Zawieszony jesienią 2016 roku podatek handlowy nie powróci, a przynajmniej nie w takiej formie, jak chciałby rząd. Jak informuje "Rzeczpospolita", Komisja Europejska w najbliższych tygodniach wyda decyzję, w której podtrzyma zarzuty wobec zakwestionowanych przepisów. Polskie argumenty miały zostać całkowicie odrzucone.
Rząd Beaty Szydło założył, że podatek ten znowu będzie pobierany od 2018 roku, ale jeśli potwierdzą się informacje gazety, jest to mało realne.
Podatek od sprzedaży detalicznej, szerzej znany jako handlowy, został wprowadzony 1 września 2016 roku, ale jeszcze w tym samym miesiącu zakwestionowała go Komisja Europejska i nakazała zawieszenie pobierania go do wyjaśnienia sprawy. Rząd zrobił to miesiąc później. I zawiesił go do stycznia 2018 r.
Brukseli nie spodobał się progresywny charakter nowego podatku - stawka rosła wraz ze wzrostem obrotów, a mniejsze sieci były z niego zupełnie zwolnione. Rząd chciał w ten sposób wyrównać szanse między zagranicznymi gigantami a małymi polskimi sklepami, ale UE uznała to za niedozwoloną pomoc państwa.
Jak informuje "Rzeczpospolita", powołując się na źródło w Brukseli, wyniki postępowania maja być znane "w ciągu kilku tygodni, a być może nawet jeszcze w czerwcu". Gazecie udało się też dowiedzieć, że Komisja Europejska utrzymała swoje zarzuty, a argumentacja polskiej strony miała wypaść "słabo".
Oficjalnie Bruksela się jednak nie wypowiada, Ministerstwo Finansów zapewnia, że nie otrzymało dotąd informacji na temat terminu wydania ostatecznej decyzji w sprawie podatku.
"Resort w korespondencji z KE przedstawił argumenty przeczące selektywnemu charakterowi podatku i spodziewa się, że zostaną one uwzględnione przy wydawaniu decyzji" - wyjaśnia resort.
Jeszcze w czerwcu rząd liczył, że podatek handlowy zasili przyszłoroczny budżet. "W 2018 r. spodziewane są wpływy z zawieszonego obecnie podatku od handlu detalicznego" napisano komunikacie Centrum Informacyjnego Rządu po posiedzeniu 6 czerwca, które poświęcono przyszłorocznemu budżetowi.
Choć podatek od sprzedaży detalicznej, który początkowo nazywany był podatkiem od hipermarketów, był jednym ze sztandarowych pomysłów rządu PiS, jego znaczenie dla budżetu jest niewielkie. Szacowane wpływy z tego tytułu to relatywnie skromne 1,6 mld zł.
Cel tego podatku od początku nie był jednak fiskalny, lecz interwencjonistyczny. Rząd chciał za pomocą tej daniny ograniczyć - uprzywilejowaną w jego opinii - pozycję rynkową zagranicznych sieci wobec mniejszych polskich konkurentów.
Podatek od sprzedaży detalicznej dzielił firmy handlowe na trzy kategorie ze względu na wielkość rocznych obrotów. Sieci osiągające przychody poniżej 17 mln zł rocznie były z podatku zwolnione. Te, które wykazują przychody pomiędzy 17 mln a 170 mln zł, miały płacić podatek według stawki 0,8 proc. Gdy jednak przychody przekraczały próg 170 mln zł, stawka podatku wynosiła już 1,4 proc.
Podatek handlowy od początku wywoływał silny sprzeciw branży handlowej, a także organizacji pracodawców i dużej części ekspertów gospodarczych, którzy wskazywali na niesprawiedliwe wobec innych branż traktowanie sieci handlowych. Mówiono też o ryzyku przeniesienia obciążenia finansowego na dostawców.
Negatywna decyzja Brukseli może oznaczać, że podatek handlowy będzie musiał zostać zmieniony w taki sposób, by obowiązywała jedna stawka dla wszystkich - podobnie jak stało się to na Węgrzech. To oznaczałoby odejście od pierwotnej idei tego podatku, dlatego nie wiadomo, czy rząd zdecyduje się na taki krok.