Umowa, w której bank dyktuje warunki, a kredytobiorca nie wie nawet, ile wynosi jego zadłużenie, nie ma racji bytu. Jest nieważna. Dotarliśmy do uzasadnienia wyroku, który może być wskazówką dla sądów orzekających w sprawach ludzi uwiązanych w "pseudofrankowe" umowy.
Nie można akceptować sytuacji, w której silniejsza strona – w tym przypadku bank – dyktuje słabszej warunki umowy. Sam fakt, że klient złożył pod nią podpis, nie oznacza jeszcze, że można zarzucić mu dowolne warunki i oczekiwać, że będzie je realizował bez sprzeciwu. Taka umowa jest nieważna w całości i nawet po usunięciu z niej postanowień abuzywnych (czyli niedozwolonych) nie nadaje się do dalszego wykonywania.
Tak można streścić uzasadnienie wyroku Sądu Okręgowego w Katowicach, który w połowie czerwca wydał wyrok unieważniający umowę kredytu frankowego.
To precedensowy wyrok, bo sąd po raz pierwszy wydał prawomocne rozstrzygnięcie, w którym stwierdził nieważność umowy kredytowej. Sądy zrozumiały, że nie ma zgody na umowy, w których tylko banki dyktują warunki – powiedział pełnomocnik powodów mec. Robert Mazur w rozmowie z money.pl.
Ta rozmowa miała miejsce kilka dni po wyroku Sądu Okręgowego w Katowicach, który orzekł, że umowa kredytu od samego początku była błędnie napisana - niejasne mechanizmy narzucone przez bank nie pozwalały ustalić wysokości zobowiązania kredytobiorcy. Skoro w chwili zawarcia umowy nie da się określić, do jakich świadczeń zobowiązana jest słabsza strona, to ta umowa jest od początku nieważna.
Więcej o tej sprawie piszemy tu: Gdy bank ustąpił, walczyli nie o 19 groszy, ale o zasady. I wygrali: sąd unieważnił umowę kredytową
Bank nie może narzucać postanowień
Money.pl dotarło do uzasadnienia. Czytamy w nim m.in., że "o indywidualnym negocjowaniu umowy nie świadczy ani fakt, iż przed jej zawarciem powodowie otrzymali wzór umowy oraz wzory załączników do umowy ani okoliczność". I dalej: "nie budzi wątpliwości, że omawiane postanowienia kształtują prawa banku i obowiązki powodów w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami, rażąco naruszając interesy powodów jako konsumentów".
Zobacz też: * *Kredyty walutowe "prawdopodobnie miały jakiś feler, coś było nie tak"
Oznacza to, że bank nie może twierdzić, że klient zaakceptował niezgodne z prawem postanowienia umowy tylko na podstawie tego, że złożył podpis pod dokumentem. Prowadziłoby to do sytuacji, w której strona ustalająca wzorzec umowny może wpisać do niego dowolne postanowienie, a następnie egzekwować ich wykonanie.
Sąd zwrócił uwagę, że powodowie byli pozbawieni możliwości weryfikacji prawidłowości wyliczenia wysokości kwoty należnych bankowi rat. Ten sposób ukształtowania zakresu praw i obowiązków nie spełnia kryterium transparentności, godzi w równowagę kontraktową stron umowy i w rezultacie stawia powodów w znacznie gorszej niż pozwanego pozycji, co niewątpliwie należy uznać za sprzeczne z dobrymi obyczajami – podkreślił sąd.
Mecenas Mazur nie ukrywa satysfakcji.
- Ustalenie, że nasi klienci indywidualnie uzgodnili „indeksowanie” ich kredytu, ma ogromne znaczenie dla innych kredytobiorców uwikłanych w ten toksyczny produkt. Oznacza bowiem wprost, że kredyt „pseudofrankowy” jest nieważny nawet wtedy, gdy konsumenci bardzo chcieli zawarcia takiego właśnie kredytu. Innymi słowy: nawet najbardziej wyraźna chęć zawarcia umowy „we franku” nie ratuje jej przed unicestwieniem przez Sąd – pisze w oświadczeniu.
Czytaj też: Frankowicze doczekają się przewalutowania. Cymański: nie mogą wyjść na tym lepiej niż złotówkowcy
Kredyt indeksowany, nadpłacany
Historia frankowiczów, których wyrok dotyczy, to tzw. "klasyka gatunku" . Małżonkowie wzięli kredyt hipoteczny w kwocie 150 tys. zł w ING Banku Śląskim. Było to w 2008 r., kiedy lwia część kredytobiorców decydowało się na zobowiązanie w szwajcarskiej walucie, bo to oznaczało niższa ratę niż kredyt złotówkowy.
Kredytobiorcy, starsze małżeństwo z Podlasia, rzetelnie spłacali zobowiązanie do 2015 r.
Gdy zorientowali się, że mimo terminowego spłacania zadłużenie wciąż rośnie, zrozumieli, że umowa jest skonstruowana na ich niekorzyść – opowiada pełnomocnik powodów.
Wczytali się w umowę i zrozumieli, że bank dokonuje rozliczeń w oparciu o własną tabelę kursów, którą samodzielnie ustalał. Klienci nie znali nawet algorytmu, według którego to się dzieje.
- Bank wymagał od klienta spłaty w złotówkach równowartości wymyślonej przez siebie kwoty we frankach szwajcarskich, ale przeliczenie nie następowało już po stosunkowo niskiej cenie kupna, lecz tym razem już po odpowiednio wysokiej cenie sprzedaży. Klient nie miał prawa zakupić franków w kantorze internetowym i przynieść ich do banku, lecz musiał skorzystać z przelicznika banku. Co gorsza spłacać musiał nie owe 125 tys. zł, ale właśnie tę wymyśloną kwotę w CHF – opowiada mec. Mazur.
Dodajmy, że kredytobiorcy zawarli umowę w najgorszym możliwym momencie, gdy frank kosztował 2 zł. O tym, że ich zobowiązanie nie maleje, zorientowali się, gdy kurs doszedł do psychologicznej granicy 5 zł.
Odwołanie na szkodę banku
Sprawa trafiła do sądu rejonowego, który przyznał rację kredytobiorcom. Orzekł, że umowa może dalej istnieć, ale jako kredyt gotówkowy, już bez indeksacji. Bank się odwołał. Sąd okręgowy uchylił częściowo poprzedni wyrok i zwrócił sprawę do niższej instancji. Klienci banku zaskarżyli rozstrzygnięcie do Sądu Najwyższego.
W międzyczasie bank (który wcześniej odrzucił możliwość zawarcia ugody) dobrowolnie spełnił świadczenie na rzecz klientów, czyli wypłacił żądaną kwotę.
Jak relacjonuje mec. Robert Mazur, przelał dosłownie o 19 groszy za mało, co umożliwiło sądowi okręgowemu wypowiedzenie się na temat ważności umowy.
Przychylił się on do stanowiska sądu pierwszej instancji, który dowiódł, że skoro jedna strona nie zna zasady działania klauzuli waloryzacyjnej (i nie ma prawa znać, bo bank ustalał ją wedle własnej woli), to w takiej umowie nie ma zachowanej równowagi stron, a prawo polskie i europejskie nie akceptują takich kontraktów.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez * *dziejesie.wp.pl