Skandaliczna praktyka ujawniona przez dziennikarzy programu "Nieuwsuur" nie przysporzyła naszym rodakom chwały. Na pewno zrobiło się o nich głośno, ale nie o takiej "sławie" chcielibyśmy słyszeć. Według ustaleń twórców audycji, niemal 10 tys. Polaków mogło otrzymać nienależne im zasiłki dla bezrobotnych. Wspierać ich w tym miało około 150 agencji i osób fizycznych, które znalazły "lukę" w systemie.
Sama praktyka jest skandaliczna i stanowi naruszenie prawa kraju, w którym Polacy pracowali. Holenderscydziennikarze skupili się jednak tylko na jednej stronie medalu. Przedstawili ćwierćmilionową Polonię przez pryzmat grupy wyłudzającej nienależne im świadczenia. W materiale pominięto rolę systemu holenderskiego, w którym przyszło pracować migrantom zarobkowym. Nie tylko z Polski. Przed kilkoma dniami na łamach "De Volkstrant" dokładnie opisała sprawę Małgorzata Bos-Karczewska, redaktor naczelna portalupolonia.nl.
"Polacy są często wpędzani na ścieżkę zasiłku dla bezrobotnych przez niektóre agencje pracy tymczasowej" - oceniała dziennikarka. W ten sposób nieuczciwi pośrednicy pracy koszty prowadzenia swojego biznesu przerzucają na podatników. Mechanizm, który został opisany, jest stosunkowo prosty. Opiera się o przepisy prawa pracy, które nakładają na pośredników stosowanie zbiorowego układu pracy (w skrócie CAO - red.). Najpopularniejszym jest CAO ABU.
Ten skrót oznacza system dzielenia pracy na trzy etapy. Etap A to maksymalnie 78 dni, w trakcie których pracownik nie posiada praw gwarantujących mu jakąkolwiek pewność zatrudnienia. Może być zwolniony wręcz z dnia na dzień. Etap B - trwający maksymalnie 4 lata charakteryzuje się już umowami na czas określony, których jednak nie może być więcej niż 6 po sobie. Ostatnia faza, czyli C, to już otrzymanie odpowiednika polskiej umowy o pracę na czas nieokreślony.
Sam pomysł wydaje się być w miarę przejrzysty. Jak zawsze jednak diabeł tkwi w szczegółach. Jeśli agencja zerwie umowę z pracownikiem w etapie B i przyjmie go znów po upływie przynajmniej 13, ale nie więcej niż 26 tygodni, czteroletni okres rozpoczyna się na nowo. W ten sposób agencja może w nieskończoność oferować pracownikom umowy tymczasowe i zabezpieczać się przed koniecznością wypłacania pensji w razie braku zleceń. Standardem jest bowiem zwalnianie pracowników w okresach przestoju lub braku zleceń. Zamiast jednak traktować to jako koszt prowadzenia biznesu, agencje wykorzystują przepisy jako swoistą "poduszkę".
Pracownicy czekają na telefon, gdy znów pojawi się praca, a do tego otrzymują zasiłek (UMV). Do tego, co ujawnił "Nieuwsuur", agencje pomagały swoim pracownikom oszukiwać urząd wypłacający zasiłki. By przysługiwał, trzeba spełnić kilka warunków - przebywać na terytorium Holandii i aktywnie poszukiwać pracy. Należne pieniądze w systemie holenderskim nie są traktowane jako "odszkodowanie" czy "nagroda" za brak pracy, ale wsparcie w okresie jej poszukiwania. I temu celowi mają służyć. Stąd urzędy wysyłają pod adres zamieszkania formularze z pytaniami, a czasem wzywają do siedziby.
Jak sobie radzili z tym Polacy? Według relacji "Nieuswuur", co potwierdza nam Natalia, która przez 6 lat mieszkała i pracowała w Holandii, część Polaków podawała jako adres zamieszkania adres agencji. Drugą opcją było podanie adresu znajomego, który przebywał w Holandii w czasie, gdy pobierający zasiłek wyjeżdżał do Polski. Cóż trudniejszego niż szybki telefon do kolegi w Polsce, że za kilka dni oczekuje na niego urzędnik w holenderskim urzędzie.
- Z największych miast w Polsce busy do Holandii jeżdżą kilka razy dziennie. "Kombinatorzy" starają się unikać samolotów - mówi nam Natalia, czym potwierdza rewelacje holenderskich dziennikarzy. Dodaje jednak, że holenderski system nastawiony jest na jak najmniejszy kontakt z człowiekiem.W większości sprawdzanie, czy ktoś poszukuje pracy, a tym samym należy mu się zasiłek, odbywa się zdalnie. Listownie lub online.
Byłeś potraktowany przez agencję pracy w podobny sposób? Wiesz o podobnych praktykach w innych krajach? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl