Przedsiębiorcy nie mają u nas lekko. Poświęcać muszą średnio półtorej godziny dziennie na załatwianie spraw w różnych urzędach. A nowe przepisy, wprowadzane pod szczytnym hasłem wspierania przedsiębiorczości, zazwyczaj dodatkowo komplikują im życie. Bardzo często są bowiem tak zwanymi "gumowymi regulacjami" - urzędnik może je rozciągać wedle swojej woli, a podatnik musi się do tego dostosować. Tak, między innymi, wygląda sprawa nowelizacji Ordynacji Podatkowej.
Wprowadzono w niej zapis o centralnych interpretacjach prawa podatkowego. Można by temu przyklasnąć - nie będzie już sytuacji, w których zależnie od poglądów urzędnika, stawka podatku, czy też sposób jego rozliczania, w różnych urzędach skarbowych były całkiem odmienne. Jednak, o ile obecnie interpretację można było uzyskać bez problemu, i to w miarę tanio, z nowych przepisów wynika, że będzie za nią trzeba słono zapłacić. W dodatku nie wiadomo, jak wiele.
Projekt nowej ustawy zawiera dwa niepokojące zapisy: zwracający się o interpretację powinien płacić "za każdy przepis", a w dodatku sam ma ustalić wysokość opłaty, inaczej bowiem jego wniosek zostanie odrzucony.
Przedsiębiorca, który chciałby dowiedzieć się, jak rozliczyć podatki powinien więc dokładnie wiedzieć, ilu przepisów dotyczy sprawa, którą chciałby wyjaśnić. Przed ubieganiem się o interpretację słusznym by więc było zatrudnienie prawnika, który określi dokładnie, na ile aktów prawnych należy się w danej sytuacji powołać. Inaczej ministerstwo może nasz wniosek po prostu odrzucić. Potem zapłacimy jeszcze 50 złotych za każdy przepis, i w ten sposób otrzymamy zabezpieczenie, chroniące nas przed ukaraniem przy ewentualnej kontroli.
Najsmutniejsze jest jednak to, że skomplikowane prawo, które urzędnicy ministerialni mieliby za wysoką opłatą objaśniać, tworzone jest właśnie zazwyczaj w tymże ministerstwie.
Im bardziej skomplikowane przepisy, tym więcej osób będzie potrzebować wyjaśnienia. Wbrew prawom fizyki skonstruowano więc perpetuum mobile, niezawodną metodę wyciągania pieniędzy.