- Mało prawdopodobne jest, że klienci stracą na obłożeniu hipermarketów podatkiem obrotowym - mówi szefowa Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego Elżbieta Mączyńska. Taką propozycję od majowych wyborów prezydenckich zgłasza Prawo i Sprawiedliwość. Eksperci nie są zgodni w sprawie ewentualnych skutków dodatkowego podatku. Według analityków PwC straciłyby na tym sieci handlowe, a w konsekwencji także sami klienci.
Ostatnio firma doradcza PwC przedstawiła raport, sporządzony na zlecenie Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji (POHiD), w którym przekonuje, że wielkie sieci handlowe utraciłyby większość zysków, gdyby w Polsce wprowadzono regulacje handlu detalicznego podobne do obowiązujących na Węgrzech.
A największe koszty wprowadzenia "regulacji węgierskich" - zdaniem autorów raportu - ponieśliby klienci. POHiD wyraziła jednocześnie zaniepokojenie deklaracjami podjęcia podobnych działań wobec sieci handlowych w Polsce, padającymi ze strony PiS.
Pomysł opodatkowania hipermarketów przedstawiła wiceszefowa PiS, kandydatka tej partii na premiera Beata Szydło. Jak deklarowała, w Polsce, wzorem Węgier, należy wprowadzić podatek od sklepów wielkopowierzchniowych.
Według niej opodatkowanie sklepów wielkopowierzchniowych podatkiem obrotowym miałoby dać rocznie budżetowi państwa 3 mld złotych. Członek rady programowej PiS, Konrad Raczkowski zasugerował, że ewentualny podatek obejmowałby duże sieci detaliczne dowolnej branży, których całkowite obroty w danym roku przekraczałyby 1 mld zł. Podlegałyby one progresywnemu opodatkowaniu zależnemu od wielkości obrotu od 0,5 proc. do 2 proc.
Zdaniem prof. Mączyńskiej, Raport PwC jest jednostronny. Oceniła, że zabrakło w nim między innymi informacji, czy i w jakim stopniu po zmianach na Węgrzech rzeczywiście wzrosły ceny w hipermarketach.
Czytaj więcej [ ( http://static1.money.pl/i/h/221/m308957.jpg ) ] (http://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/wegierskie-podatki-w-polsce-oznaczaja-tylko,195,0,1851331.html) Węgierskie podatki w Polsce oznaczają tylko kłopoty
- Jeśli nawet tak by było, to taki dyktat cenowy nie mógłby się utrzymać zbyt długo w sytuacji, gdy w wielu krajach Europy (i nie tylko) występują symptomy "gospodarki nadmiaru", co oznacza, że popyt na towary i usługi nie nadąża za ich podażą, za coraz bogatszą ofertą rynkową. Stąd zażarta walka przedsiębiorstw o rynki i towarzysząca temu agresywna reklama. W takiej sytuacji pojawia się raczej tendencja do deflacji, czyli spadku cen, a nie ich wzrostu. Doświadcza tego także Polska. Można zakładać, że walka o klientów i rynki będzie się zaostrzać, także w związku z sygnalizowanym przez wielu znanych ekonomistów rosnącym ryzykiem sekularnej, czyli długotrwałej stagnacji w niektórych krajach, między innymi w USA - wyjaśniła.
Mączyńska zakwestionowała tym samym tezę, że koszty nowych regulacji zostaną przerzucone na klientów; jej zdaniem istnieją mechanizmy, które mogą temu zapobiec.
- Z pewnością niektóre rozwiązania węgierskie są kontrowersyjne. Dotyczy to np. wysokości stawek procentowych. Także kontrowersyjne jest np. ograniczanie handlu wielkopowierzchniowego wokół zabytków. Ale nie jest bezzasadny podatek od reklamy. Nierzadko bowiem uprzykrza ona życie, pogarsza jego jakość, oszpeca krajobraz, zaśmiecając bilbordami, ulotkami itp. Negatywnych, społecznych następstw agresywnej reklamy i wynikających z niej kosztów zewnętrznych jest znacznie więcej. To uzasadnia jej opodatkowanie. Można się jednak zastanawiać, czy taki swego rodzaju podatek krajobrazowo-ekologiczny powinien dotyczyć tylko hipermarketów. Nie jest też bezpodstawne obciążenie hipermarketów kosztami badań jakości żywości, którą oferują, zwłaszcza że jakość ta nierzadko pozostawia wiele do życzenia, co także rodzi następstwa społeczne i koszty zewnętrzne, w tym medyczne - mówiła ekspertka.
Oceniła ponadto, że dziś wielkopowierzchniowe sklepy należące do firm globalnych są mało transparentne. W Polsce trudno jest uzyskać pełne dane sprawozdawcze dotyczące ich wyników ekonomiczno-finansowych. Dlatego działania ukierunkowane na zdyscyplinowanie sieci handlowych Mączyńska uznała za słuszne i potrzebne.
- Korporacje handlowe, co oczywiste, są nastawione na zyski, nie działają pro bono. Dlatego też nie jest bezzasadne obligowanie ich do uzyskiwania po pewnym czasie rentowności. Jeżeli bowiem działalność przynosi straty lub rentowność kapitału jest bardzo niska, to zgodnie z zasadą wolnego rynku kapitał powinien przenosić się z handlu np. do produkcji lub do innego sektora, czy do innego kraju - tam, gdzie ta rentowność jest wyższa. A jednak jakoś nie widać, żeby hipermarkety znikały, co najwyżej zmieniają się szyldy, pod którymi funkcjonują, co zresztą też ma nierzadko związek z korzyściami podatkowymi. Oznacza to, że w rzeczywistości handel się opłaca, jest rentowny, co oczywiście nie jest odkrywcze. Ale nie zawsze znajduje to należyte odzwierciedlenie w płaconym przez hipermarkety podatku dochodowym - zauważyła.
Jak dodała, dotychczas niemało było sygnałów, że wielkie sieci handlowe wymuszają niesymetrycznie korzystne dla nich warunki transakcji, np. narzucając dostawcom niestandardowe, długie terminy płatności za dostawy. W tej kwestii - uważa - należałoby oczekiwać bardziej stanowczej reakcji Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Jest to istotne zwłaszcza wobec faktu asymetrii w rzeczywistym dostępie do prawa. Jeśli np. poszkodowany dostawca skieruje sprawę do sądu, pozostaje niemalże bezradny w starciu z hipermarketami dysponującymi rozwiniętym systemem obsługi prawnej i doradztwem prawnym - tłumaczyła. A w dodatku poszkodowany musi z góry uiścić opłatę sądową, proporcjonalną do wysokości roszczeń.
Odnosząc się do zapowiedzi PiS, Mączyńska oceniła, że "idea, żeby usunąć nienormalność, jaka występuje w podatkowym funkcjonowaniu hipermarketów, to droga słuszna". - Zglobalizowane handlowe sieci relatywnie łatwo mogą bowiem wykazywać, że dochodu nie mają. W organizacjach globalnych, do których należą również hipermarkety, coraz łatwiej jest przemieszczać podatek od dochodu i unikać jego płacenia. Można np. wykazywać dochód tam, gdzie podatki są niskie, np. w raju podatkowym, a koszty przenosić do kraju, gdzie są wyższe podatki - tłumaczyła.
- Skoro dochody mogą być coraz bardziej "znikającym punktem", trzeba się zastanowić nad opodatkowaniem tego, co widać i czego nie można ukryć. Tym, czego nie można ukryć w hipermarketach, są obroty - argumentowała.
Profesor zwróciła przy tym uwagę, że problem niskiej, rzeczywistej stopy podatków płaconych przez hipermarkety od ich dochodów (stopy niższej od formalnie obowiązującej - w Polsce wynosi ona 19 proc.) dotyczy całej Unii Europejskiej. Jest to jedno z następstw braku ujednoliconej polityki przeciwdziałania manipulacjom podatkowym związanym z funkcjonowaniem rajów podatkowych. W propozycji PiS jak i programach innych partii - jak zaznaczyła - brakuje pomysłów na ten temat.
- Żebym została dobrze zrozumiana: cenię sklepy wielkopowierzchniowe, są one oczywiście potrzebne. Można wygodnie, w jednym miejscu kupić wiele rzeczy i to relatywnie tanio. Ale nie zmienia to faktu, że powstanie hipermarketu z reguły sprawia, że giną miejscowe bazary, giną miejscowe sklepiki, a klienci są w pewnym sensie skazani na wielkopowierzchniowe sieci i to w warunkach rzekomo wolnego rynku - zaznaczyła Mączyńska.
Jej zdaniem w Polsce jest to tym bardziej dotkliwe, że dopuszczono do tego, że hipermarkety powstają w centrach miast i ich dzielnic, co ogołaca je z różnych innych sklepów i placówek usługowych. - Takie usytuowanie hipermarketów to wielki, kosztowny społecznie błąd. W jego wyniku niekiedy "biznesowo" wymierają całe miejscowości i ulice w miastach. Negatywnie rzutuje to na rynek pracy. Dlatego tak ważna jest długookresowa polityka przestrzennego zagospodarowania kraju, w tym polityka dotycząca lokalizacji handlowych sieci wielkopowierzchniowych. Niestety w Polsce to kwestia totalnie zaniedbywana i to w całym 26-letnim okresie transformacji. Zupełnie inaczej postępują np. Niemcy, dbając o harmonijny rozwój gospodarki, w tym rozwój małych i średnich przedsiębiorstw - konkludowała ekspertka.