W ostatnich dniach nie brakowało wypowiedzi ekspertów, którzy zapowiadali rychły koniec pokemonowego szaleństwa. Nic takiego jednak się nie stało. Zamiast tego dowiadujemy się o miliardowych zyskach twórców aplikacji Pokemon Go i wzroście sprzedaży powerbanków o 300 proc, które dla łowców wirtualnych stworów okazały się niezbędne. Nikogo już też nie dziwią kolejne oferty "wysiadywania" pokemonowych jaj za pieniądze czy łapania rzadkich okazów w nowojorskim Central Parku za jedyne 39,90 zł. Jak jeszcze można na tym zarobić?
Ostatnie popołudnie w popularnym parku południowym we Wrocławiu nie było takie jak zwykle. Stało się tak nie za sprawą młodzieży, która przyjechała do Polski na ŚDM, ale przez bijących ich na głowę liczebnie graczy w Pokemon Go. Jednak nie tylko oni zmienili dobrze znany miejski krajobraz, zmieniło się coś jeszcze. Obok balonów, cukrowej waty, kawy i pączków pojawił się w parku sprzedawca, który na turystycznym stoliku sprzedawał im kubki, czapeczki i koszulki z Pokemon Go.
Zyski związane z Pokemon Go dla właścicieli wielu biznesów - związanych z gadżetami, elektroniką, telefonami - ostrożnie szacowane są na dziesiątki miliard dolarów. Ludzie, którzy to wszystko zapoczątkowali, również będą bardzo bogaci. Według analityków Citibanku, startup Niantic jest teraz wart 3,65 mld dol.
Biorąc pod uwagę, że premiera gry miała miejsce 6 lipca, to naprawdę imponujący przyrost wartości. Zresztą to nie jedyny rekord, który gra wykręciła niejako po drodze. Całkowicie zdominowała najważniejsze wykresy dotyczące popularności aplikacji na iOS i Android na całym świecie. Apple oświadczyła nawet, że gra miała największą liczbę pobrań w pierwszym tygodniu oferowania aplikacji w historii. Ciągle też na całym świecie użytkownicy smartfonów spędzają więcej czasu na korzystaniu z tego programu, niż każdej innej aplikacji. 33 minuty dziennie to prawie dwa razy więcej, niż w przypadku do niedawna największego pożeracza czasu - Facebooka.
Startup Niantic zaczynał jako dział wewnątrz Google, dzięki czemu ich aplikacje i gry, takie jak Field Trip, Ingress czy Pokemon Go, bazują na mapach i programach lokalizacyjnych giganta. Google najwyraźniej dostrzegał jakiś cień potencjału w twórcach z Niantic, bo mimo sprzedaży zachował 6 proc. udziałów w tej firmie. Nintendo też zarobi na Pokemon Go, ale nie tyle, ile się początkowo wydawało inwestorom, którzy kupowali akcje producenta gier jak szaleni. Robili tak aż do momentu, kiedy Nintendo nie oświadczyło w piątek 22 lipca, że jest w posiadaniu zaledwie 32 proc. udziałów. Od tego czasu wycena akcji zaczęła spadać.
Trener Pokemonów potrzebuje energii
Grający w tę obecnie najmodniejszą grę na świecie nie zwalniają tempa i na masową skalę mocno dają w kość bateriom w swoich telefonach. Nie może jednak być inaczej, kiedy aplikacja wymusza ciągłe działanie GPS, ekran przy słonecznej pogodzie mocno się świeci, a do tego wszystkiego na bieżąco ściągają masę danych z internetu. To wszystko sprawia, że trener pokemonów zmuszony jest robić sobie przerwy na doładowania gdzieś w najbliższej kawiarni albo szybko inwestuje w powerbank.
Wyniki najpopularniejszej porównywarki cen w naszym kraju pokazują, że gracze najczęściej wybierają to drugie rozwiązanie. Ceneo w przesłanym do nas komunikacie poinformowało, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni sprzedaż skoczyła aż o 300 proc. Jeszcze ciekawsze jest to, że polujący na pokemony nie wybierają najtańszych ładowarek. Według Ceneo obecnie średnia cena najpopularniejszych modeli kształtuje się w okolicach 100 zł. Przy czym najtańsze można już dostać za mniej niż 10 zł. Przyczyn popularności droższych urządzeń do doładowywania można doszukiwać się też gdzie indziej. Po prostu, te droższe mają większe pojemności i pozwalają nawet kilkukrotnie naładować rozładowany telefon. Te za 10 zł nie poradzą sobie nawet z jednym ładowaniem.
Czapeczki, koszulki, etui, opaski
Już wkrótce gracze będą mogli inaczej radzić sobie z problemem szybko zużywającej się baterii. Nie będą też musieli cały czas wpatrywać się w ekran, za co z pewnością wdzięczni będą im kierowcy, rowerzyści i inni piesi.
Tym zbawieniem ma być Pokemon Go Plus, który wygląda jak duży plastikowy wskaźnik z mapy Google zespolony z piłką z gry, którą celuje się w Pokemony. Gracze mają to cudo nosić na nadgarstkach i polować bez częstego wyciągania telefonu. Gdy gdzieś obok przebiegnie jakiś pokemon, opaska zacznie wibrować i świecić. Wtedy gracz jednym wciśnięciem guzika złapie potworka.
Z informacji zamieszczonej na oficjalnym serwisie gry wynika, że Pokemon Go Plus trafi do sprzedaży na początku sierpnia. Oficjalnie kosztować ma 39,99 euro. Polscy sprzedawcy na Allegro przyjmują już zamówienia na opaski i chcą za nie około 200 zł. Zapewniają, że po prywatnym imporcie z USA będą dostarczane do 14 sierpnia. Choć zastrzegają, że data ta może ulec zmianie. Z kolei na eBay ceny szaleją, osiągając poziom nawet 500 zł.
Niecierpliwi już teraz za jedyne 30 zł mogą kupić etui na telefon „ułatwiający łapanie pokemonów”. Jest to dokładnie taka sama opaska na przedramię z okienkiem na telefon, z jakiego od lat korzystają biegacze i rowerzyści. Wszystko zmienia jedno zdanie z internetowej oferty: „Nie noś telefonu w ręku podczas zbierania pokemonów, to męczy”. Ten krótki komunikat od razu czyni je specjalnie stworzonym na potrzeby gracza.
W serwisach aukcyjnych roi się też od figurek i pokemonowych piłeczek. Zestaw 24 figurek można mieć już za niecałe 24 zł. Otwierany pokeball, do którego łapie się w grze pokemony, można nabyć za niecałe 9 zł. Ceny czapeczek, koszulek i kubków wahają się od 25 do 50 zł. Jak podkreślają sprzedający, dopiero w czapce czy koszulce, które określają przynależność do jednego z trzech występujących w grze teamów, człowiek staje się prawdziwym trenerem pokemonów. Podobnie kuszeni są ewentualni nabywcy naklejek na samochody, zabawkowych tatuaży, przypinek, breloczków, popielniczek, podkładek pod myszki, długopisów.
Wydaje się, że producenci gadżetów przez najbliższe tygodnie, a może i miesiące, będą mogli w niezakłócony sposób tworzyć nowe „niezbędne” dla graczy produkty i dobrze na tym zarabiać. Dowodem na to, że szaleństwo nie zna granic, jest nowa oficjalna wersja gry Monopoly ze znanymi już całemu światu stworkami, a przecież od premiery gry dzieli nas zaledwie 20 dni.
Na drugiej stronie dowiesz się, ile kosztują pokemony złapane w Central Parku
Za 39,90 będę łapał dla ciebie Pokemony w Central Parku
Już w kilka dni po premierze na serwisach aukcyjnych na całym świecie zaczęły pojawiać się w sprzedaży konta doświadczonych graczy. Jeszcze całkiem niedawno takie z 20 poziomu na Allegro kosztowało nawet 200-300 zł, na eBay - nawet ponad 1000 dol. Zalew ofert spowodował spadek cen i teraz już najtańsze konta z 20 poziomu są dostępne nawet za nieco ponad 20 zł. Wszystko zależy od poziomu, ale i od złapanych pokemonów. Im więcej w kolekcji takich przyjemniaczków jak Magmar czy Vaporeon, tym cena wyższa.
Dowodem na to jest ciągle trwająca licytacja najmocniejszego teraz konta wystawionego na Allegro. Za 30 poziom i 147 złapanych pokemonów trzeba zapłacić 564 zł. Do końca licytacji zostały jeszcze 2 dni, a bierze w niej udział 7 użytkowników. Należy się więc spodziewać, że walka będzie zażarta i cena jeszcze wzrośnie, bo jak czytamy w ofercie: „konto jest ciągle rozwijane. Plecak pełen jest najlepszych mikstur i pokeballi, a dzięki ogromnej ilości stardust'a (300 tys.) możesz sam zdecydować które Pokemony będziesz rozwijać” (pisownia oryginalna). Trudno się oprzeć prawda?
Zapewniamy wyklucie 5 jaj
Handel kontami nie jest oczywiście niczym nowym i dotyczy również innych gier. W przypadku pokemonów warto jednak wiedzieć, że zarabiając na rzadkich stworkach i wysokim „levelu”, można też przehandlować prywatność. By grać w Pokemon Go trzeba założyć konto. Można wybrać Pokemon Trainer Club lub Google. W przypadku odsprzedaży tego przypisanego do Google kupującemu przekazujemy login z hasłem do poczty i innych usług. Ponadto w regulaminie zapisano, iż handel kontami może skończyć się ich blokowaniem.
Fani pokemonów mogą również zarabiać zupełnie legalnie. Kilka dni temu bardzo głośna była sprawa firmy z Opola, która opublikowała ofertę pracy dla czterech trenerów pokemonów. Fani gry mogli zarobić 10 zł za godzinę łapania wirtualnych stworów. Inaczej chcą zarabiać gracze, którzy na Allegro oferują zdobywanie pokemonów i odwiedzanie pokestopów. Taką usługę nazywają boostem konta.
Jeden z graczy proponuje, że jest w stanie poświęcić swój czas na zdobycie bardzo rzadkich pokemonów, które łapie w „Central Park i nie tylko, Nowy York!”. U tego łapacza z USA 35 pokemonów i odwiedziny 20 pokestopów kosztują jedyne 39,99 zł. Jednak i w tym przypadku nasza prywatność jest poważnie zagrożona, bo po zakupie tej usługi musimy przekazać dane do logowania. Sprzedawca uspokaja jednak, że w przypadku nie wywiązania się zapewnia zwrot pieniędzy. Ostrzega jednak, że „zdjęcie pokemonów jest tylko przykładowym kontem, które należy do nas, a na aukcji oferujemy czas poświęcony na grę”.
Jeżeli ktoś woli te łapane na polskich ulicach, za podobne pieniądze może liczyć na 100 pokemonów. I coś czym trudno się oprzeć: „zapewniamy wyklucie 5 jaj, z których trafiają się najrzadsze pokemony”.
Zobacz także: Pomysł na biznes: Wakepark