Chiński rynek to największy rynek, jeśli chodzi o liczbę konsumentów. Są na nim nasi konkurenci z Europy Zachodniej. To także rynek, który w coraz większym stopniu eksplorują polscy przedsiębiorcy - mówi Money.pl wiceminister gospodarki Andrzej Dycha.
Zazwyczaj polscy przedsiębiorcy kierują kroki na rynki europejskie ze względu na bardzo podobne otoczenie prawne, podobne przepisy regulujące bezpieczeństwo produktów i certyfikaty dopuszczające na rynek. Wejście do Wielkiej Brytanii, Francji czy Niemiec jest też stosunkowo tanie. W przypadku Chin sytuacja ma się nieco inaczej. To jest rynek adresowany do przedsiębiorców, którzy często mają już jakieś doświadczenia eksportowe, którzy eksportowali soje produkty na inne rynki. Państwo polskie z pieniędzy podatników ma w ofercie podstawowe instrumenty, które ułatwiają przedsiębiorcom wejście na taki rynek, jak chiński.
Na przykład?
Są centra obsługi inwestorów w Polsce i taki przedsiębiorca w pierwszej kolejności mógłby poprosić o informację w swoim mieście czy województwie, dotyczącą realiów czy zasad funkcjonujących na tym rynku. Może uzyskać informację dotyczącą pozwoleń, sprawdzi kwestie związane z odprawami celnymi, uzyska informacje odnośnie przedsiębiorców, którzy mogą ułatwić mu stawianie pierwszych kroków na tamtejszym rynku. W Chinach istnieje, zresztą nie tylko tam, ale również innych krajach, system wydziałów promocji i handlu. Są to specjaliści zatrudnieni w ramach polskiej służby dyplomatycznej, którzy służą pomocą przedsiębiorcom.
Jak polskie firmy radzą sobie w Państwie Środka?
Chiński klient jest bardzo wymagający, uwielbia rzeczy dobrej jakości. Tutaj nie konkuruje się ceną, a jakością i marką - mówi Money.pl Marek Kreja, prezes bydgoskiej firmy Lezhitao Trading (Szanghaj).
Jego spółka zajmuje się dystrybucją i otwieraniem sklepów, posiada też pakiet kontrolny w zakładzie produkującym wyroby mięsne, wędliny i szynki - według tradycyjnych polskich receptur – podkreśla Kreja. I przy grillu z polskimi kiełbaskami w chińskim mieście Ningbo właśnie go spotykam.
Joanna Skrzypiec, Money.pl: Co pan sprzedaje Chińczykom?
Marek Kreja, Lezhitao Trading: Całą gamę towarów – od ciastek po czekoladę, mleko, jogurty, produkujemy również kiełbasę i szynki. Produkcja jest naturalna, tak jak to kiedyś produkowano w Polsce, według starych receptur. To bardzo interesuje Chińczyków.
Łatwo było wystartować na tym rynku?
Jeśli chodzi o formalności, to te nie są aż tak skomplikowane. W porównaniu z biurokracją i administracją w Polsce Chińczycy nie są dużo gorsi, nawet miałem wrażenie, że było nam łatwiej. Chińczycy są bardzo przyjaźni w stosunku do cudzoziemców, ale też fakt – wymagający. Firma musi posiadać kapitał inwestycyjny, żeby była potraktowana poważnie. Jeśli zakładamy spółkę dystrybucyjną, a wychodzimy z kapitałem stu czy dwustu tysięcy dolarów, to nikt nas poważnie nie potraktuje. Urzędnicy doskonale wiedzą, że jest to niemożliwe. Interesuje ich nasz faktyczny kapitał i czy naprawdę chcemy zainwestować.
Jakieś inne trudności?
Na pewno kulturowe. Inaczej rozumiemy biznes, inne mamy podejście do prowadzenia handlu, inaczej się komunikujemy. To jest rzecz, która blokuje większość polskich przedsiębiorców. Okres podejmowania decyzji jest bardzo długi. Zanim Chińczycy decydują się na współpracę, mija dużo czasu i momentami to zniechęca polskich producentów.
Panu to nie przeszkadza w prowadzeniu biznesu?
Moim zdaniem to nie jest aż tak skomplikowany kraj, jeśli się dobrze przygotujemy czyli przyjedziemy do Chin z rzetelną wiedzą i chęcią, żeby coś osiągnąć. Przyznam, że początki nie były łatwe. W pierwszym roku musieliśmy otworzyć całą firmę, więc był to okres inwestycyjny. Od dwóch lat mamy bilans pozytywny, czyli kończymy rok z zyskiem. Jak na młodą firmę istniejącą w Chinach to bardzo dobry wynik. Jestem z tego dumny.
Wielu przedsiębiorcom wydaje się, że zna chiński rynek, bo zna produkty stamtąd. Kojarzą się nam one często z tandetą i bylejakością
I jeszcze myślimy, że wszystko jest tanie i na pewno niedobre. Ale to jest to, co my kupujemy i chcemy kupować w Polsce. Chińska rzeczywistość weryfikuje te wyobrażenia. Może się okazać, że nie do końca jesteśmy konkurencyjni. Niejednokrotnie rozmawiam z dostawcami i mówię: musicie zmienić szatę graficzną, musicie zmienić opakowania, bo ten produkt inaczej nie przyjmie się w Chinach. Chińczycy ogromną uwagę zwracają na aspekt wizualny produktu. I tutaj także powstają bariery. Ten rynek z pewnością jest interesujący, ale wymaga nakładów. Jeżeli kogoś nie stać na Chiny, lepiej niech nie próbuje, tu łatwo ponieść porażkę.