Kowalczyk pytany o to, czy czuje się rozgoryczony, że opracowana przez niego koncepcja zmian w podatkach została odrzucona, stwierdził, że nie chce tego komentować.
- Taka jest decyzja rządu. Uzasadnienie do niej znajduje się w komunikacie Ministerstwa Finansów - mówi WP money minister.
Stwierdził też, że w jego propozycjach nie padały wysokie 40-procentowe stawki podatkowe dla przedsiębiorców.
- Opodatkowanie działalności gospodarczej miało być mniejsze niż w Czechach. Proszę mi wierzyć. Dlaczego więc ten projekt odrzucono? To była koncepcja wiążąca się ze sporymi zmianami w wielu miejscach. Pod względem finansowym nie było tam luk - mówi WP money Kowalczyk. Dodał, że jednym z pomysłów było też znaczące obniżenie ZUS dla przedsiębiorców.
Z komunikatu resortu finansów wynika, że głównym powodem rezygnacji ze zmian był "interes przedsiębiorców".
- Czy będzie nowa propozycja zmian w podatkach? Niczego nie można wykluczyć. Zająć tym powinno się już Ministerstwo Finansów - stwierdził Kowalczyk.
Minister pytany, czy projekt zmian, o którym dyskutowano przez ostatnie pół roku, ujrzy światło dzienne, stwierdził, że to już decyzja całego rządu i Ministerstwa Finansów. Dotąd jedynie spekulowano o tym, co się tam znajduje.
Podstawowa koncepcja zakładała połączenie wszystkich podatków i składek na ZUS, ubezpieczenie zdrowotne czy fundusz pracy. Zamiast nich miała pojawić się jedna danina, ale z dużo większą liczbą stawek podatkowych. Dzięki temu najsłabiej zarabiający mieliby płacić mniejsze podatki. Dziś ich obciążenia procentowo są często na niższym poziomie niż u najlepiej zarabiających.
Według przecieków jednocześnie największe zmiany dotknęłyby osób zatrudnionych na umowie o dzieło oraz na działalności gospodarczej. Płaciliby oni bowiem identyczne stawki jak ci na etacie. Szczególnie ta druga kwestia wywołała falę sprzeciwu. Część przedsiębiorców twierdziła, że po likwidacji stawki liniowej podatku przeniosą się do Czech. Kowalczyk już kilka tygodni temu uspokajała, że w statystykach takiego ruchu nie widać.
Nieoficjalnie wiadomo, że pomysł podatku jednolitego nie spodobała się kilku ministrom. W opozycji do niego stanąć miał m.in. minister kultury i dziedzictwa narodowego Piotr Gliński oraz wicepremierowie Mateusz Morawiecki i Jarosław Gowin.
"Przestraszono się konsekwencji politycznych"
Komentujący dla WP money tę sprawę Jeremi Mordasewicz twierdzi, że rząd przestraszył się swoich wyborców, którym musiałby podwyższyć podatki.
- PiS sobie z tym podatkiem nie poradził. To nawet nie była kwestia tego, że on był nieracjonalny czy zły. Pod tym względem on był dobrze przygotowany. Problem polegał na tym, że trzeba było jasno powiedzieć, że trzeba podwyższyć podatki - mówi ekspert podatkowy Konfederacji Lewiatan.
Jak tłumaczy, widział koncepcję zmian i była ona podobna do tej zaproponowanej jeszcze przed wyborami parlamentarnymi przez PO. Podstawowa różnica dotyczyła opodatkowania tym samymi zasadami przedsiębiorców.
- Tu chodziło o 20 mld zł. Jednym trzeba było te pieniądze dać, a drugim zabrać. Politycy nie nauczyli się jeszcze mówić o tym wprost. Mieliśmy więc spore zamieszanie z tego powodu - mówi Mordasewicz.
Jak tłumaczy, koncepcja zakładała obniżenie podatków dla najgorzej zarabiających. Taka zmiana miała zachęcać do podjęcia legalnej pracy, wyjścia z szarej strefy i być zachętą do zatrudniania nowych pracowników. Skądś trzeba było jednak wziąć na to pieniądze. Te - według Mordasewicza - miały pochodzić od osób, które zarabiają powyżej 2,5-krotności dzisiejszej średniej pensji, czyli ponad 10 tys. zł brutto miesięcznie.
Ekonomista przyznaje, że część celów, związanych z kosztami pracy, udało się załatwić podwyższając kwotę wolną od podatku. Przypomina jednak, że ta pomaga jedynie w obniżeniu samego PIT. Poza nim na wysokim poziomie pozostają składki emerytalna czy na fundusz pracy.