Wicepremier Mateusz Morawiecki chce tworzyć Polski Fundusz Rozwoju, wehikuł inwestycyjny o możliwościach szacowanych na 75-120 mld zł. Fundusz ma realizować projekty ważne dla całej polskiej gospodarki. Podobny pomysł narodził się już trzy i pół roku temu. Puentę dopisała afera podsłuchowa i słynny fragment o "kamieni kupie".
Polski Fundusz Rozwoju jest elementem "Planu na rzecz odpowiedzialnego rozwoju" autorstwa ministra rozwoju Mateusza Morawieckiego. Plan Morawieckiego ma wyrwać Polskę z pułapki średniego dochodu. Polskie firmy mają rosnąć i coraz więcej eksportować, a Polacy lepiej zarabiać. Co do idei, nie można nie przyklasnąć.
Sam Polski Fundusz Rozwojowy ma powstać z połączenia kilku rządowych agencji. - Mamy kilka takich instytucji, jak Polska Agencja Informacji i Inwestycji Zagranicznych, Agencja Rozwoju Przemysłu, Bank Gospodarstwa Krajowego, Korporacja Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych – wskazywał Morawiecki na wtorkowej konferencji.
Jeszcze nie wiadomo, w jakim stopniu te instytucje będą zintegrowane. Czym ma być Polski Fundusz Rozwoju? Ma to być coś w rodzaju banku, o dużym potencjale inwestycyjnym. Za jego pośrednictwem ma być prowadzona polityka gospodarcza państwa, fundusz ma realizować inwestycje strategiczne dla kraju, ma mieć też możliwość szukania kapitału na światowych rynkach. W co ma inwestować? W małe i średnie przedsiębiorstwa, w promocję eksportu, w infrastrukturę.
Wicepremier szacuje potencjał rozwojowy Polskiego Funduszu Rozwoju na 75-120 mld zł. To część zapowiadanego jeszcze w kampanii biliona złotych na inwestycje.
Słuchając tych zapowiedzi można doświadczyć déja vu. W październiku 2012 r. ówczesny minister skarbu Mikołaj Budzanowski pokazywał na konferencji banknot stuzłotowy i opowiadał, że te 100 zł możemy schować do szuflady, ale możemy też je przenieść do instytucji, która zwielokrotni ich wartość i zamiast 100 zł pracować dla gospodarki może 500, a nawet 600 zł. - To nie jest żadna magia, to są mechanizmy rynkowe – mówił Budzanowski. Tak minister reklamował program Inwestycje Polskie, w którym w ciągu sześciu lat miało się znaleźć 90 mld zł. Czyli nawet kwoty podobne, jak w przypadku Polskiego Funduszu Rozwoju.
Październik 2012 r. Ówczesny minister skarbu Mikołaj Budzanowski pokazuje 100 zł.
Jak skończył się żywot programu Inwestycje Polskie nie trzeba przypominać. Zobrazował to były minister spraw wewnętrznych na słynnych taśmach. Jedyne określenie, które da się powtórzyć, to "kamieni kupa".
Wicepremier Morawiecki nie pokazywał dziennikarzom stuzłotówki, co akurat nie jest żadną stratą. W jego zapowiedziach dotyczących Polskiego Funduszu Rozwoju zabrakło jednak konkretów. Nie wiadomo, w co miałby inwestować: w autostrady? W sieci przesyłowe? W drugi gazoport, zapowiadany w expose premier Beaty Szydło? Jakie miałyby być inwestycje w małe i średnie przedsiębiorstwa? Kredyt firma może wziąć w banku, a dofinansowanie start-upów jest w funduszach unijnych.
Ciekawa jest sama idea połączenia kilku rządowych agencji w jeden organizm. Zwłaszcza, że uwag do ich funkcjonowania w dzisiejszej formie nie brakuje. - Mnie przede wszystkim zależy, żeby wszystkie konie ciągnęły w jedną stronę - deklaruje wicepremier.
Morawiecki zakłada również, że Polski Fundusz Rozwoju ma wykorzystywać możliwości inwestycyjne dużych i bogatych spółek skarbu państwa. I tu znów mało konkretów - niezbyt wiadomo, na czym to wykorzystywanie potencjału miałoby wyglądać. Zwłaszcza, że dwie spółki, których nazwy padły - czyli PKO BP i PZU - są spółkami giełdowymi, a skarb państwa jest tylko jednym z ich współwłaścicieli. Niestety kwestie upolitycznienia zarządów spółek państwowych - niezależnie od tego, jaka partia wygrywa wybory - nie wróżą dobrze jakimkolwiek długofalowym planom.
Czy Polski Fundusz Rozwojowy uniknie losu Inwestycji Polskich? Rząd Prawa i Sprawiedliwości nie rządzi nawet stu dni, nie można więc nie przyznać wicepremierowi kredytu zaufania i obserwować, jak mu idzie wdrażanie planu rozwoju polskiej gospodarki. To plan na lata, a szczegóły operacyjne mamy poznać w ciągu 8-9 miesięcy.
- Pewne paliwa już nam się skończyły - mówi wicepremier. I ma rację. Oby tylko nie było jak na mistrzostwach w piłce nożnej. Że będziemy marzyli o ćwierćfinale, a znowu nie wyjdziemy z grupy.