W budżecie na bieżący rok Ministerstwo Finansów mocno zmniejszyło oczekiwania odnośnie poboru podatku bankowego. Zapomniano już o kwocie ponad pięciu miliardów złotych rocznych wpływów, które chciano zebrać w ubiegłym roku. Apetyt państwa znacząco spadł. Czy można mówić o porażce rządu Beaty Szydło? Tylko jeśli zapomni się, że podatek przyciągnął krajowe banki na aukcje obligacji skarbowych. Dzięki temu program 500+ udało się sfinansować bez problemu.
5,5 mld zł rocznie, czyli 458 mln zł miesięcznie - tyle miał otrzymywać Skarb Państwa od banków, ubezpieczycieli, SKOK-ów i instytucji pożyczkowych według założeń Ministerstwa Finansów sprzed roku. Rzeczywistość okazała się dużo mniej optymistyczna. Z punktu widzenia budżetu i dochody były o około dwa miliardy złotych niższe. Wpływy 368 mln zł w styczniu były prawdopodobnie (MF nie podało jeszcze pełnych danych budżetu za grudzień) największe w historii podatku.
Na bieżący rok plany są dużo ostrożniejsze. Według ustawy budżetowej wpływy mają wynieść 3,94 mld zł, czyli zaledwie 328 mln zł miesięcznie.
Porażka? To tylko pozory. W rzeczywistości podatek okazał się wielkim sukcesem. Nie jeśli chodzi o same wpływy do budżetu. Wywołał on natomiast trend, który pozwoli rządowi sfinansować w tym roku wydatki na 500+, wcześniejsze emerytury, darmowe leki dla najstarszych czy podwyżkę najniższych emerytur.
Pędem po obligacje
Konstrukcja podatku od instytucji finansowych to nie tylko sama stawka 0,44 proc. rocznie, ale jeszcze kwestia tego, od czego ten procent jest liczony. Zgodnie z ustawą, podstawą opodatkowania są aktywa, ale pomniejszone o kapitały własne i o zgromadzone w portfelu obligacje skarbowe.
Nic dziwnego, że banki zaraz po wprowadzeniu podatku stały się najbardziej aktywnym uczestnikiem aukcji organizowanych przynajmniej co miesiąc przez Skarb Państwa i zaczęły na potęgę skupować obligacje. I to już od pierwszego miesiąca obowiązywania nowej daniny publicznej.
W samym tylko lutym 2016 roku banki kupiły obligacje za aż 28,8 mld zł. Po raz pierwszy w historii prześcignęły wtedy inwestorów zagranicznych na pozycji największego posiadacza obligacji polskiego rządu.
W ciągu ubiegłego roku w aktywach krajowych banków było obligacji skarbowych o 64 mld zł więcej niż rok wcześniej - łącznie ich wartość doszła do poziomu 235,5 mld zł. Wzrost był więc aż 37-procentowy!
Co ciekawe, jednocześnie inwestorzy zagraniczni stracili zainteresowanie polskimi papierami dłużnymi. Zmniejszyli w ciągu ubiegłego roku stan ich posiadania o 14 mld zł (-6,9 proc.). Popyt ze strony polskich banków najwyraźniej tak obniżył atrakcyjność zakupu (obniżył oprocentowanie poniżej akceptowalnego poziomu?), że zupełnie oddali inicjatywę. A być może zagranicznym właścicielom polskich banków bardziej opłacało się, żeby obligacje kupiły ich spółki-córki?
Ubezpieczyciele czekali z reakcją trochę dłużej, niż banki. Dopiero w grudniu przyłączyli się do kupujących krajowe papiery skarbowe i zwiększyli ich wartość w swoim portfelu o 7,3 mld zł - w skali roku o 7,4 mld zł (o 14 proc.).
W rezultacie, dzięki podatkowi bankowemu resort kierowany przez Mateusza Morawieckiego może w kwestii emisji długu przebierać w inwestorach. Na ostatniej aukcji 16 lutego przy podaży obligacji 7 mld zł popyt wyniósł aż 12,9 mld zł.
Nie przeniosło się to co prawda na niższe oprocentowanie - dla papierów 10-letnich trzeba było zaoferować 3,85 proc. i był to najwyższy poziom od kwietnia 2014 roku - jednak rządowi udało się w ten sposób sfinansować już 43 proc. potrzeb pożyczkowych na cały rok.
Zagwarantowanie środków z emisji długu jest zresztą kluczowe dla finansów państwa. Oprócz 23 mld zł wydatków na program 500+, dodatkowo od października na emerytury będą mogły przejść osoby, które skończyły 60 lat w przypadku kobiet i 65 lat mężczyzn. Według wyliczeń Kancelarii Prezydenta RP ta zmiana kosztować ma budżet około 10 mld zł rocznie, ale kwoty mogą być wyższe, jeśli z możliwości skorzysta więcej osób, niż założyli urzędnicy.
Ile zyskują banki?
Dlaczego bankom tak zależy na kupowaniu obligacji? Jak już wspomnieliśmy wyżej, dzięki temu zmniejszają podstawę opodatkowania.
Jeśli np. bank kupił 10-letnie obligacje na ostatniej aukcji, to oprócz oprocentowania 3,85 proc., nie zapłaci 0,44 proc. podatku od zainwestowanej sumy. Oszczędności na podatku, razem z nominalnym oprocentowaniem dadzą łącznie 4,29 proc. rentowności rocznie (3,85 proc + 0,44 proc).
Ile konkretnie banki oszczędzą na zwiększonym zaangażowaniu w dług państwa? W ubiegłym roku miały obligacje skarbowe o wartości o 64 mld zł większej niż rok wcześniej, czyli łącznie zaoszczędzą na tym o 280 mln zł więcej (0,44 proc. od kwoty 64 mld zł), niż gdyby zakupów nie zwiększały.
Licząc od łącznej wartości zaangażowania banków w obligacje skarbowe (235,5 mld zł na koniec 2016 r.) oszczędność na podatku przekracza już 1 mld zł rocznie. Razem z ubezpieczycielami to 1,25 mld zł.
To już było
Ciekawostka jest to, że rząd w Polsce stosował już w przeszłości podobną zasadę na dużą skalę. W latach 90. kłopoty ze sfinansowaniem budżetu były tak duże, że zachęcano obywateli do kupowania obligacji, dając możliwość odpisu od podstawy opodatkowania.
Dzięki temu przy rozliczeniu PIT nabywca miał dodatkowe odsetki. Była to wtedy bardzo atrakcyjna oferta - po rozliczeniu podatku co najmniej 20 proc. dochodziło do odsetek. A nawet więcej, jeśli zarobki mieściły się w wyższej skali podatkowej.