Fuzja Orlenu i Lotosu stworzy molocha. Nawet jeśli będą oszczędności dla spółki, to nie przełożą się raczej na niższe ceny na stacjach. Gigant ma przecież sfinansować polską elektrownię atomową, a do tego potrzebne są grube miliardy.
Łączenie Orlenu i Lotosu - twór ten nazwijmy roboczo Orlotos - wprowadzi sporo zamieszania na rynku. Pierwsza rzecz to, że połączony koncern może zostać zobowiązany do pozbycia się nawet dwustu stacji paliw, by zachować konkurencję na rynku. Druga sprawa - że jeden podmiot produkować będzie prawie tyle paliw, ile rocznie się w Polsce zużywa.
Orlen i Lotos przerobiły w ub.r. łącznie około 26 mln ton ropy w Polsce (15,22 mln ton Orlen i około 10,5 mln ton ropy Lotos) i 18 mln ton za granicą (7,9 mln ton w Czechach i 9,8 mln ton na Litwie). Zużycie paliw wynosiło u nas w 2017 roku około 32 mln ton, czyli obie firmy wytwarzają ilość paliw równą 80 proc. polskiego rynku.
Do tego Lotos skończy w tym roku instalację EFRA, która ma zwiększyć produkcję o 900 tys. ton. Łączna produkcja Orlotosu wyniesie więc 27 mln ton, czyli aż 84 proc. tego, co się sprzedaje w Polsce.
Z całkowitą pewnością nie można powiedzieć, że Orlotos na łączeniu skorzysta. Oszczędności na zarządzie? I owszem. Trzyosobowy zarząd Lotosu dostał w ub.r. około 4 mln zł, a ośmioosobowy PKN Orlen 22,2 mln zł. Ta pierwsza kwota to będzie oszczędność.
Co więcej, pracownicy Lotosu zarabiają więcej, niż Orlenu. Przeciętnie, z wyłączeniem 162-osobowej kadry kierowniczej i trzech członków zarządu, szeregowi pracownicy zarabiali w ub.r. około 7,1 tys. zł netto miesięcznie. W Orlenie dużo mniej, bo 5,2 tys. zł na rękę, choć koncern ma zamiar przepaść nieco zasypać, bo zadeklarował już podwyżki od 180 do nawet 330 zł brutto.
Choć różnica między koncernami wynikać może z większego zatrudnienia mniej wynagradzanych pracowników stacji paliw w Orlenie, to spodziewać się można cięcia zatrudnienia raczej w Lotosie.
Zwolnienie połowy 162-osobowej kadry kierowniczej, zarabiającej średnio 13 tys. zł na rękę w Lotosie dałoby oszczędność 16 mln zł. Zwolnienie szacunkowo jednej czwartej pozostałych pracowników to już 130 mln zł. Łącznie z oszczędnością na zarządzie to razem 150 mln zł. Do tego dochodzą korzyści z optymalizacji stacji paliw i połączonych zamówień surowców.
Przy 7,2 mld zł zysku netto Orlenu w ub.r. i około 2 mld zł Lotosu (po trzech kwartałach było 1,2 mld zł, ale w trzecim kwartale zysk skoczył w górę), te nawet 200 mln zł rocznie nie robi kolosalnej różnicy. Do tego dojdą niemałe przecież koszty integracji operacyjnej.
W całej wielkiej fuzji chodzi prawdopodobnie nie o samą korzyść "kosztową", ale o co innego.
Elektrownia atomowa Orlotosu?
- Powinniśmy mieć do 2030 roku pierwszy blok energetyczny, a potem jeszcze dwa, żeby osiągnąć 4-4,5 GW mocy - powiedział w styczniu Krzysztof Tchórzewski, minister energii w radio Wnet. Według ministra chodzi o inwestycję rzędu 30 mld zł i potrwa około dziesięciu lat. Od dłuższego czasu minister deklaruje przy tym, że chciałby, by do realizacji przedsięwzięcia dorzucił się Orlen.
- PKN Orlen prowadził badania i rozmowy z zamiarem wejścia na udziały PGE EJ1. Zakres kapitałowego wejścia miał być podjęty po zbadaniu sytuacji spółki - powiedział minister na początku lutego, gdy prezesem Orlenu był jeszcze Wojciech Jasiński. Jego dymisja była zresztą wiązana w mediach z niechęcią do inwestycji.
Z danych ministra można policzyć, że 1 MW mocy miałby kosztować około 7 mln zł (30 mld zł podzielone przez 4500 MW mocy). To delikatnie pisząc dość "oszczędne" szacunki, zważywszy, że sam minister pół roku wcześniej podawał kwotę 4,5 mln euro za MW. To cena budowy elektrowni atomowej w Kaliningradzie przez rosyjską firmę Energoatom.
Dla porównania, w ostatnim przetargu na rozbudowę Elektrowni Ostrołęka najlepsza cena wykonawcy opiewała też na 4,5 miliona, ale złotych nie euro. Elektrownia atomowa jest więc czterokrotnie droższa w budowie, a do tego buduje się ją dziesięć lat (i dopiero wtedy zaczynają się korzyści), a nie niecałe pięć (jak elektrownię węglową).
4,5 mln euro za 1 MW w przypadku elektrowni atomowej to równowartość 19 mln zł, a nie 7 mln zł za MW w wersji Tchórzewskiego. W ten sposób zamiast 30 mld zł wychodziłoby 80 mld zł.
By sfinansować budowę takiej "atomówki" trzeba więc nie lada inwestora, który ma olbrzymi kapitał i zdolności pożyczkowe. Jakimi kwotami dysponuje Orlotos?
Brakuje co najmniej dwóch miliardów
W 2017 roku Orlen inwestował w środki trwałe w Polsce 4 mld zł i wypłacił 1,3 mld zł dywidendy. Lotos inwestował około 400 mln zł i na dywidendę dał 185 mln zł. Łącznie to niecałe 6 mld zł rocznie, którymi dysponowałby połączony koncern. A na elektrownię atomową potrzeba około 8 mld zł rocznie, o ile nie będzie żadnych "obsuw".
Do tego Orlotos nie może przecież skupić się wyłącznie na "atomówce" - pozostała część majątku też wymaga nakładów. Sam prawdopodobnie nie udźwignie więc inwestycji.
Potrzebna będzie pomoc Polskiego Funduszu Rozwoju lub koncernów energetycznych. Być może te też będą połączone, by powiększyć możliwości kapitałowe.
Wszystko pięknie, tyle że w celu budowy jednej elektrowni atomowej skończymy z molochami, które nie będą miały w kraju realnej konkurencji. Zamiast tańszego paliwa i tańszego prądu, będziemy mieli dyktat cen ich państwowych producentów. W przyrodzie nie zdarza się takie zjawisko, żeby monopol był lepszy dla konsumenta niż konkurencyjny rynek. A to konsument jest najważniejszy.