Podkomisja smoleńska, czyli zespół ekspertów Antoniego Macierewicza, wydała w pierwszym roku działalności 1,4 mln zł. W tym roku jej budżet jest na zbliżonym poziomie. Postanowiliśmy powiedzieć "sprawdzam", gdy tylko wypłynęły informacje o jej finansach. Sprawa zaczęła się w lutym br.
Chcieliśmy się dowiedzieć dokładnie, jak komisja wydaje publiczne pieniądze (lub MON w imieniu komisji, gdyż to resort zapewnia obsługę administracyjną).
Dlatego jeszcze w lutym wysłaliśmy do Podkomisji wniosek o udostępnienie informacji publicznej. Najpierw leżał bez odpowiedzi. Później otrzymaliśmy mgliste wyjaśnienia i wciąż - brak zgodnej z przepisami odpowiedzi. Dlatego poszliśmy do sądu. I wygraliśmy. Właśnie otrzymaliśmy uzasadnienie wyroku. Dzielimy się nim z wami, czytelnikami. Bo to dla was walczymy o te informacje.
Co najważniejsze, Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie zobowiązał Podkomisję ds. Ponownego Zbadania Wypadku w Smoleńsku do odpowiedzi na nasz wniosek.
Sąd nie ma żadnych wątpliwości, że odpowiedź - zgodna z przepisami - nam się należy.
Jednocześnie WSA idzie dalej. Należy nam się nie tylko odpowiedź (która zawsze może być odmowna pod innym pretekstem), ale po prostu wnioskowane dokumenty.
Sąd jest przekonany, że poznanie szczegółów umów umożliwia ich "obywatelską ocenę". W ten sposób można ocenić czy zadania, za które płacą wszyscy polscy podatnicy, są powierzone odpowiednim osobom. Jednocześnie sąd jest zdania, że tylko przez sprawdzanie umów można ocenić, czy "nie były w istocie zakamuflowanym sposobem nieuprawnionego przepływu środków publicznych do osób prywatnych". Ten argument polskie sądy wyciągały już wielokrotnie. Wyciągnął i w naszej sprawie.
Sąd podkreślił, że nie ma żadnych wątpliwości, że wiedza o zawieranych przez organ umowach cywilno-prawnych to informacja publiczna. Należy się to zatem i nam, i naszym czytelnikom.
WSA nie uwzględnił wyjaśnień Podkomisji. Stwierdził, że unika odpowiedzi, gdyż ma małe doświadczenie w kwestii udzialania informacji i obowiązków z tego wynikających. Naszym zdaniem doszło do rażącego naruszenia prawa. WSA nie podzielił tej opinii. Dlatego nie wymierzył żadnych kar. Ale linię obrony Podkomisji sąd określa jako niezwiązaną zupełnie z materią tego sporu.
Z odpisu wyroku płyną całkiem ciekawe wnioski. Po pierwsze poznaliśmy argumenty Podkomisji Smoleńskiej. A ta wielokrotnie tłumaczyła, że nie ujawniłem celu swoich pytań. I dlatego nie dostanę odpowiedzi. Nie ujawniłem, gdyż nie musiałem tego robić. Dostęp do informacji to prawo każdego obywatela.
Przedstawiciele podkomisji smoleńskiej w piśmie sądowym podnoszą, że najpewniej materiał wykorzystałbym do atakowania komisji. Jak argumentują - wynika to z "retoryki portalu informacyjnego WP". Informacje o finansach mielibyśmy też wykorzystać, by wpłynąć na prace komisji. Mielibyśmy m.in. dyskredytować ekspertów, których opłaca. Mieliśmy "atakować ich medialnie". Przedstawiciele podkomisji nie podali przy tym żadnego przykładu artykułu na WP, którego treść potwierdzałaby ten zarzut.
Jednocześnie sąd rozprawił się z dotychczasową linią obrony podkomisji smoleńskiej. Argumentowała ona, że wszelkie informacje dotyczące prac i wyników badań są objęte tajemnicą. A ma wynikać to z przepisów prawa lotniczego.
WSA jednoznacznie ocenił, że podpisane umowy cywilno-prawne nie mają nic wspólnego z wynikami badań, które prowadzi komisja. Wyrok nie jest prawomocny, przysługuje od niego kasacja do Naczelnego Sądu Administracyjnego.