_ Czas wszystko zmienia _ - śpiewał Bob Dylan, którego pokolenie dzieci kwiatów, wbrew jego życzeniu, miało za swojego barda. Czas zmienia też delhijską dzielnicę Paharganj, która służyła hippisom za przystanek w wędrówce po Oriencie.
_ Niby nic się nie zmieniło, te same uliczki, hotele, riksze i zgiełk, a jednak coraz mniej jest w tym magii, którą wtedy czuło się w powietrzu _ - mówi Gilbert, 67-letni Francuz, niegdyś hippis, a dziś właściciel sklepików z indyjską galanterią w Alpach. _ I ludzi też widzi się tu jakby coraz mniej _ - dodaje.
Na przełomie lat 60. i 70., gdy z Zachodu dotarła do Indii pierwsza fala wędrownych dzieci kwiatów, Gilbert zatrzymał się w podróży w pakistańskiej dolinie Swat. Ciężarówka, którą wraz z innymi hippisami wędrował do Indii, wyzionęła ducha w Lahaur, w pakistańskiej części Pendżabu, już niedaleko indyjskiej granicy. Postanowili odłączyć się od tłumu podróżnych, zawrócili i osiedli na długie miesiące w dolinie Swat, na granicy z Afganistanem.
Do Indii dotarli dopiero w latach 90. W indyjskiej stolicy zatrzymali się w dzielnicy Paharganj, położonej między starą a nowoczesną częścią miasta, tuż przy dworcu kolejowym. Właśnie jego bliskość sprawiła, że Paharganj od początku swego istnienia słynął z targowisk i tanich hotelików, w których zatrzymywali się kupcy, a także podróżni. Dla dzieci kwiatów, błąkających się między afgańskimi wąwozami, doliną Swatu, nepalskim Katmandu i plażami w południowoindyjskim Goa, Paharganj stał się jednym z najważniejszych przystanków w nieustannej wędrówce.
_ Przyjeżdżali tu ze świata z tymi swoimi kolorowymi ubraniami, długimi włosami, muzyką, dziwacznymi jak dla nas obyczajami, no i z narkotykami, z którymi nie musieli się kryć _ - wspomina Brij Mohan Sethi, właściciel kilku hoteli na Paharganju, który dorobił się majątku na interesach z cudzoziemcami. - _ Mieliśmy ich za dziwaków, ale oni byli przyjaźnie usposobieni. Życie u nas prawie nic ich nie kosztowało, za to dawali zarabiać właścicielom hotelików i knajpek, straganiarzom, rikszarzom, no i dostawcom marihuany czy opium, które sprzedawano u nas wtedy legalnie. Wcześniej cudzoziemcy z Zachodu nie zaglądali na Paharganj, tylko mieszkali w porządnych hotelach w nowej części miasta _.
Gilbert, dawny hippis z Paryża, jego towarzyszka życia Luciana, a nawet niegdysiejszy kokainista Gerhard z Hamburga przyznają, że narkotyki okazały się trucizną, która uśmierciła utopię dzieci kwiatów. Rozczarowani światem, który nie poddawał się zmianom, porzucali dawne życie, a starzejąc się, godzili na kapitulację.
_ Pod koniec lat 80. jeszcze się ich tu wielu spotykało - wspomina hotelarz Sethi. - Na lato uciekali w Himalaje, na zimę zjeżdżali na Goa. Potem przyjechali inni. Najpierw Polacy, na handel, potem Rosjanie, na jeszcze większy handel, Nigeryjczycy, młodzi Żydzi z Izraela, żeby w Indiach odbić sobie lata przymusowej służby w wojsku. Ale to już byli inni ludzi niż ci hippisi _.
Legenda oazy dzieci kwiatów długo jeszcze ściągała na Paharganj młodzież z Zachodu, przemierzającą świat z celowo niskim budżetem. Jednak przedłużająca się recesja na Zachodzie, a także gospodarczy boom na Wschodzie okazały się dla delhijskiej dzielnicy śmiertelnym zagrożeniem.
_ Ludzie dojrzeli szansę zarabiania na cudzoziemcach. Namnożyło się hoteli i restauracji. Ale odkąd cudzoziemców zaczęło przyjeżdżać mniej, konkurencja nas zabija - narzeka Sethi. - Taniej wynajmować pokojów już się nie dało, więc właściciele hoteli zaczęli je odnawiać, kusić przybyszów luksusem, ale wyższe ceny odstraszyły dawnych bywalców. No i przybyło nam konkurentów z innych dzielnic, którzy też umyślili sobie dorobić się na turystach _.
Przed rozgrywanymi w 2010 r. w Indiach igrzyskami Brytyjskiej Wspólnoty Narodów indyjski rząd postanowił zaprowadzić na Paharganju porządek. Buldożery poszerzyły główne zaułki, wylano je asfaltem, policja zegnała z ulic straganiarzy, stada bezpańskich psów i krów. _ Ugłaskany _ Paharganj coraz bardziej przestawał być atrakcją dla zachodnich włóczykijów.
Dodatkowo odstręczała ich pogarszająca się reputacja dzielnicy jako siedliska narkomanii, prostytucji i przestępczości. Zdaniem Sethiego stoją za tym hotelarze z konkurencyjnej dzielnicy Karol Bagh, którzy podkradają turystów Paharganjowi. Rozpuszczane przez nich i nagłaśniane przez gazety informacje o rzekomych kradzieżach i gwałtach (jak rzekomy gwałt popełniony w styczniu na Polce) zwykle nie znajdują potwierdzenia.
Hartreep Singh, dziedzic sikhijskiej rodziny zarządzającej hotelem Viraat, nie martwi się zmianami na Paharganju. _ Nigdy nie nastawialiśmy się na cudzoziemskich turystów, lecz na tubylców, więc mniejsza liczba przyjezdnych obcokrajowców nie odbija się na naszych interesach - mówi młody Sikh, który wrócił właśnie z nauki w szkole hotelowej w USA. - Marzy mi się, by z folklorystycznego skansenu Paharganj przemienił się w nowoczesną dzielnicę handlową z szerokimi, czystymi ulicami, bogatymi sklepami z przeszklonymi witrynami i porządnymi hotelami z parkingami, które można by urządzić nawet na ich parterach _.
_ Cóż, czas wszystko zmienia _ - wzdycha dawny francuski hippis Gilbert. Ale po zmroku, na opuszczone przez ludzi targowiska na Paharganju ukradkiem wracają przegnane przed kilkoma laty krowy.
Czytaj więcej w Money.pl