaków, tempo wzrostu gospodarczego powinno przyspieszyć. W efekcie w tym roku można się spodziewać wzrostu PKB o 0,2–0,3 pkt proc. wyższego niż w 2015 roku. Ekspert zaznacza, że jedyne, czego nie uda się osiągnąć, to założonego w ustawie budżetowej tempa inflacji. Dzięki spadkowi cen realne dochody Polaków jednak wzrosną.
- Od połowy 2013 roku widoczne jest ożywienie w polskiej gospodarce. W jego wyniku wzrost gospodarczy powrócił powyżej 3 proc. Myślę, że i w tym roku dzięki dodatkowym impulsom ze strony łagodnej polityki fiskalnej i uruchomieniu od kwietnia środków z programu rządowego „Rodzina 500+” można oczekiwać, że wzrost gospodarczy będzie kilka dziesiątych punktu procentowego wyższy niż w ubiegłym roku - mówi Daniel Piekarek, analityk Banku BPS.
W ubiegłym roku polska gospodarka wzrosła o 3,6 proc., przy czym w czwartym kwartale wzrost ten przyspieszył już do 3,9 proc. Zdaniem Daniela Piekarka podobnego tempa można się spodziewać w całym 2016 roku. Jest to poziom pokrywający się z założeniami do ustawy budżetowej (3,8 proc.). Natomiast według analityka nie ma najmniejszych szans na wypełnienie założenia o poziomie inflacji. W budżecie zapisano wzrost cen o 1,7 proc. Tymczasem według zrewidowanej w marcu projekcji NBP całoroczny spadek cen może wynieść 0,4 proc.
– Prognoza rządu, na podstawie której został skonstruowany tegoroczny budżet, czyli powyżej 1 proc. inflacji średniorocznie, jest nie do utrzymania – ocenia Piekarek. – Za pierwsze miesiące dane pokazują, że w styczniu inflacja była -0,9, w lutym – -0,8, w marcu – -0,9. Na horyzoncie nie widać żadnych źródeł, które mogłyby wywindować tę inflację. Wydaje się, że będzie zdecydowanie poniżej zera średniorocznie, około -0,5.
Analityk optymistycznie natomiast patrzy na rynek pracy. Od sierpnia do grudnia ubiegłego roku bezrobocie liczone według metodologii GUS było jednocyfrowe, co wcześniej po raz ostatni zdarzyło się w maju 2008 r. W styczniu i lutym wzrosło wprawdzie do 10,3 proc., ale jak podkreśla Piekarek, można to uznać za spadek sezonowy. Przed rokiem wyniosło w tych miesiącach 11,9 proc. Dlatego też jego zdaniem należy oczekiwać dalszego spadku stopy bezrobocia, na koniec roku do poziomu 9,0–9,5 proc.
– W kwestii wynagrodzeń można być optymistą, ponieważ dane z gospodarki zarówno GUS, jak i te, które są prezentowane w Europie przez Komisję Europejską, wskazują, że poprawa na rynku pracy jest w Polsce widoczna i to pod względem zarówno wzrostu zatrudnienia, jak i spadku liczby bezrobotnych – uzasadnia Piekarek. – Z ostatniego raportu NBP wynika też, że ma miejsce zmiana jakościowa, tzn. rzeczywiście ten wzrost zatrudnienia dotyczy także umów na czas nieokreślony, czyli umów stałych. To jest ważne, bo to była bolączka polskiego rynku pracy od wielu lat.
Według przewidywań eksperta realny wzrost wynagrodzeń może wynieść nawet 4 proc., zarówno dzięki wzrostowi zatrudnienia, jak i spadkowi cen. Z danych NBP wynika, że w IV kw. dynamika płac w gospodarce wzrosła o 3,2 proc., a liczba zatrudnionych do 16,2 mln. W przedsiębiorstwach średni wzrost wynagrodzeń był wyższy i wyniósł 3,9 proc.