We wtorek wieczorem odbyło się drugie czytanie rządowego projektu ustawy o podatku od sprzedaży detalicznej (tzw. podatku od marketów).
Sprawozdawczyni projektu Maria Zuba (PiS) przekonywała, że celem projektu jest zbliżenie zasad funkcjonowania małych osiedlowych sklepów i dużych sieci handlowych. Istniejące dotąd dysproporcje w podatkach powodowały bowiem, że rodzinne sklepiki znikały z rynku, a wielkie sieci handlowe się rozrastały. Ponadto - dodała - dochody z podatku mają być przeznaczone m.in. na realizację programu 500+.
Zuba poinformowała, że komisja finansów zaproponowała kilka poprawek do rządowego projektu, m.in. poprawkę przesuwającą termin wejścia w życie ustawy z 1 sierpnia na 1 września 2016 roku.
Przypomniała, że przy założeniu, że podatek będzie obowiązywał od 1 sierpnia, dochody z niego rząd szacował na ok. 630 mln zł brutto i ok. 510 mln zł netto. W związku z przesunięciem terminu wejścia w życie, wpływy te będą jednak niższe. Natomiast w 2017 roku, zaznaczyła posłanka PiS, gdy podatek będzie obowiązywał cały rok, rząd szacuje wpływy z niego na 1,9 mld zł brutto.
Zuba przyznała zarazem, że do prezydium komisji finansów wpłynął wniosek o wysłuchanie publiczne w sprawie tego projektu, ale komisja we wtorek rano go odrzuciła.
Także występująca w imieniu klubu PiS Gabriela Masłowska mówiła o poprawkach, zaproponowanych przez komisję finansów do projektu.
Jedna z nich, podkreślała Masłowska, doprecyzowuje pojęcie działalności gospodarczej, opierając je na definicji zawartej w ustawie o podatku od towarów i usług (VAT). Inna doprecyzowuje pojęcie sprzedaży detalicznej - zgodnie z tą poprawką nie będzie pobierać się podatku od usług, towarzyszących sprzedaży, jeśli są one odrębnie zaewidencjonowane.
Masłowska stwierdziła, że projekt ma zarówno dochodową, jak i redystrybucyjną funkcję, podobno jak wiele ustaw w prawodawstwie unijnym, trudno więc oczekiwać, że z tego powodu Komisja Europejska będzie wnosić jakieś zastrzeżenia do ustawy. Posłanka PiS zwracała też uwagę, że grupa polskich podmiotów jest zadowolona z projektu, poparła go m.in. sieć handlowa "Lewiatan".
Zupełnie inną opinię o projekcie przedstawiła występująca w imieniu klubu PO Izabela Leszczyna. - Świat nie czeka na ten podatek, nie taki podatek obiecaliście Polakom - zwracała się do rządu i PiS. Przekonywała, że w projekcie "wcale nie chodzi o wsparcie małych, rodzinnych firm". - Po prostu rozpaczliwie szukacie pieniędzy - oceniła.
Zwracała uwagę, że pozornie usługi gastronomiczne nie są w myśl projektu opodatkowane, ale przez popartą przez komisję poprawkę drożej trzeba będzie zapłacić za paliwo albo za kawę i kanapki kupowane w drodze.
Oceniła, że projektowana "ustawa jest złą ustawą i właściwie nie da się jej naprawić", choć jednocześnie zaproponowała w imieniu klubu PO kilka poprawek. Zapowiedziała zarazem głosowanie klubu PO przeciw ustawie.
Przeciw mają głosować także kluby Kukiz'15, Nowoczesnej i PSL.
Jerzy Kozłowski (Kukiz'15) przekonywał, że projekt jest "kulawy", bo dotknie np. polskie firmy AGD, działające na jednym NIP, które będą płacić większe podatki od zagranicznych korporacji, mających status spółek komandytowych. - Niski podatek przychodowy jest super, ale wycofajcie PIT i CIT - apelował.
Paulina Hennig-Kloska (Nowoczesna) oceniła, że "dzień uchwalenia tej ustawy będzie czarnym dniem polskiego handlu", a po jej wejściu w życie ucierpią klienci, dostawcy i podwykonawcy. Cała branża handlowa - mówiła - będzie bowiem musiała albo podnieść ceny, albo ciąć koszty. Nowy podatek, jej zdaniem, uderzy w najbiedniejszych, robiących zakupy w dyskontach, które zapłacą najwięcej. - Z kolei duże sieci międzynarodowe nie zapłacą ani grosza - dodała.
Henning-Kloska zapowiedziała poprawki, m.in. by podatek wszedł w życie dopiero 1 stycznia 2017 oraz poprawkę zwalniającą z podatku branżę gastronomiczną.
Genowefa Tokarska (PSL) zwracała z kolei uwagę, że zawarta w projekcie progresja stawek podatkowych budzi wątpliwości pod kątem zgodności z prawem UE i przypominała, że wątpliwości w tym zakresie zgłaszał także MSZ. Wiceminister finansów Wiesław Janczyk poinformował posłów, że Komisja Europejska jak dotąd nie przedstawiła zastrzeżeń do projektowanej ustawy.
Poza klubem PiS poparcie dla projektu zadeklarowało jedynie koło Wolni i Solidarni. Projekt ponownie trafił do komisji, choć głosowanie najprawdopodobniej już w środę.
Projekt ustawy o podatku od sprzedaży detalicznej zakłada wprowadzenie dwóch stawek tego podatku - 0,8 proc. od przychodu między 17 mln zł a 170 mln zł miesięcznie i 1,4 proc. od przychodu powyżej 170 mln zł miesięcznie. Kwota wolna od podatku w skali roku będzie więc wynosić 204 mln zł.
Przedmiotem opodatkowania będzie przychód ze sprzedaży detalicznej, czyli sprzedaży dokonywanej na rzecz konsumentów (osób fizycznych nieprowadzących działalności gospodarczej oraz rolników ryczałtowych). Przychód ze sprzedaży detalicznej nie będzie obejmował należnego podatku VAT. W podstawie opodatkowania nie będzie uwzględniana sprzedaż na rzecz przedsiębiorców. Projekt nie przewiduje opodatkowania sprzedaży dokonywanej przez internet.
Daninę od hipermarketów PiS zapowiadało w kampanii wyborczej. Miała dotyczyć przede wszystkim zagranicznych sieci handlowych. Pierwszą wersję podatku MF przedstawiło 2 lutego br. Zakładała ona, że podatek miał mieć dwie zasadnicze stawki. Stawka 0,7 proc. miała obciążać przychód nieprzekraczający w danym miesiącu kwoty 300 mln zł. Stawka 1,3 proc. miała być płacona od nadwyżki przychodu ponad 300 mln zł w miesiącu. Inne stawki podatku od sprzedaży miały obowiązywać w soboty, niedziele i święta - 1,3 proc. (dla uzyskujących przychód poniżej 300 mln zł miesięcznie) oraz 1,9 proc. (powyżej tego progu). Kwota wolna od podatku miała wynosić 1,5 mln zł miesięcznie (18 mln zł rocznie).
Propozycje te wzbudziły jednak protesty wielu zainteresowanych środowisk, przede wszystkim handlowców. Podczas posiedzenia Rady Dialogu Społecznego 18 lutego minister finansów Paweł Szałamacha przyznał, że wersja projektu z 2 lutego jest w trakcie przepracowywania, jest bowiem szereg kwestii, które MF musi brać pod uwagę, np. to, że Komisja Europejska zdecydowanie negatywnie wypowiada się o stawce progresywnej. Mówił też, że wiele było głosów za podwyższeniem kwoty wolnej powyżej 18 mln zł rocznie, co uznał za zrozumiałe. Dodał też, że należy zważyć argumenty o zniesieniu oddzielnej stawki weekendowej.
13 kwietnia, podczas posiedzenia kierowanego przez Adama Abramowicza zespołu parlamentarnego, szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Henryk Kowalczyk oraz wiceminister Janczyk przedstawili nowe założenia projektu. Zawierały one trzy progresywne stawki podatku: 0,4 proc. od miesięcznego przychodu między 1,5 mln i 17 mln zł, 0,8 proc. od przychodu między 17 mln i 170 mln zł, 1,4 proc. od przychodu miesięcznego ponad 170 mln zł. Kwota wolna miała wynosić 1,5 mln zł miesięcznie (18 mln zł rocznie). Nie było już - oprotestowanej przez handlowców - oddzielnej stawki weekendowej i opodatkowania sieci franczyzowych. W ostatecznej wersji projektu rząd, który zaakceptował projekt 14 czerwca br., wycofał się z najniższej stawki.
Kowalczyk już w ubiegłym tygodniu przyznał, że raczej nie uda się utrzymać zapowiadanego na 1 sierpnia terminu wejścia w życie ustawy. - To trudna sprawa, oczywiście mogę żałować, że podatek ten nie został wprowadzony szybko i energicznie, ale staraliśmy się konsultować tę propozycję przede wszystkim z handlowcami. Pierwotne założenie, które mieliśmy - opodatkowania w zależności od powierzchni - zostało w toku konsultacji skrytykowane przez większość podmiotów. To spowodowało zmianę koncepcji. Kryterium powierzchni zastąpiliśmy kryterium obrotu - tłumaczył, dopytywany o opóźnienia w pracach nad projektem.