Cyfrowe górnictwo kusi wysoką stopą zwrotu, ale jest też niezwykle ryzykowne. Kolejna kopalnia kryptowalut w Polsce ma ogromne problemy i jest na skraju bankructwa, a zainwestowało w nią ponad 4 tys. Polaków.
Mowa o Independent Enterprise, która zamroziła wydobywanie kryptowaluty Ethereum. Przedstawiciele firmy zapewniają, że wypłacają inwestorom pieniądze z urobku. Jednak musieli wstrzymać wydobycie, bo stało się nierentowne.
Problemy tej "kopalni" pokazują, jak ryzykowne jest inwestowanie w tego typu produkty. Do kopania wirtualnej waluty konieczny jest ogrom mocy obliczeniowej, a do tego potrzebny jest prąd, który stale drożeje. Jednak to nie wszystko, najważniejsza jest tu wiedza, której domorosłym inwestorom najczęściej brak. Co więcej, zwrot z takiej inwestycji jest nad wyraz niepewny.
Czytaj także: Poważne problemy polskiej kopalni kryptowalut. Konflikt we władzach, klienci nie dostają pieniędzy
Inna sprawa to skomplikowany proces kopania kryptowalut. Jest to dość trudne technicznie i biznesowo. By taka działalność się opłacała, w przypadku Bitcoina potrzebne nakłady finansowe na uruchomienie dobrej kopalni znacząco przekraczają milion złotych.
Jak mówi w rozmowie z money.pl dr Krzysztof Piech, ekonomista i ekspert od kryptowalut, łatwiej jest inwestować na giełdzie niż w kopalnie kryptowalut.
- Ludzie myślą, że wystarczy włożyć pieniądze w kopalnie i będzie to przynosiło zyski. Tymczasem ten biznes jest o wiele bardziej ryzykowny niż samodzielne kupowanie kryptowalut - mówi Piech.
- Inwestorom wydaje się, że sprzęt, który kupują, jest solidnym zabezpieczeniem inwestycji. Jednak to bardzo złudne, ten sprzęt się bardzo szybko zużywa i traci wartość. Do kopania walut takich jak Ethereum korzysta się z kart graficznych, po co później komuś taka zużyta karta graficzna? – dodaje ekspert.
Z szacunków dr Krzysztofa Piecha wynika, że ok. 200 tys. Polaków jest zaangażowanych w kopanie kryptowalut. Gdyby każdy z nich zainwestował po tysiąc złotych, dałoby to rynek wart 200 mln zł. A niedoświadczeni inwestorzy deponują od kilkuset złotych do kilkudziesięciu tysięcy.
Samych kopalń w Polsce jest od kilku do kilkunastu. Niektóre już nie działają, część jest w trakcie przenoszenia się do innego kraju, ze względu na rosnącą trudność kopania kryptowalut i dużą konkurencję.
- Ta trudność po pierwsze bierze się z tego, że duzi gracze mają dostęp do ogromnego kapitału, liczonego w dziesiątkach milionów dolarów zaangażowanych każdorazowo w postawienie takiej kopalni. Po drugie, przez dostęp do samego sprzętu. To musi być najnowszy sprzęt obliczeniowy. Im nowszy, tym lepszy, bo tylko tak można wygrać wyścig o to, kto dostanie nagrodę za obsługiwanie sieci - mówi Krzysztof Piech.
Ogromne kwoty stoją za zużyciem prądu. Sam VAT wpływający do polskiego budżetu z kopania kryptowalut sięga 100 mln zł, wylicza ekspert. Dlatego biznes jest opłacalny, gdy kryptowaluty są wyceniane wysoko.
I tu pojawia się kwestia ubezpieczenia się od ryzyka związanego ze zmieniającym się kursem kryptowalut. Zdaniem eksperta, gdy cena rośnie, wszyscy się cieszą i inwestują na potęgę. Później przychodzi otrzeźwienie, bo cena spada i okazuje się, że opłaty za prąd powodują, iż taka kopalnia przestaje być rentowna.
- Dlatego na świecie trwa pogoń za tanimi lokalizacjami, czyli kopalnie uciekają do krajów, gdzie prąd jest tańszy - podkreśla Piech.
- Kolejna kwestia to inflacja mocy obliczeniowej. Do kopania kryptowalut wykorzystuje się coraz więcej sprzętu. Po to, by uzyskać taką samą jednostkę danej kryptowaluty, trzeba mieć tego sprzętu coraz więcej, co oznacza zwiększenie nakładów finansowych - mówi w rozmowie z money.pl ekspert rynku kryptowalut.
Ponadto, jeśli komuś nie uda się uzyskać zwrotu z kopania w ciągu kilku miesięcy, to taki sprzęt później nie nadaje się do użytku, bo urobek z niego jest dużo niższy niż koszty prądu. Dlatego mowa tu o znacznie podwyższonym ryzyku inwestowania.
- Początkującym inwestorom absolutnie nie zalecam inwestowania w kopalnie kryptowalut, może się to wydawać na pierwszy rzut oka atrakcyjne, zabezpieczeniem jest sprzęt, jednak wiąże się z tym bardzo duże ryzyko – podkreśla ekonomista.
Wydobywanie wirtualnej waluty
Na czym w ogóle polega kopanie kryptowalut? Jest to dość skomplikowane. Starsze, najbardziej popularne kryptowaluty funkcjonują na zasadach wzajemnej kontroli.
- Chodzi o to, że tysiące komputerów na świecie patrzą sobie na ręce i sprawdzają, czy nikt nie oszukuje. Takie sprawdzanie wymaga dużej mocy obliczeniowej - mówi money.pl Krzysztof Piech.
- Twórca Bitcoina Satoshi Nakamoto wymyślił sposób, jak sprawić, by ludzie chcieli podłączać do sieci własne komputery, żeby nawzajem weryfikować swoje transakcje. Stąd pomysł, by nagradzać takich użytkowników częścią Bitcoinów, które trafiają do obiegu. Są one generowane co 10 minut w stałej wielkości zadawanej przez algorytm. I tak to się zaczęło, poszły za tym inne kryptowaluty - mówi ekonomista.
Obecnie potrzeba ogromnej mocy obliczeniowej i bardzo specjalistycznego sprzętu, żeby autoryzować transakcje w sieci danej kryptowaluty, w zamian dostaje się część udziału w tym przedsięwzięciu.
Kontrola państwa
Coraz więcej Polaków wrzuca w niepewne inwestycje oszczędności życia. Pojawiają się zarzuty pod kątem instytucji nadzorczych, jak choćby wobec Komisji Nadzoru Finansowego, że niedostatecznie ostrzega przed ryzykownymi inwestycjami.
Jak podkreśla Krzysztof Piech, największą plagą są piramidy finansowe. Na koniec zeszłego roku Polacy zainwestowali w piramidy wykorzystujące kryptowaluty nie wiele mniej niż w Amber Gold. Wszystko przez brak odpowiedniej edukacji.
- I z tym trzeba walczyć. Jeśli mowa o roli instytucji nadzorczych czy regulujących, to po pierwsze powinny słuchać informacji płynących z rynku i być otwartymi na zawiadomienia, że coś może być nie tak. A po drugie edukacja, ale nie poprzez straszenie - mówi ekonomista.
Czytaj także: Warszawskie "kotłownie". Wyciągną ostatni grosz od inwalidy i wyśmieją straty klientów
- Jest takie podejście, by zwiększyć uprawnienia kontrolne dla Komisji Nadzoru Finansowego, ale w ten sposób zabijamy wolność rynkową, na co jest na rękę naszej konkurencji, np. Estonia korzysta już na polskich startupach. I to nie ze względów podatkowych, a na większą swobodę prowadzenia działalności gospodarczej - dodaje ekspert.
- Jeśli jednak ktoś oszukuje ludzi, na przykład gwarantując 15 proc. zwrotu w skali miesiąca albo 2 proc. zwrotu tygodniowo, a takie rzeczy się dzieją, to takie działania powinny być napiętnowane - podkreśla Piech.
Jak dodaje, rodzi się pytanie, czy państwo powinno kontrolować wszystkie startupy i sprawdzać, czy czasami bardzo młodzi ludzie poradzą sobie z prowadzeniem biznesu, czy nie. - No chyba nie tędy droga - twierdzi.
- Inwestowanie jest ryzykowne, ale jeśli ludzie będą jego świadomi, to niech ryzykują. To są ich pieniądze, państwo nie powinno zastępować rodziców. Tylko ludzie muszą znać to ryzyko, a to jest kwestia edukacji. A niestety nie ma dobrej edukacji dotyczącej inwestycji, poczynając od szkoły średniej, poprzez najrozmaitsze etapy edukacji, aż do bycia osobą dorosłą - podsumowuje ekspert.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl