Koszt podwyżek, których podczas sobotniego protestu żądali pracownicy służby zdrowia, to 21-25 mld zł. To nawet więcej niż gigantyczne koszty programu "Rodzina 500+", które w 2017 roku sięgną 23 mld zł. Spełnienie żądań pracowników służby zdrowia mogłoby wykończyć budżet. Albo szpitale.
Pracownicy medyczni od miesięcy negocjują z Ministerstwem Zdrowia nawet nie tyle same podwyżki, ale zmianę całego systemu wynagradzania. Chodzi o wprowadzenie kwoty minimalnego wynagrodzenia w zawodach medycznych. Resort zaproponował, aby podstawą do wyliczania pensji była kwota 3,9 tys., zł brutto – to średnia krajowa na koniec 2015 roku. Tyle miałby zarabiać lekarz bez specjalizacji.
Kto ile dostanie?
Pensje pozostałych pracowników miałyby być iloczynem tej kwoty. I tak lekarz ze specjalizacją miałby zarabiać 1,27 proc. kwoty bazowej, a więc 4953 zł, pielęgniarki i położne ze specjalizacją - 0,73 proc., czyli 2847 zł, a te bez specjalizacji oraz fizjoterapeuci ze średnim wykształceniem - 0,64, czyli 2496 zł, natomiast pozostali pracownicy wykonujący zawody medyczne – 0,525, czyli 2047 zł.
To niewielki wzrost, bo jak wynika z danych Ministerstwa Zdrowia, które zebrało informacje z 2,5 tys., placówek medycznych, dziś średnia pensja lekarza ze specjalizacją to 4700 zł, czyli zaledwie 250 zł mniej niż proponowana pensja minimalna, a pielęgniarki ze specjalizacją - 2,7 tys. zł – o 150 zł mniej.
Rzecz w tym, że wynagrodzenia minimalne proponowane przez resort zdrowia miałyby obowiązywać dopiero od 2021 roku, a wtedy mogą de facto oznaczać obniżki pensji, biorąc pod uwagę choćby inflację. Stąd właśnie sobotni protest pracowników medycznych w Warszawie.
Pracownicy służby zdrowia żądają znacznie większych mnożników. I tak lekarze chcą zarabiać ok. 11 700 tys. zł, pielęgniarki i rezydenci rozpoczynający specjalizację – 7800 zł.
Jak wylicza "Dziennik Gazeta Prawna", gdyby spełnić żądania pracowników medycznych, koszt podwyżek sięgnąłby 21-25 mld zł, a to mniej więcej tyle, ile rząd wyda w przyszłym roku na wypłaty w ramach programu "Rodzina 500+" - to koszt 23 mld zł. Dla porównania, propozycja ministra zdrowia to koszt jedynie 6,7 mld zł.
Szpitale w ruinie?
Skutki obciążenia budżetu kwotą kolejnych 21-25 mld zł mogłyby być katastrofalne. To tak, jakby Polska wzięła na siebie drugi program 500+, a to gigantyczny koszt nie do udźwignięcia.
Ale wygląda na to, że wcale nie musi nam to grozić, nawet jeśli jakimś cudem pracownicy służby zdrowia dostaliby tyle, ile chcą. Okazuje się bowiem, że projekt ustawy o minimalnym wynagrodzeniu dla pracowników medycznych, który jest przedmiotem negocjacji, nie przewiduje, kto miałby zapłacić za te podwyżki.
Jak pisze "Dziennik Gazeta Prawna", resort zdrowia płaci jedynie za pensje lekarzy rezydentów, reszcie personelu pensje wypłacają już jednak dyrektorzy szpitali. Jeśli to oni byliby odpowiedzialni za znalezienie dodatkowych pieniędzy, oznaczałoby to dla nich katastrofę. W wielu wypadkach podwyżki musiałyby sięgnąć kilkuset procent. Dodatkowe koszty rzędu kilku milionów złotych wiele szpitali wpędziłoby w długi, o ile już ich nie mają.
Skończy się w sądzie?
Warto przypomnieć, że w 2000 roku już mieliśmy w historii do czynienia z taką sytuacją, że zarządzono wypłatę podwyżek w służbie zdrowia, jednak w ustawie nie określono, kto ma za to zapłacić. Skończyło się na tym, że szpitale przez lata toczyły w sądach spory z NFZ o wypłatę środków. Tym razem może być tak samo.