Polski program energetyki jądrowej z 2014 roku zakładał, że uruchomienie pierwszego bloku nastąpi w ciągu 10 lat. Jeszcze w zeszłym roku wydawało się, że rząd PiS zamrozi plany wybudowania elektrowni atomowej w Polsce. Teraz minister Tchórzewski zapewnia, że bez atomu się nie obejdzie. Mimo tego uruchomienie pierwszych bloków odsuwa w czasie. – Rok 2030 to optymistyczna data – zaznacza prof. Grażyna Zakrzewska-Kołtunowicz, prezes Polskiego Towarzystwa Nukleonicznego.
Choć filarem naszej energetyki na najbliższe dziesięciolecia jest energetyka węglowa, to jesteśmy winni przyszłym pokoleniom podjęcie realnych działań do wdrożenia nowych, innowacyjnych rozwiązań w energetyce – mówił minister Krzysztof Tchórzewski podczas konferencji"Promieniujemy na całą gospodarkę - polski przemysł dla elektrowni jądrowej".
Jak podkreślił, decyzje dotyczące dalszych losów programu energetyki jądrowej muszą być podjęte jak najszybciej, ponieważ już zainwestowano spore środki w przygotowanie programu. I właśnie o ten czas tu chodzi. Bo program atomowy w Polsce był tworzony już w 2009 roku. Dopiero 5 lat później poprzedni rząd przyjął program energetyki jądrowej, który wyznaczył tzw. mapę drogową do pierwszej polskiej elektrowni atomowej w styczniu 2014 r. Uruchomienie pierwszego bloku miało nastąpić w ciągu 10 lat.
- Od początku ta data była nierealna – zauważa w rozmowie z WP money prof. Grażyna Zakrzewska-Kołtunowicz, prezes Polskiego Towarzystwa Nukleonicznego (PTN). – Trzeba urealnić terminy. Sama budowa elektrowni to czas 8-10 lat, a potrzeba jeszcze wiele pracy administracyjnej, prawniczej, informacyjnej, aby umożliwić jej powstanie. I nie ukrywajmy, to również decyzja rządowa, a więc polityczna – dodaje ekspertka.
Czas budowy, zdaniem prof. Andrzeja Strupczewskiego z Narodowego Centrum Badań Jądrowych, może być jeszcze krótszy jeśli policzy się od wylania pierwszych fundamentów do dostarczenia energii do sieci. Wówczas budowa trwałaby od 4 do 6 lat. - Nim to się stanie, trzeba załatwić wiele spraw, pozwoleń, ogłosić przetarg. Kiedy wyłoniona zostanie odpowiednia firma, przedstawiana jest analiza bezpieczeństwa.
Jak wspomnieliśmy, PPEJ założono, że uruchomienie pierwszego bloku jądrowego w Polsce nastąpi w roku 2024. PGE w korespondencji technicznej z Polskimi Sieciami Elektroenergetycznymi (PSE) już dwa lata temu zapowiedziała jednak, że pierwszy blok jądrowy ruszy dopiero w roku 2029. Ale i ta data stanęła pod znakiem zapytania, zwłaszcza, że w ubiegłym nowy rząd zawiesił przygotowany wcześniej projekt jej finansowania, a co za tym idzie zamroził decyzję o jej budowie.
Czas działa jednak na naszą niekorzyść, co potwierdził ubiegłoroczny raportu NIK. Bo jak udowadniają kontrolerzy, od uruchomienia elektrowni będzie zależeć bezpieczeństwo dostaw energii elektrycznej dla kraju. NIK stwierdził też, że energetyczna przyszłość Polski w dużej mierze zależy waśnie od budowy elektrowni atomowej. W 2030 r. ma z niej pochodzić aż 19 proc. produkowanej w Polsce energii.
- W Europie jesteśmy w ogonie krajów wykorzystujących energię elektryczną na mieszkańca. Wyprzedzamy tylko Rumunię i Łotwę. Jeśli chcemy dorównać Niemcom, Duńczykom czy Austriakom, czeka nas wzrost poziomu wykorzystania energii, a co za tym idzie potrzeba większej jej produkcji – potwierdził w rozmowie z WP moneyprof. Andrzej Strupczewski ekspert Narodowego Centrum Badań Jądrowych. Jego zdaniem jednak Polska ma realną szansę uruchomić swój pierwszy blok energetyczny za co najmniej 15 lat.
Z poglądem prof. Strupczewskiego zgada się również prof. Zakrzewska-Kołtunowicz. *– *Rok 2030 to optymistyczna data – zaznacza.
Kto za to zapłaci?
Budowa elektrowni atomowej pochłania średnio około 12 mld euro, w Polsce będzie kosztować ona od 40 mld do 60 mld zł. Kwestia sfinansowania takiej inwestycji od lat pozostaje nierozstrzygnięta.
Minister Tchórzewski liczy, że jeszcze w pierwszym półroczu 2017zostanie przedstawiony program finansowania energetyki jądrowej. W ubiegłym roku rząd zobowiązał Ministerstwo do przedstawienia w tym terminie nowego modelu finansowania polskiej elektrowni jądrowej, a aktualizacji samego programu polskiej energetyki jądrowej do końca 2017 r.
- To potężny wydatek, ale konieczny. Dodatkowo uzasadniony zarówno ekonomicznie, jak i społecznie. Taka inwestycja się zwraca, bo paliwo uranowe jest niezwykle wydajne. Prąd z tego źródła jest energią tanią i czystą ekologicznie. Dodatkowo atom podwyższa kulturę technologiczną kraju i przynosi realne zyski dla państwa – argumentuje prof. Grażyna Zakrzewska-Kołtunowicz.
Dotychczas brano pod uwagę angielski model finansowania budowy, czyli mechanizm tzw. kontraktu różnicowego. Polega on na tym, że rząd zawiera z dostawcami kontrakty na określony okres i po danej cenie docelowej. Jeśli koszt wyprodukowanej energii będzie niższy od zapisanej w kontrakcie sumy, różnicę dopłaci producentowi rząd ze specjalnej opłaty doliczanej do rachunków za energię. Jeśli koszt energii będzie wyższy od ceny docelowej, różnicę bierze na siebie producent.
Ministerstwo jednak uznało ten mechanizm za mało korzystny. Teraz mówi się o modelu, w którym inwestor bierze na siebie część odpowiedzialności za inwestycje. To z kolei, przy niskich cenach energii, powoduje, że inwestor bardzo ryzykuje, że inwestycja przyniesie mu straty. Otwarta pozostaje również kwestia od kogo zakupimy technologię. W grze są zarówno Francuzi, jak i Chińczycy, o którychzaangażowaniu w polski atom pisaliśmy już w WP money. Chiny mają rozwinięty program atomowy - w kraju Środka pracuje obecnie 15 reaktorów. Pekin głośno mówi też o chęci inwestowania w tę branże w Europie.
- Jestem zafascynowana technologią Chin, ale również francuskie doświadczenia i rozwiązania są ciekawe i warte uwagi – podkreśla prezes PTN.
Stabilna energia
- Atom to wciąż najbardziej efektywne źródło energii – przypomina w rozmowie z money.pl prof. Strupczewski. Dodatkowo, jak przekonują entuzjaści energii jądrowej, energia atomowa jest tańsza. Tańsza nawet niż wiatraki i panele słoneczne.
Z raportu eksperta Narodowego Centrum Badań Jądrowych wynika, że jeśli weźmiemy pod uwagę intensywność mocy poszczególnych OZE, atom nie ma sobie równych. Wiatraki pracują w ciągu roku z intensywnością 25 proc. mocy maksymalnej. To samo z panelami słonecznymi - słońce 360 razy w roku zachodzi, ale w ciągu dni nie świeci z jednakową mocą.
Tak więc dla słońca współczynnik wykorzystania mocy zainstalowanej wynosi zaledwie 0,11, dla wiatru 0,25, a dla energetyki jądrowej współczynnik ten wynosi 0,90. Jest jeszcze kwestia gotowości do działania. Aby system energetyczny był stabilny i ekonomiczny potrzebne jest wprowadzenie mechanizmów rynku mocy.
To zachęty finansowe dla wytwórców energii. Płaci im się nie tylko za wytworzoną i sprzedaną energię, ale za gotowość do zapewnienia w danej chwili określonej mocy. W praktyce oznacza to utrzymywanie w gotowości określonych bloków.
A jak zapewnia ekspert Narodowego Centrum Badań Jądrowych, elektrownie atomowe najlepiej się do tego nadają. Nie potrzebują długiego czasu na rozruch i mogą pozostawać w stanie uśpienia. Inaczej niż na przykład elektrownie węglowe, w które grube pieniądze chce inwestować obecny rząd.
No i jest jeszcze kwestia ekologii. Dominacja węgla to nie tylko rosnące koszty jego wydobycia, ale również zanieczyszczenie, smog i sankcje unijne wynikające z pakietu klimatycznego. - Atom nie emituje CO2, siarki i cichego zabójcy smogu – wylicza prof. Zakrzewska-Kołtunowicz. – Problemem mogą być odpady radioaktywne, ale i ich recycling jest już możliwy i stosowany np. we Francji.