Nick Cleeg, były brytyjski wicepremier, nie przebiera w słowach i na łamach "Independent" prognozuje, że Wielka Brytania zmierza na skraj urwiska. Zdaniem polityka, gwałtowny wzrost cen da w kość wszystkim mieszkańcom Wysp, bo szczególnie mocno rosnąć mają ceny podstawowych produktów.
Oczywiście problem dotyczy również 850 tys. Polaków, którzy według brytyjskiego urzędu statystycznego przebywają teraz na Wyspach. Ten sam urząd podał też w środę, że inflacja wzrosła we wrześniu do 1 proc. z 0,6 proc. w sierpniu. Może się wydawać, że to niewiele, ale dynamika robi jednak wrażenie.
Do tej pory wynik z tego miesiąca był kluczowy dla odbierających na Wyspach świadczenia socjalne, bo pokazywał, o ile zostaną one podniesione w przyszłym roku. Tym razem wskaźnik inflacji pokazuje tylko, o ile mniejsze będą te świadczenia, bo do 2020 r. ich wysokość została zamrożona. Pytanie tylko: czy ceny w tamtejszych sklepach nadal będą szybko rosły?
Inflacja dopiero się rozpędza
- Przy spadku wartości funta o 20 proc. i 70-proc. imporcie wszelkich dóbr inaczej być po prostu nie może. Inflacja będzie się rozpędzać. Tak naprawdę to mamy do czynienia dopiero z początkiem kryzysu. Potwierdzają to moi liczni rozmówcy - ludzie znający się na brytyjskiej gospodarce lepiej ode mnie - mówi Jakub Makurat, dyrektor w brytyjskiej firmie Ebury specjalizującej się w usługach finansowych dla małych i średnich przedsiębiorstw.
Jak zaznacza, Brytyjczycy już to odczuli, kiedy przez kilka dni nie mogli kupić w Tesco swojego ulubionego Marmite. Przysmak ostatecznie wrócił, ale jego cena wzrosła. - My możemy tego nie rozumieć, ale w Wielkiej Brytanii to naprawdę był szok. Spór miedzy producentem a siecią dotyczącym tego, ile Marmite może kosztować, pokazał wszystkim, że nadchodzą ciężkie czasy - dodaje Makurat.
BBC News wyliczył też, że obecnie w Wielkiej Brytanii odzież jest najdroższa od 2010 roku. Nie lepiej jest na brytyjskich stacjach benzynowych, gdzie ceny też wystrzeliły w górę. Jak przewiduje cytowany przez BBC Ben Brettell, starszy ekonomista w Hargreaves Lansdown, rosnąca inflacja, która w najbliższym czasie jest nieunikniona, będzie bardzo trudna dla osób o niskich dochodach. Z kolei eksperci cytowani przez Independent przewidują, że wzrost cen produktów spożywczych już w najbliższym czasie może oscylować w przedziale między 15-20 proc.
Jak ocenia Makurat, szczególnie groźne może to być dla polskich rodzin, w których tylko jeden z domowników pracuje, a drugi, korzystając z benefitów, pozostaje w domu i opiekuje się dziećmi. - Oczywiście nie z dnia na dzień, ale przy rosnących cenach i zamrożonej wysokości świadczeń może zacząć brakować im pieniędzy. Co gorsza dyskusja o cieciu benefitów w obliczu nadchodzącego kryzysu odżywa ze zdwojoną mocą i ich zamrożenie już wkrótce może nie być największym problemem - dodaje.
Drożyznę odczuje 11 milionów gospodarstw w UK
Według Instytutu Studiów Podatkowych, rządowa decyzja o zamrożeniu benefitów i ulg podatkowych do 2020 roku może poważnie wpłynąć na wiele rodzin, które nie będą mogły nadążyć za ciągłym wzrostem cen. Dotyczyć to ma 11 milionów gospodarstw. Przy obecnej inflacji stracą 360 funtów rocznie, a zarabiający najmniej - nawet 470 funtów. Pytanie: co w sytuacji, kiedy inflacja będzie jeszcze większa?
- Wprawdzie nasz główny ekonomista przewiduje, że funt powinien nieco odrobić straty, ale do poziomów sprzed referendum raczej już nie wróci. W takiej sytuacji niewykluczona jest nawet inflacja na poziomie do 4 proc. - ocenia Makurat.
Zamrożenie wysokości benefitów i wzrost cen to niejedyny problem dla mieszkających na Wyspach Polaków. Może nim być też poziom realnych zarobków. Obecnie szacuje się, że tamtejszy średni wzrost płac utrzymuje się na poziomie 2 proc. Inflacja przewyższająca ten wskaźnik oznaczać będzie mniejsze realne dochody w całym społeczeństwie. To też z kolei może spowodować falę powszechnego niezadowolenia, która ponownie mocno uderzy w imigrantów.
- Inflacja szybko też spowolni gospodarkę. Brytyjskie firmy mogą mieć problem z utrzymaniem zatrudnienia i mogą zacząć się zwolnienia. Z kim bym nie rozmawiał teraz na Wyspach, to wszyscy przedsiębiorcy szykują się na zaciskanie pasa - mówi Jakub Makurat.
"Polacy zabierają nam pracę"
Polacy wciąż najczęściej wykonują prace, których Brytyjczycy nie chcą, ale to wszystko przy wzbierającym kryzysie może się szybko zmienić. - Rosnące bezrobocie może wzmocnić argument o Polakach zabierających nam pracę i zasiłki. Szczególnie kiedy miejscowi nie będą mogli znaleźć nawet najsłabiej płatnego zajęcia - ocenia Makurat. Wtedy też bardzo prawdopodobnym stanie się ponowne rozważenie likwidacji zasiłków dla obcokrajowców. Politycy mogą w ten sposób szukać sposobu na uspokojenie opinii publicznej.
Ile mają do stracenia? Z raportu PWC "Ulgi podatkowe i świadczenia rodzinne w UE w 2015”, który przedstawia między innymi łączne wsparcie dla rodziny w poszczególnych państwach, wynika, że mieszkający tam Polacy mogą liczyć średnio na 2520 euro rocznie na rodzinę. To jednak nie wszystko. Wszyscy pracujący na Wyspach legalnie posiadają numer ubezpieczenia społecznego i korzystają z dobrodziejstw tamtejszego systemu ubezpieczeń socjalnych.
Zasiłki, które otrzymują bezrobotni, są dość znaczne, ale mogą na nie liczyć tylko ci, którzy są bez pracy lub pracują mniej niż 16 godzin tygodniowo i przepracowali już łącznie 12 miesięcy. Obecnie jest to 56,80 funta tygodniowo (czyli blisko 330 zł) dla osób w wieku 16-24 lat i 71,70 funta tygodniowo (czyli 415 zł) dla bezrobotnych powyżej 24. roku życia.
Warto też pamiętać, że na Wyspach, obok systemu składek na emerytury czy zasiłków, funkcjonuje darmowa opieka zdrowotna finansowana z podatków, która przysługuje mieszkającym tam Polakom.