Marzenie premiera Morawieckiego o byciu numerem jeden w Europie pod względem wzrostu gospodarczego na razie nie jest do zrealizowania. Wystarczy rzucić okiem na najnowsze dane. Jak rozkręcić gospodarkę możemy uczyć się od Rumunów czy Turków. Krytyka opozycji jest jednak w tej kwestii nieuzasadniona. Ekonomiści pozytywnie oceniają obecny wzrost PKB. Martwi ich jedynie jego trwałość.
Premier Mateusz Morawiecki w expose przekonywał, że gospodarka będzie kluczową dziedziną dla rządu pod jego kierownictwem. Przy tym kilkukrotnie podkreślał, że już udało się rozpędzić wzrost PKB do najwyższego poziomu od 2011 roku.
Jak przystało na opozycję, żaden sukces wskazywany przez obóz władzy nie może pozostać bez ostrej kontry lub chociaż delikatnej uszczypliwości.
- Polska nie jest liderem wzrostu Unii Europejskiej, tylko średniakiem. Rumunia rozwija się dwa razy szybciej od nas. Fundament wzrostu, czyli inwestycje prywatne, spadły do najniższego poziomu od 24 lat - komentował w Sejmie Sławomir Neumann, przewodniczący klubu parlamentarnego Platformy Obywatelskiej.
Ekonomiści wskazują, że poseł PO trochę przesadził. Faktycznie, inwestycje ciągle kuleją, ale jesteśmy w czołówce krajów Unii Europejskiej pod względem wzrostu PKB, a nie tylko średniakiem. Statystyki pokazują, że tylko cztery kraje UE nas wyprzedzają. Co więcej, wskazana Rumunia wcale nie rośnie dwukrotnie szybciej od Polski. Różnica ta jest mniejsza.
Dane, które mówią, jak jest
Według najnowszych danych Rumunia rozwijała się w trzecim kwartale tego roku w tempie 8,8 proc., a nie jak sugerowałaby wypowiedź Neumanna - prawie 10 proc. Owszem, wyśmienite wyniki notuje Turcja, której PKB rośnie o 11,1 proc., ale to tylko kraj aspirujący do Unii Europejskiej.
W Europie przed Polską są jeszcze tylko Irlandia i Łotwa, które rozwijają się w tempie 5,8 proc. oraz Czechy - o włos wyprzedzające nasz kraj wynikiem 5 proc.
Żeby zobaczyć pełne dane, przybliż mapę klikając na "+" lub sprawdź wyniki dla poszczególnych krajów, najeżdżając kursorem na mapę.
Zestawienie wyraźnie pokazuje, że to my prawie dwukrotnie wyprzedzamy "średniaków" europejskich. Przeciętny wzrost PKB zarówno w Unii Europejskiej, jak i w strefie euro wyniósł w trzecim kwartale 2,6 proc.
Jesteśmy przed największymi gospodarkami na kontynencie, zmniejszając różnicę w rozwoju do Niemiec (2,8 proc.), Francji (2,2 proc.), Wielkiej Brytanii (1,5 proc.) czy Włoch (1,7 proc.). Jednocześnie powiększamy przewagę nad (należącymi tak, jak my do krajów rozwijających się): Słowenią (4,5 proc.), Estonią (4,2 proc.) czy Węgrami (3,9 proc.).
Jest dobrze, ale "długo tak nie pociągniemy"
Zarówno profesor Ryszard Bugaj, jak i profesor Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek przyznają, że wynik Polski na poziomie 4,9 proc. jest bardzo dobry i w krótkiej perspektywie rząd ma na pewno powody do dumy. Nie zmieniają tego statystyki Turcji czy Rumunii. Jednocześnie wyrażają niepokój, co do trwałości tej pozytywnej tendencji.
- Wzrost PKB Polski na poziomie 4,9 proc. to świetny wynik, ale można mieć wątpliwości co do trwałości tak wysokiej dynamiki. Wszystko przez strukturę wzrostu PKB - zauważa ekspertka Lewiatana. - Jest on oparty na konsumpcji, a na tym paliwie długo nie pociągniemy. Gospodarce najbardziej potrzeba inwestycji. Te od prawie dwóch lat kuleją. Firmy oczywiście inwestują, ale mniej niż rok, a nawet i dwa lata temu.
Poziom inwestycji martwi też Ryszarda Bugaja. Ekonomista wcale też nie cieszy się z bardzo wysokiego poziomu konsumpcji.
- W nie tak odległym czasie możemy mieć problem z inflacją. Coraz szybszy wzrost cen w końcu zacznie wstrzymywać konsumpcję, a ta wyhamuje również statystyki PKB - wskazuje profesor Bugaj. Przyznaje jednak, że na razie jeszcze nie ma potrzeby bić na alarm, a jedynie rządzący powinni mieć świadomość tych zależności.
Można było zrobić więcej
Można więc mówić o cudzie gospodarczym PiS czy raczej o niewykorzystanej szansy na jeszcze mocniejszy wzrost?
Ryszard Bugaj nie użyłby żadnego z tych określeń. Jego zdaniem prawda jest gdzieś pośrodku, a tego typu opinie formułowane są w zależności od politycznych przekonań.
Wprost o zmarnowaniu szansy na jeszcze lepszy wynik nie mówi też profesor Starczewska-Krzysztoszek, choć dziwi się, że rząd nie stymuluje inwestycji w odpowiedni sposób.
- Wzrost PKB byłby większy, gdybyśmy inwestowali, w tym lepiej korzystali z pieniędzy, które w polskiej gospodarce są dzięki Unii Europejskiej. Zamiast je sukcesywnie wykorzystywać, ich inwestowanie będzie skoncentrowane. Zamiast w 7 lat, będą wydawane w ciągu 3-4 lat. Taka koncentracja sprawi, że wzrośnie popyt na surowce i materiały, w tym szczególnie materiały budowlane, a także na pracowników i sprawi, że wzrosną ceny tych czynników produkcji. Za te same pieniądze efekty będą więc mniejsze. A szkoda - komentuje ekonomistka.
Większe inwestycje sprawiłyby, że moglibyśmy dorównać Rumuni i Turcji? Tego nie można jednoznacznie stwierdzić. Eksperci sugerują też, że porównywanie Polski do tych krajów nie jest do końca miarodajne. Są to gospodarki zupełnie różne od naszej pod względem zarówno wielkości, jak i uwarunkowań. Nominalna wartość wytworzonego w ciągu roku produktu krajowego brutto w Polsce jest ponad dwukrotnie większa niż Rumunii. W podobnych proporcjach jesteśmy mniejszym gospodarczo krajem niż Turcja.