Oficjalnie strajkować nie mogą. Nie pozwala na to charakter służby. Mogą protestować, ale o zaprzestaniu pracy nie ma mowy.
Narzędziem walki o lepsze warunki pracy stało się więc zwolnienie lekarskie. Wirus "psiej grypy" - jak nazywają go sami policjanci - zdezorganizował pracę policji w większości polskich miast. W regionie łódzkim na zwolnieniach jest 30 proc. funkcjonariuszy.
- Ta liczba się dynamicznie zmienia, jedni wracają, inni przynoszą zwolnienia - mówi Radosław Gwis z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. - To oczywiście jest duże utrudnienie, funkcjonariuszy trzeba poprzesuwać, pozmieniać grafik itd. Ale póki co patrole na ulicach są i ciągłość służby jest zachowana.
- Ludzie po prostu nie wytrzymali - komentuje Krzysztof Balcer, szef związku zawodowego w łódzkiej policji. - W tym przypadku trudno mówić o jakiejś zorganizowanej akcji. To wszystko są oddolne działania. Służę w tej formacji 30 lat, pierwszy raz spotykam się z taką zawodową solidarnością.
Lep na łamistrajka
Na zwolnieniach lekarskich, w zależności od garnizonu, przebywa od kilku do kilkudziesięciu procent funkcjonariuszy. Policjanci będą szczególnie potrzebni 11 listopada, podczas zabezpieczania imprez czy pilnowania bezpieczeństwa na drogach, jak w każdy świąteczny weekend.
Aby poprawić sytuację i skłonić funkcjonariuszy do przyjścia do pracy, komendant główny zaproponował premie - 1 tys.złotych dla każdego, kto tego dnia nie będzie na zwolnieniu.
Według danych dostępnych na stronie internetowej policji, w jej szeregach służy ponad 98,7 tys. funkcjonariuszy. Gdyby każdy zdecydował się tego dnia przyjść na służbę, wypłacone premie kosztowałyby budżet państwa prawie 100 mln złotych.
- Przed chwilą nie było na premie podstawowe, a teraz chcą nam tysiąc złotych zapłacić? Przez 10 lat nie widziałam takiej premii - mówi policjantka z Wrocławia. - To dla nas wyjątkowo obraźliwa propozycja. Tyle lat walczymy o lepsze warunki pracy, a teraz chcą nas skusić tym tysiącem.
- To jest zwyczajna łapówka - mówi Krzysztof Balcer. - Propozycja niegodna policjanta, niegodna oficera a tym bardziej generała.
Wśród policjantów propozycja dodatkowych pieniędzy wzbudziła skrajne emocje. Są garnizony, w których funkcjonariusze czują się obrażeni.
- Byłem na odprawie, na której tłumaczono nam, że nie próbuje się w ten sposób podzielić środowiska - mówi policjant z Wrocławia. - Pojawiły się pytania, czy można się tych pieniędzy zrzec. Niektórzy planowali zostać w pracy na 11 listopada. Teraz się wahają. Można powiedzieć, że ta propozycja zadziałała w drugą stronę.
Część policjantów propozycję komendanta jednak rozważa.
- Są dwa stronnictwa. Jedni są kategorycznie za protestem za wszelką cenę, drudzy się łamią i chcą przyjść - mówi policjantka z Łodzi. - Jest grupa policjantów która uważa, że akcja z chodzeniem na zwolnienia się nie opłaca i może się zemścić.
- To jest propozycja która skłóci środowisko. Jestem przekonany, że część policjantów jednak przyjdzie - mówi Krzysztof Balcer. - I trudno im się dziwić. Jeśli ktoś zarabia 2,1 tys. złotych i tuż przed świętami dostanie dodatkowy tysiąc, to faktycznie może się skusić. To trochę tak, jakby wybierać pomiędzy zawodową solidarnością a fajnymi świętami z rodziną.
"Policja przestała być atrakcyjna"
Według danych ze strony Komendy Głównej Policji, w formacji jest ponad 4,5 tys. wakatów. Według związkowców, ludzi do pracy potrzeba znacznie więcej.
- Mimo podstawowego czasu pracy 8 godzin nieraz pracuję i po 12-14 godzin. Od sierpnia mam skierowanie do gastrologa w trybie pilnym. Nie mam kiedy się zgłosić, bo nie dostaje wolnego kiedy potrzebuję, a poradnia jest czynna dwa dni w tygodniu w godz. 10-12. Muszę tam się zgłosić ze skierowaniem, a przez telefon nie można. I tak jest cały czas, myślę że w każdej jednostce. Robota musi być zrobiona, statystyka musi się zgadzać, jak się wyłamiesz, zapomnij o wolnym, na urlop nie ma zgody - pisze policjantka na forum internetowym.
- Wiesz dlaczego walczymy o płatne nadgodziny? Bo to jedyny sposób na to, żeby nie pracować za darmo. Nie pamiętam służby, którą skończyłbym o czasie. Robotę dla 3 - 4 ludzi zrzuca się na dwie osoby, bo są braki. Odbieranie nadgodzin to fikcja, nie ma kiedy - mówi policjant z Łodzi.
Oprócz płatnych nadgodzin czy przywilejów emerytalnych, policjanci domagają się też wzrostu płac. 600 złotych na każdego funkcjonariusza. Jak tłumaczą policjanci, sytuacja finansowa jest dramatyczna.
Młody policjant, który dopiero zaczyna służbę, zarabia poniżej 2 tys. zł miesięcznie. Po półrocznym szkoleniu kwota rośnie do nieco ponad 2 tys. złotych.
- Potem kwota zmienia się w zależności od stanowiska, ale generalnie płace są bardzo niskie. I to jest też powód, dla którego ludzie odchodzą z policji i nie garną się do służby - mówi Krzysztof Balcer. - Młodzi policjanci odchodzą po dwóch miesiącach, czasem po pół roku. 10 lat temu to było nie do pomyślenia, by policjant odchodził przed uzyskaniem uprawnień emerytalnych. To się po prostu nie opłacało. A dziś policja po prostu przestała być atrakcyjna.
Głos w sprawie protestu funkcjonariuszy zabrał komendant główny policji Jarosław Szymczyk.
- Wierzę, że wszyscy mamy pełną świadomość tego, co może się stać, gdy zabraknie nas na ulicach. Dlatego staję przed Wami jako jeden z Was i proszę o zrozumienie - pisze w liście skierowanym do policjantów. - Dziękuję tym, którzy pracują z jeszcze większą intensywnością wykonując w zastępstwie obowiązki osób, których dziś nie ma w służbie.