Co jest najtrudniejsze? Wychowywać dzieciaki na odległość. Albo rozwiązać kryzys w rodzinie, czy pomóc w chorobie. Nagły urlop nie zawsze łatwo dostać, bywa że zmiennik nie może cię zastąpić. W money.pl opisujemy, jak pracuje się na polskiej platformie wiertniczej na Bałtyku.
Tomasz na platformie pracuje już ponad dwadzieścia lat. Jest aparatowym.
- Zajmujemy się eksploatacją, czyli wydobyciem. Tutaj pobieramy próbki ropy z odwiertów i badamy je pod kątem zawartości wody - tłumaczy w rozmowie z money.pl. - Teraz mamy końcówkę złoża, jest więc mocno zawodnione. Ropa idzie razem z gazem, to on ją wypycha do góry. Jak gazu jest mało, zakłada się pompę - tłumaczy.
Z wydobyciem ropy i gazu jest jak z coca-colą. Jeśli delikatnie odkręcisz korek od butelki, bąbelki będą ulatywały długo. Jak wstrząśniesz butelką i odkręcisz na full, to wszystko wypłynie bardzo szybko, dużą strugą.
- Z ropą musimy tego unikać - dodaje.
Stanowisko pracy Krzysztofa to ściana kontrolnych monitorów. Obserwuje się tu cały proces wydobycia - od głowicy eksploatacyjnej do rurociągu na tankowiec. Oczywiście nie jest przy nich sam, na zmianie pracuje jeszcze kilka osób.
Lotos Petrobaltic ma trzy platformy, które prowadzą obecnie eksploatację na dwóch złożach na Morzu Bałtyckim: Baltic Beta i platforma bezzałogowa PG1(sterowana z Baltic Bety) na złożu B3 oraz LOTOS Petrobaltic na złożu B8. Na B3 platforma stoi od ponad dwudziestu pięciu lat. I popracuje jeszcze z kolejnych dziesięć. Drugie złoże eksploatowane jest od 2014 roku.
Ile wynosi dzienne wydobycie? Pracownicy żartują, że arabski szejk by się uśmiechnął pod nosem, ale zaraz dodają, że najważniejsze, że firma się z tego utrzymuje, płaci podatki i daje pracę.
- Jak postawią trzecią platformę, o czym mówi się już od paru lat, zaczniemy rozwiercać następne złoża, wydobycie wzrośnie – zaznaczają. - A nasza ropa jest bardzo dobra, bez zanieczyszczeń, bez zasiarczenia, łatwa w przerabianiu.
Na lata 2017-2022 strategia Grupy LOTOS S.A. przewiduje osiągnięcie wydobycia węglowodorów na poziomie 30-50 tys. boe/d (baryłek ekwiwalentu ropy naftowej na dzień). Jedna baryłka kosztuje ok. 50-60 dolarów. Jak łatwo policzyć dziennie może to być więc ropa warta 1,5-3 mln dolarów. Rocznie to więc nawet 2 mld zł.
Dwa tygodnie w pracy, dwa tygodnie w domu
Na platformy posadowione 70 km od brzegu leci się śmigłowcem. Kiedyś nafciarzy woziło wojsko, startowało się z lotniska w Babich Dołach. Teraz przewoźnikiem jest holenderska firma specjalizująca się w offshore, latają z Rębiechowa.
Lotos Petrobaltic
W jedną stronę, przy dobrych warunkach lot trwa 35 minut. Dla innych pasażerów na lotnisku taki widok to atrakcja. Gdy nie ma pogody, pozostaje transport morski, który trwa już dużo dłużej. Pracuje się w systemie dwa tygodnie na platformie, dwa na lądzie.
– Wymiany są w środy i czwartki – mówi Tomasz. – Dzień "przewrotki" jest najtrudniejszy, bo pracuje się 18 godzin. Normalnie zmiana trwa 12 godzin – od 24 do południa, w drugim tygodniu odwrotnie – od południa do północy. Ale w dniu "przewrotki", ci którzy właśnie przylecieli, pracują od 12 do 18, potem idą odpocząć, by zacząć pełną zmianę od północy. Ktoś musi więc ich na te kilka godzin zastąpić.
Ale po dwóch dekadach można się już do tego przyzwyczaić. Tak samo, jak do nieobecności w domu przez dwa tygodnie i dwóch tygodni odpoczynku.
- Czas leci jak zwariowany – pół żartem mówi Michał, asystent wiertacza, na platformie też od 20 lat. - Ledwo się rozpakujesz i poczujesz, że znów jesteś w domu, już musisz wracać. Nigdy nie ma dość czasu na pozałatwianie wszystkich lądowych spraw, spotkania ze znajomymi, no i oczywiście pobycie z rodziną. Jeśli dzieciaki zdrowe i żona ma się dobrze, to w porządku. Gorzej, gdy ktoś zachoruje, albo potomstwo w szkole narozrabia – nieraz brakuje czasu na ogarnięcie sytuacji.
- A ja lubię ten system – uśmiecha się Paula, wciąż jedna z nielicznych kobiet na platformie.- Zwykła praca w biurze od 8 do 16 strasznie mnie nudziła. Dwa tygodnie pracy na dwa tygodnie wolnego dużo bardziej mi odpowiada - dodaje.
Rodzina? Zdążyła się przyzwyczaić. Wcześniej pływała na statkach, a tam najdłuższy kontrakt trwał siedem miesięcy. Co to jest w porównaniu z dwoma tygodniami?
Na platformie Baltic Beta na złożu B3 załoga to ok. 50 osób. Moi rozmówcy pochodzą i mieszkają w okolicach Trójmiasta, ale większość pracowników to ludzie z głębi Polski, w dużej mierze absolwenci Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Wielu z nich urodziło się na południu, w ich rodzinach od pokoleń uprawia się zawód górnika. Nafciarz to też przecież górnik, tyle że morski.
Załoga dzieli się na działy: hotelowy (kucharze, stewardzi, lekarz), pokładowy (chief, bosman, radiooficer, marynarze – odpowiadają m.in. za rozładunek, przyjmują towary z holownika, konserwują pokład), maszynowy (chief, mechanicy, elektrycy, spawacze) i najważniejszy – eksploatacyjny.
- Platforma to zwierciadło polskiego społeczeństwa – mówi Michał. – Są ludzie z wyższym wykształceniem (po AGH czy Akademii Morskiej), są i ze średnim (np. po technikum wiertniczym), są i z zawodowym. Każda opcja polityczna się tu znajdzie i słuchacze Radia Maryja, i ateiści. Jak się dziesięciu chłopa zbierze w mesie, nieraz aż się dymi, gdy zaczną się rozmowy o polityce. Naprawdę robi się gorąco. Ale na dyskusjach się kończy, rzadko zdarzają się poważniejsze konflikty. Jesteśmy tu ze sobą przez dwa tygodnie, każdy wie, że trzeba się jakoś dogadać.
Na lądzie wspólnie świętują imieniny, narodziny dziecka, razem wyjeżdżają na wakacje. Jak wielka naftowa rodzina.
Śniadanie przed północą, kebaba nie zjesz
Pytam Tomasza, jak wygląda jego zwykły dzień pracy.
- Gdy mam zmianę od 24, wstaję o 23, potem prysznic i śniadanie – wiem, wiem, zabawnie to brzmi dla kogoś, kto pracuje w normalnym rytmie – opowiada. – Kabiny mamy dwu-czteroosobowe, z łazienkami, posiłki jemy w mesie. Dania na ciepło, całą dobę dostępna jest też lodówka z wędlinami, nabiałem, warzywami.
Jedzenie jest spoko – mówią pracownicy. Sushi czy kebaba, gdy się zachce, wprawdzie się nie serwuje, ale dobra, tradycyjna polska kuchnia świetnie się sprawdza.
- O północy zaczynam zmianę – ciągnie Tomasz. – Mamy odprawę, przejęcie zmiany. Poprzednicy przekazują, co działo się na ich dyżurze. Ruch na platformie jest ciągły, nie ma przestojów, systemy trzeba non stop przeglądać, nadzorować, pisać raporty. Największe niebezpieczeństwo wiąże się, rzecz jasna z ogniem. Pracujemy przecież w warunkach podwyższonego ryzyka, stąd też wysokie standardy bezpieczeństwa.
Lotos Petrobaltic
Cały sprzęt na pokładzie oznaczony jest antywybuchowym symbolem "X", nie ma mowy o żadnych komórkach czy latarkach - każde urządzenie, w którym może wystąpić spięcie, jest zakazane. Fajki oczywiście też odpadają, nawet elektroniczne. Papierosy dozwolone są jedynie w miejscach wyznaczonych, z dala od instalacji.
Podczas nocnej zmiany najgorszy kryzys przychodzi ok. 4-5 rano. Ratunek? Mocna kawa i myśl, że do śniadania (tym razem o porannej porze) już niedaleko – podają je od 6.30. O 10 jest z kolei „kawa”, i tak do końca zmiany czas zawsze zleci. A po zmianie prysznic, obiad w samo południe i czas wolny: siłownia, sala gimnastyczna (koszykówka, badminton), telewizja, net, latem dookoła pokładu bieżnia – korzystają z niej zwłaszcza kucharze, brakuje im świeżego powietrza i wiatru we włosach. Przez jakiś czas popularny był bilard, ale zaprzestano gry, bo bile robiły raban, a to budziło tych, którzy właśnie odsypiali nockę.
Około 14-15 Tomek robi się śpiący. Wskakuje więc w piżamę i do łóżka. – Nigdy nie miałem problemów z zasypianiem w środku dnia. Jasne, lepiej się śpi pracując od południa do północy, ale i na odwrót daję sobie radę. Ci, którzy mają z tym kłopot, łykają melatoninę.
Michał: - Moja praca? Polega na kierowaniu ludźmi i pilnowaniu, by sobie krzywdy nie zrobili. Nasze zadanie to mówiąc w skrócie: dowiercić się do złoża i założyć głowicę. To cały skomplikowany proces, począwszy od posadowienia bezpiecznie platformy po wiercenie różnymi średnicami otworów - im głębiej, tym mniejsza średnica otworu, potem dowiercanie się do złoża i wywołanie otworu. Resztę przejmuje eksploatacja. Awarie? Jak wszędzie - czasem się zdarzają.
Kolędy przez Skype'a
– Na święta dania są oczywiście specjalne – podkreśla Łukasz. – Wigilia to biało nakryte stoły, jest nawet sianko pod obrusem, dwanaście potraw: śledzie, barszcz, pierogi... Kierownik czyta fragment z Ewangelii, dzielimy się opłatkiem. Można poczuć się jak w domu.
Tym bardziej że teraz nie ma problemu, by skontaktować się z bliskimi. Można usiąść przed monitorem i nawet pół Wigilii spędzić z rodziną na Skype albo Facebooku, wspólnie wypić barszczyk, a i pośpiewać kolędy do kamerki. Bo czemu nie?
- Przeskok technologiczny nastąpił. A pamiętam, jak jeszcze na początku lat 90. chłopaki, bo kobiet wtedy nie było, zaczęły tu pracować ledwie kilka lat temu, stali w kolejce do telefonu. Był na korytarzu, na kartę. Dzwoniło się po 22, bo o tej porze było taniej. Jeden rozmawiał, reszta niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę i poganiała – wspomina Michał.
A jeszcze wcześniej kontakt z rodziną był tylko przez radiotelefon, i to tylko w wyznaczonych porach. - I nie można było z żoną pogruchać. Obok siedział radiooficer, wszystko słyszał – dodaje.
- Wtedy to listy się za to pisało – wspomina Tomasz. – Jak ktoś po tygodniu zjeżdżał do domu, dawało mu się list i parę złotych na znaczek, żeby wysłał, jak tylko będzie na lądzie.
Michał te święta spędził w domu, ale nowy rok powita już na platformie. Będzie uroczysta kolacja, życzenia... Szampan?
Wykluczone. Na platformach, statkach i na terenie spółki obowiązuje zero alkoholu, zbyt odpowiedzialna praca.
Fajerwerki? - Zapomnij, nie na złożu ropy. Tańce? – Jakie tańce? Faceci z facetami? Przecież nie będą obtańcowywać tej jednej, czy dwóch dziewczyn – śmieje się pracownik. – Zostaje internet i telewizja – ogląda się transmisję z Warszawy, z Zakopanego.
W brydża nikt już nie gra
Internet zmienił nie tylko możliwości kontaktu z bliskimi. Dał też inne rozrywki. Kiedyś na platformie była biblioteczka, grywało się w szachy, warcaby, brydża. W sali rekreacyjnej był ekran zsuwany – filmy ze szpuli się oglądało. Zdarzali się nawet oryginalni hobbyści, jak choćby wieloletni pracownik, który w wolnym czasie zajmował się haftem krzyżykowym. Z pokładu platformy łowiło się też ryby.
Dziś dominują gry komputerowe - World of Tanks i inne strzelanki. Mniej interakcji wzajemnej. – Robi się też zdjęcia, piękne wschody i zachody słońca bywają – mówi Michał. – Fajnie też tak po prostu popatrzeć na morze, przepływające statki i promy. Tylko że tu zimniej niż na lądzie. No i ten wiatr, nieraz wręcz głowę urywa.
Zmieniły się też zarobki. W połowie lat 90. Miało się poczucie, że człowiek naprawdę nieźle stoi. Owszem, ceny ropy zawsze się wahały, ale gdy przyszedł kryzys paliwowy i cena za baryłkę spadła bardzo nisko, za ciekawie nie było. Trzeba było oszczędzać, pensje kryzys też dotknął. Dlatego część kolegów, którzy nieraz zdobyli doświadczenie tutaj, zatrudnia się na platformach wiertniczych w Norwegii, Niemczech, albo i dalej – w Zatoce Meksykańskiej, w Brazylii.
– Najwyższe stawki są na Morze Północnym i w Arabii Saudyjskiej, od 200 euro dziennie – mówi Michał. – Odległość jest już inna, tam pracuje się cztery tygodnie na cztery. To najlepsze dla kawalerów. W kilka lat odłożą tyle, że po powrocie do Polski mogą myśleć o zmianie pracy na mniej niebezpieczną lub założyć własny interes. Ale dla kogoś, kto ma rodzinę to trudna praca.
Lotos Petrobaltic
Bo najtrudniej znieść tę rozłąkę. Mimo komórek, mimo netu i Facebooka.
– Ciężko wychować dzieciaki na odległość – przyznaje mężczyzna. – Albo rozwiązać kryzys w rodzinie czy pomóc w chorobie. Nagły urlop nie zawsze łatwo dostać, bywa że zmiennik nie może cię zastąpić.
Ale pracy by nie zmienił. Lubi tę robotę, choć cały czas trzeba być czujnym na zagrożenia. Przeszedł liczne szczeble: od pomocnika otworowego, przez otworowego, pomocnika wiertacza wieżowego po asystenta wiertacza. Nauczył się wiele o sobie - że jest odporny na stres, że w sytuacjach trudnych nie panikuje. Cały czas się rozwija. Zrobił kurs na ratownika górniczego – w razie wybuchu czy awarii wkłada kombinezon ratunkowy, aparat tlenowy i rusza ratować innych. Jeździ na ćwiczenia, na zawody.
Więcej kobiet
Pracę na platformie ceni sobie też Paula. Absolwentka Akademii Morskiej w Gdyni (Wydział Nawigacyjny), pracowała tu ponad rok na zmianę z drugą kobietą.
– Jako radiooficer byłam odpowiedzialna za łączność ze statkami przypływającymi z ładunkiem i ze śmigłowcami. Informowałam pilota o warunkach pogodowych na platformie. Jeśli fale są powyżej 6 metrów, przepisy zabraniają latać. Tak samo, gdy jest silny wiatr i niebezpieczeństwo oblodzenia maszyny. Prowadziłam też ewidencję wszystkich, którzy na platformę przylatują i z niej odlatują – opowiada.
Pracuje jak wszyscy na platformie na dwunastogodzinnych zmianach. – Nie ukrywam, że nocki bywają trudne – przyznaje. – Wydaje się, że ciągną się bez końca. Co robiłam w tym czasie? Sprawowałam pieczę nad systemem przeciwpożarowym i gazowym. Na zmianie zawsze był ze mną marynarz wachtowy – strażak. Gdy się coś działo, szedł sprawdzić sytuację w danej lokalizacji. Alarmy się zdarzały, często fałszywe – czujniki reagowały na spaliny ulatujące z kominów.
- Jak każda jednostka na morzu, prowadzimy też ciągły nasłuch radiowy, współpracujemy z ratownictwem morskim – mówi dalej Paula. – Wyłapujemy sygnały z jachtów, które często są zbyt słabe, by dotrzeć do stacji brzegowych i przekazujemy je dalej. Sygnałów alarmowych jest sporo, zwłaszcza latem.
Pamięta jak sąsiednia platforma pomogła samotnemu żeglarzowi. Kończyło mu się paliwo, a zbliżała się burza. Zawiadomili przepływający w pobliżu statek, a ten dostarczył żeglarzowi kanister z benzyną. Zdarza się, że w razie zagrożenia życia na morzu, wzywają śmigłowce ratunkowe lub ich statki dozorujące.
W zawodach, gdzie kobiety dopiero przecierają sobie szlaki, problemem jest męski szowinizm. Lekceważenie koleżanek, odsyłanie ich do garów i pieluch, kpiny. Nierzadko zdarza się molestowanie. Pytam Paulę, czy doświadczyła nieprzyjemnych zaczepek i czy dołączyłaby do akcji #MeToo.
– Nie, absolutnie – zaprzecza stanowczo. – Wiem, że na morzu bywa różnie, zdarzały mi się przykre kontrakty, ale na platformie nic niefajnego mnie nie spotkało. Myślę, że to zasługa świetnego kierownictwa, które zawsze podkreśla, że kobiety są tu potrzebne, że dobrze wiedzą czego chcą, są bardzo dobrze zorganizowane, opanowane, wykształcone. No i że mają dobry wpływ na męską część załogi – łagodzą obyczaje i sprawiają, że panowie lepiej dbają o higienę.
- Chciałabym, żeby pracowało tu więcej kobiet - dodaje radiooficer. - I tak już się zresztą dzieje. Kobiety są w firmach zewnętrznych, które prowadzą na platformie prace serwisowe, latem przewija się coraz więcej praktykantek z AGH. To bardzo dobry trend.