Zaznaczmy, że jest się o co bić, bo PKP Cargo to największy polski kolejowy przewoźnik towarowy i drugi w Unii Europejskiej. Większe są tylko koleje niemieckie. Do tego spółka jest bogata i nie tylko w kolejowym środowisku uchodzi za czempiona polskiej gospodarki. Tymczasem firma nie ma prezesa i członka zarządu do spraw finansowych od 26 października, kiedy rezygnacje złożyli Maciej Libiszewski i Arkadiusz Olewnik.
Poszukiwania osób, które będą kierować spółką, nie wyglądają jednak na szczególnie gorączkowe. Wręcz przeciwnie, termin składania ofert przedłużono do 7 marca. Dopiero wtedy doradca rekrutacyjny zacznie je przeglądać i analizować. Rozmowy z kandydatami zaplanowano na połowę marca, a mogą one jeszcze trwać do 23 marca. To razem daje pięć miesięcy wakatu.
Gra o tron w PKP Cargo
Tymczasem, jak dowiaduje się money.pl, Krzysztof Mamiński, który tymczasowo pełni obowiązki prezesa PKP Cargo, nie chce już dłużej tego robić. Jego głównym zajęciem jest kierowanie całą Grupą PKP i szefowanie spółce-matce kolejowego imperium, czyli PKP SA.
Praca w zarządzie PKP Cargo - jak się dowiadujemy - ma mu utrudniać skupianie się na PKP SA. Tym bardziej że p.o. prezesa towarowej spółki został już następnego dnia po rezygnacji Libiszewskiego. Przewodniczy także w radzie nadzorczej PKP Intercity, czyli - dla odmiany - przewoźnika pasażerskiego. Dużo jak na jednego człowieka.
Zapytaliśmy Mamińskiego, jak długo panuje zarządzać PKP Cargo. - Zostałem oddelegowany do zarządu do 26 marca. I nie zamierzam tej funkcji pełnić dłużej - mówi nam Krzysztof Mamiński. - Po tej dacie chcę wrócić do mojej poprzedniej roli w PKP Cargo, czyli do rady nadzorczej - wyjaśnia.
Całej sprawie rumieńców dodaje fakt, że według nieoficjalnych informacji, Libiszewski musiał odejść z PKP Cargo przez konflikt właśnie z Mamińskim. Żaden z panów nie potwierdzał tych plotek, ale także im nie zaprzeczali.
- Między spółkami nie musi być chemii. Musi być dobra współpraca. My się nie musimy tak naprawdę darzyć sympatią. Mamy wypełniać swoje obowiązki. I tyle - mówił money.pl Mamiński w sierpniu zeszłego roku, dwa miesiące przed rezygnacją Libiszewskiego.
Były szef PKP Cargo natomiast tuż przed swoim odejściem napisał do parlamentarzystów, że w kolejach zawiązały się wrogie mu układy, które dążyły do odwołania całego zarządu spółki. "Działania te są celowe i ukierunkowane na zmianę zarządu PKP Cargo tak, aby układ koleżeńsko-kolejarski rządzący nieprzerwanie w spółkach grupy PKP zarówno za czasów AWS, jak i SLD oraz PO miał się dobrze" - pisał Libiszewski. Już wtedy mówiono, że jego dni w zarządzie są policzone, ale do odwołania nie doszło - odszedł sam.
Życie toczy się dalej
Odejście Libiszewskiego nie zachwiało szczególnie kondycją spółki. Miesiąc po jego rezygnacji PKP Cargo pokazałowyniki finansowe za pierwsze dziewięć miesięcy zeszłego roku. Jednak pochwalił się nimi już prezes Mamiński.
Kurs akcji po zmianie prezesa najpierw zanurkował, ale szybko się odbił. Dziś akcje są warte ponad 9 proc. więcej niż przed zmianą warty.
Niedługo spółka ogłosi wyniki finansowe za 2017 r. Wszystko wskazuje na to, że po poprzednim roku, gdy grupa była na minusie, teraz znowu pochwali się zyskami. Po pierwszych trzech kwartałach miała ponad 50 mln zł zysku netto.
Na początku lutego zarząd poinformował, że dodatkowo wyniki za cały 2017 r. będą o około 22 mln zł wyższe, niż można się było do tej pory spodziewać. Wszystko przez aktualizację wyceny taboru kolejowego PKP Cargo. Z analiz wynika, że jest on dużo więcej wart niż przy poprzedniej wycenie.
Skąd ta zmiana? Wszystko przez wyższe ceny złomu. Pociągi wycenione dla potrzeb księgowych według wartości rezydualnej, czyli w kwocie możliwej do uzyskania w wyniku ewentualnej sprzedaży taboru, pozwalają na zwiększenie ich wartości o 27,41 mln zł wobec poprzednich wycen.